
"Bóg, honor i kontrakt" – tak brzmiał tytuł tekstu, w którym opisywaliśmy pracę najemników. Po jego lekturze zgłosił się do nas Daniel, który jest prawdziwym najemnikiem i przekonuje, że z honorem nie ma to nic wspólnego. – Pomimo ogromnej adrenaliny, dobrych zarobków, taka praca przynosi wstyd i plami honor żołnierza – mówi w rozmowie z naTemat. I opowiada nam o środowisku najemników oraz tym, ile muszą pracować, aby pozwolić sobie na zakup mieszkania w Warszawie.
Czytałem właśnie Pana artykuł o PMC (private military company – red.) i muszę przyznać, że z częścią mogę się zgodzić. (…) Zastanawia mnie, dlaczego nie powiedziano w tej sprawie za wiele... (…) Myślę, że czegoś ciekawego będzie się Pan mógł dowiedzieć.
Głos z wewnątrz
Nasz rozmówca przedstawia się jako Daniel, ale w wiadomości używał także pseudonimu „Tyrone” – od Tyrone Sponga, holendersko–surinamskiego kick-boxera. Z powodu pracy w branży nie może zdradzić swoich personaliów. Jest zatrudniony przez zagraniczną firmę paramilitarną, w której jest doradcą. Jak sam podkreśla, to duża figura na rynku, ale nie jedna z największych. Służył w Polsce w jednostkach specjalnych, ale kontuzja wykluczyła go z dalszej służby. „Tyrone” przekonuje, że sam mógłby zostać najemnikiem, ale uraz i powody osobiste sprawiły, że w zapalne rejony świata nie jeździ z karabinem, ale głową – jako doradca.
Kasa przede wszystkim
Nasz rozmówca chce również uściślić kwestię zarobków dla najemników. – Przede wszystkim należy pamiętać, że nie jest to praca 8 godzin za biurkiem przez pięć dni w tygodniu, chociaż trzeba być stale w gotowości – wyjaśnia. – Stawki zaczynają się 10 tys. dolarów, a najlepsi dostają nawet dwa razy tyle, a Polacy w jednostkach specjalnych w armii zarabiają jedynie kilka tysięcy złotych – dodaje. Chociaż to duże stawki, to sam koszt wynajmu najemników w walce jest niższy niż regularnego wojska, bo nie mają oni całego kosztownego zaplecza.
Praca na kontrakcie jest dochodowa, ale rodzi poczucie wstydu. – W wojsku wpajane są pewne wartości, coś na zasadzie etosu średniowiecznego rycerza, a na kontrakcie żołnierz staje się roninem (samurajem bez władcy – red.). Na misjach najemnicy nie wiedzą, kto śpi obok ciebie. Nikt się nawet nie przedstawia – tłumaczy Tyrone. Sytuację na kontrakcie porównuje do GROM-u, w którym w jego opinii panuje rodzina atmosfera. – Chłopaki chodzą razem na wesela, mogą liczyć jeden na drugiego. Nikt nie zostaje sam, chyba, że ma potrzebę odizolowania się i ucieczki ze środowiska.
Medialny obraz najemnika, choć nie często się o nich mówi, to bezwzględny i świetnie wyszkolony żołnierz, którym kieruje jedynie chęć zarobku. Jak się okazuje, jest w tym wiele prawdy. – Na misji zachowują się jak kowboje na dzikim zachodzie – tłumaczy nasz rozmówca. Dodaje też, że przypadki pogwałcenia prawa przez najemników są wyciszane, bo w grę wchodzą ogromne pieniądze i prywatne firmy bardzo nie lubią rozgłosu.

