Były komandos o najemnikach: "Honoru nie można sobie po prostu odpiąć".
Były komandos o najemnikach: "Honoru nie można sobie po prostu odpiąć". Fot. Damian Kramski / Agencja Gazeta

"Bóg, honor i kontrakt" – tak brzmiał tytuł tekstu, w którym opisywaliśmy pracę najemników. Po jego lekturze zgłosił się do nas Daniel, który jest prawdziwym najemnikiem i przekonuje, że z honorem nie ma to nic wspólnego. – Pomimo ogromnej adrenaliny, dobrych zarobków, taka praca przynosi wstyd i plami honor żołnierza – mówi w rozmowie z naTemat. I opowiada nam o środowisku najemników oraz tym, ile muszą pracować, aby pozwolić sobie na zakup mieszkania w Warszawie.

REKLAMA
Po publikacji poprzedniego artykułu o pracy żołnierzach na kontrakcie , otrzymałem maila od jednego z czytelników.

Czytałem właśnie Pana artykuł o PMC (private military company – red.) i muszę przyznać, że z częścią mogę się zgodzić. (…) Zastanawia mnie, dlaczego nie powiedziano w tej sprawie za wiele... (…) Myślę, że czegoś ciekawego będzie się Pan mógł dowiedzieć.


Głos z wewnątrz
Nasz rozmówca przedstawia się jako Daniel, ale w wiadomości używał także pseudonimu „Tyrone” – od Tyrone Sponga, holendersko–surinamskiego kick-boxera. Z powodu pracy w branży nie może zdradzić swoich personaliów. Jest zatrudniony przez zagraniczną firmę paramilitarną, w której jest doradcą. Jak sam podkreśla, to duża figura na rynku, ale nie jedna z największych. Służył w Polsce w jednostkach specjalnych, ale kontuzja wykluczyła go z dalszej służby. „Tyrone” przekonuje, że sam mógłby zostać najemnikiem, ale uraz i powody osobiste sprawiły, że w zapalne rejony świata nie jeździ z karabinem, ale głową – jako doradca.
Rozmowę rozpoczyna od nawiązania do kwestii Ukrainy, gdzie pojawiły się podejrzenia o udział najemników w walkach na wschodzie kraju. – Jeśli są tam Polacy, to raczej w formie doradców – wyjaśnia. – Wojskowi z krajów byłego ZSRR i dawnej Jugosławii mają opinię alkoholików i niechętnie są wynajmowani – przekonuje. Dodaje, że Polacy również byli tak postrzegani, ale działając w ramach amerykańskiej jednostki Navy Seal, wyrobili sobie dobrą markę.
Choć nie chce robić reklamy polskim firmom, wspomina o European Academy Security, w której pracuje Tomasz „Rapid” Bryl, mistrz świata w strzelaniu taktycznym. W zaledwie 0,69 sek. potrafi wyciągnąć broń z kabury za marynarką i oddać strzał z wysokości biodra. – Choć „Rapid” nie przeszedł przez jednostki specjalnie, to prowadzi międzynarodowe szkolenia w zakresie tzw. bliskiej ochrony – wyjaśnia nasz rozmówca. Podkreśla, że jeśli Polska chce się chwalić komandosami, to powinno się wymieniać jedynie trzy jednostki: GROM, Formozę i komandosów z Lublińca. Dodaje jednak, że jeszcze lepszą renomą mogą pochwalić się Brytyjczycy z SAS. – Ich rekrutacja trwa 4-5 razy dłużej niż w GROM-ie, a ich członkowie nie muszą potwierdzać swoich umiejętności. Chłopaki z GROM-u już tak – tłumaczy „Tyrone”.

