Policja i prokuratura chce, aby granicą od której zaczyna się przestępstwo było tysiąc, a nie jak do tej pory 250 złotych. W praktyce oznaczać będzie to, że jeżeli ukradną nam telefon za "kilka grubych stówek" będzie to jedynie wykroczenie, które może zakończyć się tylko mandatem. Jak to bywa zdania są podzielone, a złodzieje się cieszą. - Z ekonomicznego punktu widzenia to słuszna decyzja, ze społecznego to już zupełnie inna bajka - mówi naTemat, Tadeusz Mosz, dziennikarz ekonomiczny.
W Polsce finansową granicą odróżniającą wykroczenie od przestępstwa jest kwota 250 złotych. Oznacza to, że jeżeli skradziono lub zniszczono cokolwiek poniżej tej kwoty, to nie może być mowy o przestępstwie. Jeżeli nie ma przestępstwa nie ma sprawy sądowej, jeżeli nie ma sprawy nie ma wyroku. A jeżeli nie ma wyroku to podejrzanemu nie "brudzi się w papierach", więc... czemu nie kraść.
Złodzieje liczyli, ile mogli ukraść
Złodzieje głupi nie są, potrafią wyliczyć, że jeżeli kradną do ściśle określonego limitu 250 złotych wiele im nie grozi. Nawet przy złapaniu na gorącym uczynku. Wzywa się policję, a ta przeważnie wlepiała mandaty przez małą społeczną szkodliwość czynu. Często sprawa rozchodzi się nawet po kościach - bez policji. Wystarczyło zapłacić równowartość towaru. Teraz prokuratura i policja chcą zwiększyć ten finansowy limit czterokrotnie - do tysiąca złotych.
Jakakolwiek kradzież lub zniszczenie mienia za ponad 250 złotych to już przestępstwo. A tym z mocy prawa zajmuje się prokuratura. - Doprowadziło to do sytuacji, gdy prokuratorów niepotrzebnie obciąża się drobnymi sprawami - wyjaśnia Dariusz Ślepokura, rzecznik prokuratury okręgowej w Warszawie.
Trzeba uruchomić całą państwową machinę, a jak przekonują sami zainteresowani - niepotrzebnie. - Kieruje się akt oskarżenia, jest rozprawa, która może skończyć się wyrokiem. Strata czasu i pieniędzy w przypadku małych spraw. To dobry pomysł - mówi prokurator.
W przypadku wykroczeń wszystko jest załatwiane praktycznie "od ręki" przez policjantów. - Jeżeli szkodliwość jest znikoma to może zakończyć się bardzo szybko i na miejscu np. mandatem - mówi prokurator Ślepokura.
Można kraść cztery razy więcej?
Właśnie dlatego policja wspólnie z prokuraturą chce zwiększyć granicę od której mówimy o przestępstwie do tysiąca złotych. - Kodeks ustalano w 1998 roku, wtedy były o wiele mniejsze zarobki, więc 250 złotych było realnie wysokim ograniczeniem. Teraz ma się to nijak do rzeczywistości, bo ludzie zarabiają więcej. To archaizm - wyjaśnia prokurator. Ślepokura podaje przykład, gdy ktoś kopnie w samochód lub zbije szybę. - Zniszczenia prawie zawsze są duże i automatycznie musi wkraczać prokuratura - wyjaśnia.
I ten - ekonomiczny - aspekt wydaje się słuszny. - Pozwoli to zaoszczędzić pieniądze. To policja, a nie sądy i prokuratura będą zajmować się drobnymi przestępcami - wyjaśnia Tadeusz Mosz, dziennikarz ekonomiczny.
Szczerze mówiąc, jest co zaoszczędzić. Dziennikarz przytacza dwa absurdalne przykłady. Do kradzieży dyktafonu wartego 400 złotych zamówiono ekspertyzę wartą sześć razy więcej. Druga sytuacja - skradziono telefon za 700 złotych. Zdecydowano się na badania DNA, przez co całość kosztowała ponad 7000 złotych.
Zachęcanie do kradzieży"
Jednak w tym przypadku kwestia ekonomiczna schodzi na drugi plan, bo pomysł wywołuje spore oburzenie społeczne. Internauci skarżą się, że dojdzie do sytuacji, gdy złodziei będzie zachęcać się do kradzieży. Zakładając, że nie opłaca zajmować się sprawą poniżej jakiejś kwoty wysyła się jasny komunikat: do pewnej kwoty można kraść. Złodzieje będą kuszeni potencjalnie wysokim zyskiem do stosunkowo niskiego ryzyka. Bo przecież warto spróbować kilka razy ukraść po telefonie za niecały tysiąc.
- Nie jest wykluczone, że złodzieje przestaną się obawiać kradzieży w sklepach i będą postępować bardziej zuchwale. Może wzrosnąć liczba kieszonkowców i kradzieży - mówi Tadeusz Mosz. I podaje przykład: - Jest przecież nawet wiele samochodów wartych mniej niż tysiąc złotych - dodaje.
Prokurator Ślepokura uspokaja: - Kary za wykroczenia to nie tylko mandaty i mogą one być równie dotkliwe, jak w przypadku przestępstwa - mówi. Jakie? Na przykład 30 dni aresztu.
Dziennikarz zauważa też, że zmiana wpłynie na sztuczną poprawę statystyk. - Proszę sobie wyobrazić, że mamy pół miliona spraw o przestępstwo. Nagle te sprawy schodzą z wokandy przestępstw i stają się wykroczeniami. Policja może dumnie ogłosić, że żyjemy w bezpiecznym państwie, a oni są skuteczni. A w rzeczywistości nic się nie zmieni - wyjaśnia Mosz. I dodaje: - Najpierw trzeba usprawnić system sądownictwa, który potrzebuje całkowitej reformy i dopiero wtedy zająć się wdrażaniem takich rozwiązań - kończy.
Wszystko wskazuje, że pomysł przejdzie, bo jak podaje "Gazeta Wyborcza" zielone światło daje Ministerstwo Sprawiedliwości i Prokurator Generalny.