Znają się i przyjaźnią całe życie. Niepoprawna optymistka i opanowana realistka, która ją sprowadza na ziemię. Połączyła je wspólna pasja w dzieciństwie - podkradanie cioci kremów, następnie studia chemiczne, wreszcie produkcja własnych, wyjątkowych kosmetyków opartych o moc ziół. Poznajcie Zofię i Martę.
Wyglądają i zachowują się, jakby stanowiły jedną całość. Z Martą Remplewicz i Zofią Marciniak spotykam się w kawiarni na rogu Placu Trzech Krzyży, gdzie nomen omen mieścił się kiedyś sklep zielarski.
Mowa ciała tych dwóch młodych kobiet świadczy o tym, że znają się całe życie. Jednej uśmiech nie schodzi z twarzy, druga - bacznie mnie obserwuje i wpatruje się w dyktafon w moim telefonie, jakby był najgorszym intruzem. Lody przełamuje rozmowa o skórze, o trądziku, alergiach, wreszcie o naszej wspólnej pasji - kremach.
Historia pewnej znajomości
Marta uwielbiała przyglądać się swojej babci, która używała dużo kosmetyków. Patrzyła na nią z uwagą i dziwiła, że skoro babcia tak je wklepuje, dlaczego nie widać od razu ich działania?
Z Zofią znają się od dzieciństwa. Dorastały w tej samej miejscowości, jeździły do wspólnej cioci na wakacje. Tam podkradały jej kremy Nivea, Izis i Celię. Chowały się za domem i mieszały w tych kremach łyżką i palcami. Ciocia wiedziała, że coś przy nich majstrują, ale była dyskretna i nigdy nie dała po sobie tego poznać.
Po zabawie z kręceniem kremów na wakacjach, przyszedł czas na kółko chemiczne, a następnie studia. Najpierw obie wylądowały na wydziale chemii UMK w Toruniu, a następnie Marta przeniosła się na Technologię Chemiczną na Politechnice Warszawskiej. Pierwszym testerem jej kremów była oczywiście... babcia.
- Umiała krytykować konstruktywnie, dlatego ufałam jej, że dobrze mi radzi. I liczyłam się z jej zdaniem - mówi.
Następnie znowu życie skierowało je w to samo miejsce - zaczęły pracę w zakładzie produkcyjnym w Płocku. Przepracowały tam siedem lat, po czym zakład został zamknięty.
- Już wtedy wiedziałam, że chcę mieć coś swojego. Moim marzeniem było stworzyć kosmetyki, które naprawdę działają. Takie, z których ludzie będą zadowoleni, które im pomogą na ich problemy skórne. Zaproponowałam więc Zosi współpracę, bo wiedziałam, że się świetnie dopełniamy - mówi Marta Remplewicz.
- Marta jest człowiekiem szybkim, który uważa, że wszystko da się zrobić i nie ma rzeczy niemożliwych. Ja jestem jej przeciwieństwem i sprowadzam ją na ziemię - mówi Zofia Marciniak.
- Tak, ale z drugiej strony ja się szybko niecierpliwię, a Zosia umie mnie stonować, uspokoić.
Narodziny firmy kosmetycznej
Motorem działania była jednak Marta i jej dwie sytuacje z życia wzięte. Najpierw chorując chronicznie na górne drogi oddechowe i łykając ogromne ilości antybiotyków wylądowała u lekarza, który leczył nietypowo, bo stosując produkty naturalne i zioła. I jako absolwentka studiów chemicznych na politechnice z początku nie mogła i nie chciała uwierzyć w ich działanie. Ale wystarczyły dwa zapalenia gardła i kuracja z ziół i kaszy jaglanej. Uwierzyła i wszystko się zmieniło.
W trakcie choroby doszła do wniosku, że skoro krem w 70 procentach składa się z wody (pozostałe 30 proc. to faza olejowa i emulgatory), która dla skóry jest zupełnie obojętna, dlaczego by nie dodać do jego składu naparów z ziół?
I tak powstała pierwsza receptura kremu antytrądzikowego. Pierwszą testerką była siostrzenica Marty, która cierpiała z powodu trądzika młodzieńczego. Po zużyciu pierwszej tubki, kiedy jej skóra wyglądała jak odnowiona, chciała koniecznie kolejną! I to był impuls do działania. Dziś krem Niszcz Pryszcz jest totalnym bestsellerem w sklepach zielarskich i internecie.
Marta zajęła się pozyskiwaniem środków unijnych. Po różnych perypetiach udało się im zakupić z niewielkiego budżetu używany homogenizator do robienia kremów (dowiedziałam się, że nowe urządzenie tego typu kosztuje 100 tysięcy euro!). I 5 grudnia 2011 r. po ośmiu miesiącach intensywnej pracy powstały kosmetyki DLA.
- Mamy taką ideologię, że "pakujemy" do naszych kremów jak najwięcej polskich komponentów. Używamy miejscowych ziół, jak w przypadku Niszcz Pryszcz - naparu z wierzby i krwawnika - opowiada Zofia.
- Inspirację do tworzenia konkretnych produktów czerpiemy od ludzi i ich potrzeb. Wychodzimy od problemu. Kiedy do sklepu zielarskiego zgłasza się osoba, która narzeka na trądzik różowaty, już w głowie tworzymy recepturę na ten problem. Następnie konsultujemy to z fitoterapeutą, który podpowiada ile składnika aktywnego zawiera jakie zioło. Kolejnym adresem jest dermatolog, z którym konsultujemy prototypy kosmetyków - mówi Marta.
I podobno najwspanialsze uczucie to to, kiedy dowiadują się, że ich kremy komuś pomogły. To nakręca je do działania.
Trzymamy kciuki i meldujemy, że styl.natemat.pl już jest fanem Kuracji Regenerującej. Może konkurować z kilkoma kremami z apteki (kilkakrotnie droższymi), których na co dzień używam. A kosztuje ok. 20 zł.