Zarabiają 3,5 tys., ale mają panią od sprzątania. Znak czasu, czy miejski szpan? "To podnosi mój prestiż"
Zarabiają 3,5 tys., ale mają panią od sprzątania. Znak czasu, czy miejski szpan? "To podnosi mój prestiż" Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta

Coraz częściej słyszę, że młodzi Polacy z wielkich miast przestali sprzątać. Oczywiście nie oznacza to, że ich mieszkania zamieniły się w gruzowiska. Po prostu twierdzą, że wkraczają w kolejny etap swojego życia, w którym pojawia się sprzątaczka. Ich zdaniem, mogą sobie pozwolić na pomoc przy pracach domowych, bo są wykończeni pracą i wolą w tym czasie odpocząć. Ale czy zatrudnienie sprzątaczki na pewno oznacza awans społeczny?

REKLAMA
Gdy dwadzieścia lat temu podziwialiśmy w telewizji dom Carringtonów, niejedna osoba łapała się za głowę mówiąc: "Boże, kto by to wszystko sprzątał". W Polsce nie było jeszcze mody na panie do sprzątania, a ściany pokrywała boazeria i pokruszone talerze. Dziś jest inaczej. Niemal każdy może poczuć się jak Blake i Cristle tworząc własną, nieco okrojoną wersję Dynastii made in Poland.
Ale bez żartów. Naprawdę dziwi mnie to, co obserwuję już od jakiegoś czasu. Rozumiem, że wszyscy dążymy do budowy swojego prestiżu, chcemy coraz więcej zarabiać i mieszkać w fajnym, najlepiej własnym mieszkaniu. Ale jeśli nie możemy sobie na to jeszcze pozwolić, tworzymy wokół siebie iluzję dobrobytu, która ma nam zrekompensować niespełnione ambicje naszych rodziców.
Znam wiele osób, które ledwo wiążą koniec z końcem i z utęsknieniem czekają na wypłatę, która niejednokrotnie wystarcza im do połowy miesiąca. Swój stan konta sprawdzają nerwowo na "maczku" za blisko 6 tysięcy zł, którego raty skończą spłacać w okolicach 2016 roku. Ale czego się nie robi, żeby... no właśnie, żeby co? By kupić sobie prestiż, na który tak naprawdę nas nie stać?
Za co właściwie płacimy?
Moja dobra znajoma zapytała ostatnio, co sądzę o pomyśle zatrudnienia sprzątaczki, która przychodziłaby do niej raz na trzy tygodnie. Z jednej strony nie ma w tym nic złego, bo skoro ją na to stać, dlaczego nie miałaby spędzać czasu w przyjemniejszy sposób? Sama tłumaczy tę decyzję faktem, że pracuje od ośmiu, do nawet dwunastu godzin dziennie. Czasem ma też zajęcia po pracy, z których wraca około 22.00 i idzie spać. Czasu na sprzątanie - niewiele, a chęci - zero.
– Oczywiście mogłabym sprzątać w weekend, ale zwyczajnie szkoda mi na to czasu – mówi Kasia z Warszawy. – Wolę spędzić go inaczej, aniżeli z odkurzaczem i ścierką do podłogi. Nie lubię bałaganu, dlatego zaczęłam rozważać wynajęcie pani do sprzątania raz na dwa-trzy tygodnie – słyszę od 28-latki, która pracuje w branży PR. Moja rozmówczyni uważa, że pomoc domowa wcale nie podnosi prestiżu i nie będzie nikomu mówiła o pani do sprzątania.  – Prawdę mówiąc byłoby mi wstyd przyznać się do tego, że nie panuję nad swoim mieszkaniem – wyjaśnia.
To samo pomyślałem, gdy mój współlokator zaproponował, abyśmy zatrudnili sprzątaczkę. Byłoby mi wstyd, że nie sprzątam swoich czterech kątów samodzielnie. Ale może po prostu źle patrzę na kwestię sprzątania, które jeszcze do niedawna było po prostu elementem codzienności wpojonym nam przez rodziców.
logo
Takie obrazki przechodzą powoli do lamusa, bo na pomoc sprzątaczki decydują się coraz młodsze osoby. Shutterstock.com

