Od zamachu terrorystycznego w Nowym Jorku w 2001 roku służby na całym świecie zacieśniły procedury bezpieczeństwa. Czy gdyby dziś, prawie jedenaście lat po zamachu 11 września, ktoś rozstawiłby atrapy bomb, zostałyby one zignorowane?
Wieczór, tramwaj, drugi wagon. Nikogo nie ma oprócz mnie. Na jednym z krzesełek leży wypchana, plastikowa reklamówka. Pierwsza myśl - bomba. Po chwili uspokojenie - kto by podkładał ładunek wybuchowy w wieczornym tramwaju? Ciekawość pcha mnie do spojrzenia do środka torby, ale strach jednak nie pozwala dotykać znaleziska. Na następnym przystanku wyskakuję jak z procy i wsiadam do pierwszego wagonu - motorniczy będzie wiedział co robić. Pukam w szybkę i przekazuje informacje o moim odkryciu - Nie mógł pan zobaczyć, co jest w środku? - słyszę odpowiedź.
Siadam trochę przestraszony, jak najbliżej kierującego tramwaj i jak najdalej od domniemanej bomby. Motorniczy zupełnie nie przejął się i jechał dalej - to pewnie jego ostatni kurs. Oczywiście mój niepokój był trochę przesadzony - sam z siebie się potem śmiałem. Raczej nie była to najlepsza pora na zamach bombowy. Mimo wszystko gdzieś na końcu głowy pozostało pytanie - a co gdyby?
W 2005 roku 20 października stolicę sparaliżowały profesjonalnie wyglądające atrapy bomb rozłożone w całym mieście. Śledztwo niedawno zamknięto bez najważniejszej odpowiedzi - kto był sprawcą. Minęło już ponad sześć lat od tego zdarzenia - czy procedury wciąż przewidują szybką reakcję i powiadomienie policji?
Jak działać powinni?
Okazuje się, że w kwestii przepisów nic się nie zmieniło. Paweł Olek z zespołu prasowego warszawskiego Zarządu Transportu Miejskiego (nadzorują zarówno tramwaje, metro, autobusy jak i Szybką Kolej Miejską w stolicy) powiadomił nas, że dokumenty wciąż obowiązują: - Procedura „Jak postępować w sytuacjach zagrożenia incydentem bombowym w środkach transportu miejskiego” została opracowana na podstawie materiałów Zarządu Operacji Antyterrorystycznych Głównego Sztabu Policji Komendy Głównej Policji, przygotowanych po zamachach w Londynie. Została rozesłana do przewoźników przez ZTM w lipcu 2005 roku.
Jak więc powinien zachować się motorniczy w przypadku, który opisałem? Rzecznik prasowy Tramwajów Warszawskich Michał Powałka napisał, że oczywiście zupełnie inaczej: - Każdy pracownik ruchu, który jest świadkiem podobnego zdarzenia powinien zareagować - i dodał - Tramwajarze, którzy rozpoczynają pracę w TW, otrzymują specjalną instrukcję, co powinni robić w takich sytuacjach.
Motorniczy w zaistniałej sytuacji powinien ewakuować tramwaj, a także poinformować nadzór ruchu o zaistniałym zagrożeniu. Następnie powiadomić służby ratunkowe (pogotowie, policje straż pożarną) - pisał rzecznik. To tak w wielkim skrócie oczywiście nasza procedura jest zdecydowanie dłuższa - dodał Powałka i uspokajał - Dodatkowo przeprowadzamy specjalne szkolenia w sytuacji zagrożenia incydentem bombowym. Jest to przedmiot obowiązkowych okresowych szkoleń bhp, jakie sukcesywnie przechodzą wszyscy motorniczowie. Szkolenia trwają dwa dni (po jednej godzinie każdego dnia).
Wszyscy, którzy mieli do czynienia ze szkoleniami BHP, wiedzą jednak, jakie jest do nich podejście... Może "mój" tramwajarz poprosił kolegę, o podpisanie się za niego na liście obecności, bo miał coś ważniejszego do zrobienia?
Jak jest w innych miejscach? Katarzyna Wakuła, rzeczniczka Muzeum Narodowego w Warszawie powiedziała nam, że w przypadku znalezienia podejrzanego pakunku pracownicy są zobligowani do natychmiastowego zawiadomienia policji. Dopiero później informacja jest przekazywana dyrekcji. Czy jednak pracownicy muzeum są czujni? Miejmy nadzieję, że nigdy nie będziemy musieli się o tym przekonać.
Po mojej "przygodzie" nic nie słyszałem w mediach o wybuchu bomby. Zapewne ktoś najzwyczajniej w świecie zapomniał reklamówki z zakupami, bo na przykład się zagadał. Motorniczemu nie mam nic za złe, pewnie gnał do kolacji i ciepłej pościeli. Nie chodzi o to, żeby żyć w ciągłym strachu, ale czasem warto się przynajmniej rozejrzeć. Na wszelki wypadek.