To nie żart. Ośrodek badawczy z Poznania BioInfoBank chce w ten sposób zbadać wpływ narkotyku na kontakty międzyludzkie. W badaniu ma wziąć 10 tysięcy wolontariuszy, którzy za jointa będą musieli jednak płacić. Przedstawiciele jednostki badawczej przekonują, że wyniki eksperymentu staną się ważnym głosem w debacie na temat polityki narkotykowej.
Pomysł budzi kontrowersje i rodzi pytania o legalność całego przedsięwzięcia. Choć w Polsce posiadanie narkotyków jest nielegalne, to wykorzystywanie ich w celach naukowych i medycznych już tak.
Jędrzej Sadowski z BioInfoBanku wyjaśnia, że na potrzeby badania instytut chciałby hodować marihuanę. Zaznacza jednak, że uczestnicy badania musieliby płacić za dostęp do niej. Ośrodek badawczy złożył już wnioski o uprawę w celach naukowych.
Jest też drugi aspekt sprawy – polityczny. Z poznańskim instytutem związane jest Stowarzyszenie Wolne Konopie, które od lat walczy o legalizację tego narkotyku. Z kolei ono jest otwarcie wspierane przez Twój Ruch. W Wolnych Konopiach działał również Sadowski.
BioInfoBank starał się o dofinansowanie Krajowego Biura ds. Przeciwdziałania Narkomanii, ale kontakty z organizacjami walczącymi o legalizację marihuany podważyły merytoryczną stronę badania. Sadowski przekonuje, że nawet jeśli Główny Inspektorat Farmaceutyczny nie zgodzi się na uprawę, to na potrzebny eksperymentu narkotyk będzie sprowadzany z zagranicy. BioInfoBank za pomocą internetu szuka kandydatów do swojego badania. Trwa właśnie rekrutacja.
Cały pomysł krytykuje Tomasz Harasimowicz, terapeuta z Monaru. Wyjaśnia, że eksperyment naukowy powinien być przeprowadzany przez "wykwalifikowane placówki medyczne, a nie partie polityczne". – Nie ma możliwości legalizacji marihuany przy jednoczesnym przestrzeganiu podpisanych konwencji międzynarodowych – dodaje w "Rzeczpospolitej".
Harasimowicz przypomina, że legalizacja jest często mylona z depenalizacją. "Depenalizacja nie wprowadza narkotyków do obiegu, a producenci i dystrybutorzy są ścigani tak, jak byli do tej pory. W tym wypadku konsumenci nie są jednak stawiani przed sądem. Ściganie incydentalnych użytkowników jest potwornie kosztowne i mało efektywne. Ścigać należy handlarzy" - przekonuje terapeuta.