
Fotografie w szkolnej księdze pamiątkowej - standardowo przekrzywiony kołnierzyk, głupia mina i zamknięte oczy. Niektórzy jednak mieli gorzej. Ostatnio na przykład zdjęcia kilku uczennic amerykańskiej szkoły średniej Wasatch zostały wyretuszowane bez ich wiedzy. Dlaczego? Ponieważ dyrekcja stwierdziła, że prezentowały się one nieprzyzwoicie. Tak, nieprzyzwoicie na zdjęciach legitymacyjnych.
REKLAMA
Dziewczyny z Bedfordshire High School pewnie porządnie się zdziwiły, kiedy zobaczyły swoje zdjęcia w księdze pamiątkowej. Jednym dorobiono w Photoshopie rękawy, czy zakryto dekolt czarnym paskiem imitującym bluzkę, innym usunięto tatuaże. Przy tym stojąca na straży moralności szkoła okazała się niekonsekwentna, bo chociaż dwie z uczennic były ubrane identycznie - miały na sobie czarną koszulkę i dżinsową kamizelkę - to tylko jedną z nich przyprawiono o rękawy.
Sprawa wywołała spore poruszenie w amerykańskich mediach i dyskusję nad tym, czy szkoła postąpiła właściwie. Na swoją obronę placówka miała wytłumaczenie, iż uczniowie powinni wiedzieć, jaki ubiór obowiązuje w szkole, oraz że rzekomo poinformowano ich o możliwości przerobienia zdjęć w przypadku nieodpowiedniego ubioru. Tylko kto wziąłby na serio takie upomnienie? No i kto sądziłby, że strój tych dziewcząt okaże się aż tak nieskromny?
Jeszcze parę lat temu w polskich szkołach przez chwilę obowiązywały mundurki. Pamiętam do dziś te ohydne dresowe bluzy i T-shirty w jednym rozmiarze, które dałoby się rozciągnąć prawie na szerokość ławki. Wszyscy mieli wyglądać jednakowo, aby zatrzeć różnice majątkowe między dzieciakami (dalej jednak owa różnica była dość wyraźnie widoczna w gadżetach, tornistrach czy gumkach do włosów) oraz żeby uniknąć nieprzyzwoitych ubiorów (a do koszulki i bluzy zawsze przecież zakładało się swój prywatny dół).
Początkowa euforia związana z jakimś takim uczuciem przynależności do braci szkolnej została zastąpiona znudzeniem i obrzydzeniem do szkolnego uniformu. Nosiłam go ja, nosiłeś go ty i koleżanka z równoległej klasy. Wszyscy wyglądaliśmy brzydko, a kto miał wyglądać "niemoralnie", ten i w mundurku tak wyglądał. Całe szczęście jednak dość szybko te bluzy - które chciały być pięknymi uniformami z amerykańskich seriali dla nastolatków, lecz im nie wyszło - przestały być obowiązkowe.
Trafiłam potem do szkoły średniej, w której obowiązywał ścisły regulamin. Podczas rekrutacji podpisywało się kartki z wyszczególnionymi zasadami obowiązującymi w placówce. Między innymi, że nie można się malować, mieć farbowanych włosów, pomalowanych paznokci, nosić zbyt krótkich spódnic, tatuaży i wszystkich innych szalenie nieodpowiednich rzeczy, zwłaszcza tych, które wiązałyby cię z jakąkolwiek subkulturą. Pierwszoklasiści i pierwszoklasistki dokładnie tego przestrzegali, w rezultacie czego na korytarzu dało się zauważyć rzesze dziewcząt ubranych skromnie i niesamowicie naturalnych - z niefarbowanymi włosami, nietknięte fluidem i tuszem do rzęs. Zwłaszcza że niektóre nauczycielki potrafiły ni z tego, ni z owego zapytać cię nagle przy wszystkich: "Czy to aby na pewno twój naturalny kolor włosów?".
W klasie maturalnej jednak zaczęło się drobne łamanie regulaminu. U jednej pojawił się głębszy kolor włosów, u innej dodatkowy kolczyk, czasem stukały obcasy, a co druga para rąk miała pomalowane paznokcie i oko jakieś takie bardzie wyraziste się zrobiło. Powodowane to było pewnie pełnoletnością, zbliżającym się końcem szkoły oraz tym, że stwierdziłyśmy: "jesteśmy już duże i nikt nam nie będzie mówił, co mamy robić".
Czy jednak naprawdę taka uczennica pierwszej klasy różniła się swoją moralnością od maturzystki? Czy umalowana dziewczyna jest nieskromna w porównaniu ze swoją nieumalowaną koleżanką z klasy? Czy farbowane włosy odciągają ucznia od nauki? A glany czy tatuaże sprawiają, że jest się złym człowiekiem? Absolutnie nie.
Szkoła jest wspaniałym miejscem - gdzie indziej poznasz tak wielu ludzi, którzy chcą manifestować swoją odbręność i niezależność? Powinna ona uczyć różnorodności i tego, że warto żyć w zgodzie z samym sobą. Nie stanie się tak jednak, jeśli placówka będzie zbytnio ingerować w wygląd swoich uczniów.
Oczywiście, są pewnie granice, które nie mogą być przekraczane. Tak jak do teatru chodzi się ubranemu elegancko, tak do szkoły nie nosi się na przykład spodenek o kroju zbliżonym do dołu od bikini. Nikt mi jednak nie wmówi, że koszulka na ramiączkach czy sweterek w serek są ubiorem niemoralnym. Nie popadajmy w skrajności. Dziwi mnie więc ogromnie, jak postąpiła szkoła z Wasatch wobec swoich uczennic. I że nie raczyła ich poinformować, że będzie zakłamywać ich wizerunek.
A może jednak sama jestem niemoralna i nie mam racji?