Konieczność czy wygoda?
Pierwszą wizytę sprzątaczki w swoim domu ma też za sobą Natalia z Krakowa. Nie myła okien od Bożego Narodzenia i stwierdziła, że nie będzie tego robiła sama. – Moja mama zawsze miała kogoś do sprzątania domu i wychowywała mnie w przekonaniu, że jeśli czegoś nie lubię to nie muszę tego robić – wyjaśnia pracownica branży reklamowej.
28-letnia Natalia
Zatrudnia sprzątaczkę, bo ma taki kaprys

To, że moja mama ma chłopaka od masażu, panią od sprzątania i fachowca od remontów, jest dla niej symbolem. To dla niej dowód, że jest selfmade woman. Udowadnia sobie, że dużo zarabia i że ją stać na cudzą pracę. Czuje się bardziej niezależna, a ta niezależność najczęściej kosztuje 8,50 zł za godzinę.


Natalia zarabia już blisko cztery tysiące, a mieszkanie utrzymuje wraz z mężem. Czuje, że to na tyle dużo, aby móc pozwolić sobie na takie prezenty, a przy okazji dać komuś zarobić. Za umycie trzech okien zapłaciła 100 złotych.
Jeszcze kilka lat temu na panią do sprzątania pozwalały sobie przede wszystkim biznes-woman, które naprawdę nie miały czasu na prace domowe, dzieci i zawodową realizację. Nie było urlopów tacierzyńskich, które przynajmniej odrobinę wpłynęły na sprawiedliwy podział obowiązków małżonków. Dziś jednak zatrudnienie sprzątaczki nie jest już zarezerwowane dla bogatszej części społeczeństwa i zapracowanych rekinów biznesu. Pomimo to, w odbiorze społecznym jest to odbierane jako awans społeczny.
Szpan przed znajomymi
Natalia mówi wprost, że mogłaby sama posprzątać mieszkanie czy umyć okna. Przyznaje, że po prostu jej się nie chce i woli, aby zrobił to ktoś inny. Czy takie myślenie dodaje prestiżu? Moja rozmówczyni twierdzi,  że tak. – Jeśli chodzi o szpan przed znajomymi, są tacy, przy których otwarcie przyznaje się, że ktoś mi pomaga i mam wrażenie, że to podnosi mój prestiż w ich oczach. Posiadanie sprzątaczki sprawia, że postrzegają mnie jako osobę bardziej nowoczesną, ceniącą komfort – słyszę od swojej rozmówczyni.
Natalia ma jednocześnie świadomość, że część osób śmieje się z zatrudniania sprzątaczki przez młodą, bezdzietną dziewczynę mieszkającą z mężem na 40-metrach krakowskiego mieszkania. Mimo to woli płacić, niż sprzątać sama. Najwyżej zaoszczędzi na czym innym. Również 31-letnia Ania z Warszawy zatrudnia sprzątaczkę, choć nie zawsze ją na to stać. – Jak mam mniej kasy, bo mam mniej zleceń, odpuszczam i sprzątam sama. Ale to jest jeden z takich małych luksusów – mówi freelancerka. – To nie ma nic wspólnego z lansem, u mnie w domu zawsze była gosposia i taki model jest dla mnie naturalny – mówi Ania.
Jedno jest pewne – coraz więcej osób rezygnuje z samodzielnego sprzątania i zatrudnia sprzątaczki. Dobrze? Źle? Tak naprawdę każdy sam musi ocenić, czy potrzebuje pomocy, lub czy po prostu stać go na taki luksus. Pamiętajmy jednak przy tym, że sztuczne podnoszenie naszego prestiżu to co najwyżej sposób na chwilowe podreperowanie swojego ego. I być może jest to sygnał, że tak naprawdę mamy jakiś problem ze swoim życiem i niekoniecznie jest nim bałagan w mieszkaniu. Raczej niespełnione ambicje.