Zarabiają miliony, a dzieci wysyłają do pracy za grosze. "Maja nauczyć się szacunku do pieniędzy"
Zarabiają miliony, a dzieci wysyłają do pracy za grosze. "Maja nauczyć się szacunku do pieniędzy" Shutterstock.com

Żadna praca nie hańbi, a już na pewno nie ta za miliony. Pomimo to, bogaci wysyłają swoje dzieci do pracy za grosze, choć tak naprawdę mogłyby one nie pracować do końca życia. Właśnie taki "los" spotkał syna Davida i Victorii Beckhamów - Brooklyna. Jak odkryli dziennikarze (na kilometr pachnie ustawką), chłopak co weekend dorabia w kawiarni. Pytanie tylko, po co? W końcu ich majątek wycenia się na 165 mln funtów, czyli ponad 600 mln złotych. Jednak nie o Beckhamach, a o szacunku do pieniądza, ten tekst będzie.

REKLAMA
Kto z nas nie chciałby się urodzić w rodzinie milionerów... Możesz wszystko, a jedynym twoim problemem jest to, na co wydać odziedziczone pieniądze. Jak się okazuje, w niektórych przypadkach to marzenie złudne, bo nie każdy milioner patrzy na swoje dziecko jak na maszynkę do wydawania własnych, ciężko zarobionych pieniędzy.
Jakieś 13 złotych - tyle za godzinę pracy w kawiarni dostaje młody Beckham. Syn znajdujących się na liście najbogatszych gwiazdorów w Wielkiej Brytanii pracuje siedem godzin dziennie za stawkę obowiązującą młodzież poniżej szesnastego roku życia. Zajmuje się podawaniem kawy, sprzątaniem po gościach i zamiataniem. Dziwne? Może tylko w Polsce, bo na Zachodzie praca nie służy jedynie do zarabiania pieniędzy, a stanowi ważny element wychowawczy.
Piękna, lecz jednak bajka
Jak donoszą brytyjskie media, Brooklyn Beckham zdecydował się na pracę w kawiarni tylko dzięki namowom rodziców. Ci bowiem chcieli, aby ich spadkobierca umiał nie tylko wydawać, ale i zarabiać pieniądze. Być może to ostatni moment, aby młody bogacz nauczył się, czym jest ciężka praca. Więc się uczy.
Zalety wysyłania młodych ludzi do pracy dostrzega również dr hab. Remigiusz Ryziński z Wyższej Szkoły Informatyki, Zarządzania i Administracji w Warszawie. Twierdzi jednak, że sytuacja w rodzinie Beckhamów to ideał nieco zafałszowany. – Owszem, milionerzy chcą nauczyć syna szacunku, ale jest w tym pewne zaburzenie jego tożsamości. Przecież te dzieci doskonale wiedzą z jakiego domu pochodzą. A tu przymusza się je do nieprawdziwych relacji ze światem – podkreśla kulturoznawca i filozof.
Prof. nadzw. dr hab. Remigiusz Ryziński
Wyższa Szkoła Informatyki, Zarządzania i Administracji

To przypomina mi reality show z Paris Hilton, kiedy poszła do sklepów mając ze sobą 100 $, a wydała 1500 $, bo nie znała wartości pieniądza. Można było ją zmusić do życia "prostego", ale ona i tak traktowała to jako przygodę i zabawę. Czy ona rzeczywiście nauczyła się szacunku do rzeczywistości, która nie jest jej codziennością?


Pieniądze nie wychowują
– Absolutnie popieram takie rozwiązania – mówi bloger naTemat Jerzy Mazgaj, właściciel sieci sklepów Alma. Jego córka także pracowała swego czasu w Londynie jako zwykła kelnerka w restauracji. – To, że ludzie mają miliony to jedno, a że wychowują normalnego człowieka, to zupełnie inna rzecz. Szacunek dla tych, którzy nie chcą wychować sfrustrowanego milionera – mówi Mazgaj.
Córka mojego rozmówcy od wczesnych lat utrzymywała się sama. Mieszkała w Stanach Zjednoczonych, a później w Londynie, i wydawała tylko tyle, ile sama zarobiła. – Ja jej nie pomagałem. Chciałem nauczyć ją wydawania takich kwot, ile jest warta na rynku pracy. Bo jeśli kiedyś zacznie wydawać pięć razy tyle, ile jej praca jest warta, to oszaleje któregoś dnia, jak nie będzie ją na to stać – słyszę od Mazgaja, który znalazł się w pierwszej setce najbogatszych Polaków.
Takie podejście sprawiło, że dziś córka polskiego milionera jest niezależna od swojego ojca, pomimo że mogła pójść na łatwiznę. – Dostaje dziś ode mnie bardzo niewielki support. Zarządza osiemdziesięcioma sklepami i daje sobie radę. Ma dobre relacje z podwładnymi, bo wie czym jest ciężka praca – mówi Jerzy Mazgaj.
logo
Jerzy Mazgaj – właściciel sieci Alma. Fot. Robert Kowalewski / Agencja Gazeta

Rozsądek czy kreacja?
Zdaniem prof. Andrzeja Blikle, dziecko nie musi uczyć się szacunku do pracy i pieniądza tylko poprzez najprostsze prace. Jeśli rodziców stać na utrzymywanie syna czy córki, mogą oni również zająć się wolontariatem. – Ważne jest to, czy dziecko rozwija się w aktywności, czy ma poczucie, że praca stanowi wartość, bo to jest najważniejsze. Bo tylko pracą można coś w życiu zbudować, a nie przez spekulacje, że ktoś coś nam da – mówi Blikle.
Dr hab. Remigiusz Ryziński dodaje z kolei, że wysyłanie młodych ludzi przez rodziców do pracy może wynikać ze swego rodzaju presji społecznej. – To dobrze wygląda, niezależnie czy dotyczy syna Beckhama, czy innej zamożnej osoby. Dominika Kulczyk też pracowała z biednymi ludźmi. Tyle, że do tej pracy nosiła sukienki Prady. To, co miało uszlachetnić jej wizerunek, odbiło się przeciwko niej, bo ludzie zauważyli, że to jest nieprawda, tylko kreacja – mówi Ryziński.
Jeden z najbardziej znanych w Polsce cukierników twierdzi zaś, że młodzi mają szacunek do pieniędzy – dla nich to podstawowa wartość – zauważa Blikle. Natomiast czasem dostrzegają brak szacunku do samej pracy, ale nie wszyscy. – Mój syn też zaczynał od praktyki jeszcze w czasach studenckich. Gdy byliśmy w Kanadzie był w czwartej klasie podstawówki i obserwował, jak młodzi ludzie roznoszą gazety lub wykonują inne drobne prace – mówi przedsiębiorca. Zanim zaczął zajmować ważne stanowiska w rodzinnej firmie, był zwykłym stażystą.
logo
Andrzej Blikle – znany cukiernik. Fot. Bartosz Bobkowski / Agencja Gazeta

Czy zatem warto, aby młodzi, zamożni z domu ludzie próbowali sami stawać pierwsze zawodowe kroki? Z pewnością tak, bo nic tak nie uczy szacunku dla pracy, niż właśnie praca fizyczna. Jeśli jednak będzie to jedynie doświadczenie, któremu towarzyszy komfort stanu konta rodzica, możemy raczej mówić o przygodzie z prawdziwym życiem, niż kuźni charakteru.