Kasa przede wszystkim
Nasz rozmówca chce również uściślić kwestię zarobków dla najemników. – Przede wszystkim należy pamiętać, że nie jest to praca 8 godzin za biurkiem przez pięć dni w tygodniu, chociaż trzeba być stale w gotowości – wyjaśnia. – Stawki zaczynają się 10 tys. dolarów, a najlepsi dostają nawet dwa razy tyle, a Polacy w jednostkach specjalnych w armii zarabiają jedynie kilka tysięcy złotych – dodaje. Chociaż to duże stawki, to sam koszt wynajmu najemników w walce jest niższy niż regularnego wojska, bo nie mają oni całego kosztownego zaplecza.
– Znam Polaków, którzy zarabiają na kontrakcie 30 tys. zł miesięcznie, plus dzienna dieta – twierdzi nasz rozmówca. Przekonuje, że z samej diety po roku można kupić 50-metrowe nowe mieszkanie w Warszawie. Tyrone zaznacza, że to właśnie aspekt finansowy najbardziej przyciąga żołnierzy do prywatnych firm. – Apetyt rośnie w miarę jedzenia.
– Taka praca uzależnia? – pytam. – Zdecydowanie, tacy ludzie muszą czuć adrenalinę – tłumaczy były wojskowy. – W wojsku są ciągle szkolenia i ćwiczenia, w prywatnych firmach człowiek już się nie rozwija i jak nie ma zleceń, to sięga po sterydy. W egipskich aptekach może je kupić tak samo, jak u nas żelki – wyjaśnia.
W tekście „Bóg, honor i kontrakt” wojskowi przekonywali, że na polskim rynku najemnicy nie mają wielu zleceń. Tyrone jest innego zdania. – Skala zatrudnienia w Polsce to 200-300 osób. Na ogół to ochranianie znanych i bogatych. Często byli komandosi są wynajmowani przy koncercie zagranicznej gwiazdy. Za jedną taką akcję mogą otrzymać 10 tys. zł – wyjaśnia.
Kto w Polsce zasłania się były GROM-owcami? – Głównie biznesmeni, kiedyś Krauze miał dookoła siebie dwunastu ludzi, teraz już mniej. Również w towarzystwie celebrytów, jak Natalii Siwiec pojawiają się byli członkowie z tej jednostki – mówi Daniel. Chociaż Polska nie ma tylu gwiazd, co na Zachodzie, to strasznie się one cenią. – Rodzime gwiazdy mają w umowach zapewnioną wyższą klasę bezpieczeństwa niż np. dyplomaci w rejonach zapalnych na świecie – dodaje.
Wstyd, nie służba
Praca na kontrakcie jest dochodowa, ale rodzi poczucie wstydu. – W wojsku wpajane są pewne wartości, coś na zasadzie etosu średniowiecznego rycerza, a na kontrakcie żołnierz staje się roninem (samurajem bez władcy – red.). Na misjach najemnicy nie wiedzą, kto śpi obok ciebie. Nikt się nawet nie przedstawia – tłumaczy Tyrone. Sytuację na kontrakcie porównuje do GROM-u, w którym w jego opinii panuje rodzina atmosfera. – Chłopaki chodzą razem na wesela, mogą liczyć jeden na drugiego. Nikt nie zostaje sam, chyba, że ma potrzebę odizolowania się i ucieczki ze środowiska.
Jednostki specjalnie i najemników odróżnia jeszcze jeden ważny aspekt. – Poziom wyszkolenia komandosów zawsze będzie wyższy niż najemników, bo są stale szkoleni, a w firmach niczego nowego już się nie nauczą – przekonuje. – W jednostkach specjalnych oceniłbym ten poziom 10 na 10, a w na kontrakcie osiem i mniej. Tyrone wspomina także o komunikacji i zaufaniu jakim darzą się żołnierze. – Zrozumienie członków jednostki wypracowuje się latami i są to wyćwiczone schematy, dlatego GROM doskonale rozumie się z Navy Seal. A w firmach zewnętrznych trafiają ludzie z różnym doświadczeniem i mówiący w różnych językach – podkreśla były komandos.
Dodaje od razu, że zazwyczaj ludzie ci znają – lepiej lub gorzej – język angielski. – Należy pamiętać, że członkowie polskich jednostek specjalnych to osoby po studiach. Nierzadko znają też francuski czy hiszpański. Może nie będą prowadzić z innymi najemnikami dyskusji o impresjonizmie, ale powinni się dogadać.
Dziki zachód
Medialny obraz najemnika, choć nie często się o nich mówi, to bezwzględny i świetnie wyszkolony żołnierz, którym kieruje jedynie chęć zarobku. Jak się okazuje, jest w tym wiele prawdy. – Na misji zachowują się jak kowboje na dzikim zachodzie – tłumaczy nasz rozmówca. Dodaje też, że przypadki pogwałcenia prawa przez najemników są wyciszane, bo w grę wchodzą ogromne pieniądze i prywatne firmy bardzo nie lubią rozgłosu.
Obecnie po wycofywaniu się międzynarodowych kontyngentów z Iraku i Afganistanu, regiony te staną się żyłą złota dla najemników. Już teraz ich liczba w tych krajach może sięgać setek zakontraktowanych wojskowych. – Wszędzie tam, gdzie są jakieś konflikty, albo trzeba ochraniać rurociągi i gazociągi, najemnicy będą zatrudniani – tłumaczy Tyrone.
Czy z takiego kontraktu rezygnują sami zainteresowani? – To częściej okresowe testy fizyczne i psychiczne są powodem zakończenia pracy w firmie. Nierzadko też żołnierze z regularnych jednostek, biorąc urlop w armii, zatrudniają się na dwa-trzy miesiące dla możliwości dorobienia – przekonuje nasz rozmówca. Pół żartem, pół serio dodaje, że „jedni zbierają owoce w Niemczech, inni dorabiają z karabinem na końcu świata”. Czasem zdarzają się tragiczne zakończenia, ale z wiadomych przyczyn żadna marka na rynku nie chwali się takimi statystykami. Tyrone podkreśla, że w firmie, w której jest zatrudniony, nikt jeszcze nie zginął na kontrakcie.
Jak wygląda przyszłość wojska do wynajęcia? – W Polsce raczej nie ma szans na rozwój tej branży. Na stałe zatrudnianie najemników może sobie pozwolić jedynie pierwsza dziesiątka z rankingu najbogatszych. Poza tym nasze prawo ogranicza dostęp do broni. Dlatego też Polacy są wykupowani przez zagraniczne firmy. W USA sytuacja na rynku może ulec zmianie po wyborach prezydenckich – tłumaczy Tyrone. Dodaje, że najemnicy na pewno znajdą zajęcie, a o ich roli najlepiej świadczy fakt, że w 2007 roku w Bagdadzie, kiedy przeprowadzono zamach na polskiego ambasadora Edwarda Pietrzyka (poległ wówczas oficer BOR), to najemnicy z Academy (dawny Blackwater), wyciągnęli go ze strefy zagrożenia.