
Kiedyś tatuaże nosili tylko przedstawiciele półświatka, subktultur i marynarze. Dziś kotwica wytatuowana na łydce może zdobić zarówno ciało pięknej dziewczyny, jak i podtatusiałego mężczyzny. Zawód i pochodzenie - nie gra roli. Choć nie w każdym zawodzie wytatuowana skóra jest mile widziana... Dziś poznajcie ludzi, którzy nie dorabiają filozofii do swoich tatuaży. Po prostu je lubią.
REKLAMA
Stapiają się ze skórą i z jej właścicielem. Stają się znakiem charakterystycznym. Podobno działają lekko uzależniająco, bo każdy (każdy?), kto raz spróbował i się odważył zrobić tatuaż, już myśli o kolejnym miejscu na ciele i następnym wzorze. Bo tatuaż, jest nie tylko stylową ozdobą, ale też niesie jakąś historię, niezależnie od tego czy to słodka różyczka, czy hipsterska kotwica, czy zdjęcie psa.
Tatuaż to często temat tabu. W wielu sytuacjach i w pewnych kręgach jest po prostu nieakceptowany. Akurat bohaterowie tego artykułu, wykonują wolne zawody, więc martwić się o to nie muszą. Poznajcie Paulinę, producentkę filmową, Jarka, muzyka zespołu Kult, Martę i Tomka - dziennikarzy. No i nasze gwiazdy: ich tatuaże.
Paulina i jej Miro
Moje tatuaże, to efekt inspiracji pracami Joana Miro. Surrealistyczne kształty, wzory formy. Zabawa / układanka. Księżyce / gwiazdy /słońca / śnieżynki...Subtelne i proste. Zmysłowe, jakby naszkicowane na mojej skórze... Na chwilę. Na zawsze.
Jarek i jego Miki
Tatuaż chodził za mną od dawna. Ale nigdy nie było to jakaś przemożna chęć zamanifestowania czegokolwiek. Raczej taka szczeniacka zachcianka. Nigdy nie podobały mi się gotowce, które widywałem tu i ówdzie. Wąż obleczony na ramieniu; kościotrupy, malunki bitewne, jakieś dziwaczne bohomazy. Zawsze wolałem rzeczy mniej przewidywalne i nietypowe.
Kiedy się w końcu zdecydowałem, obmyśliłem sobie wzór. Dwa skrzyżowane puzony zamiast piszczeli, i głowa myszki Miki - zamiast trupiej czachy. Taka luźna wariacja na temat mojego fachu muzycznego, i odwiecznej tęsknoty za statkami i morzem, któregom nigdy nie zaznał. Dookoła listek laurowy, który ładnie wszystko spina. Żeby nadać temu totalnie infantylnego wymiaru, który by korespondował z moim chłopięcym i pokojowym usposobieniem, całość malowana jest przedszkolną kreską, tzw. formikami, których mistrzem jest doskonały tatuator rodem ze Spały, Artur Gepas . Wszystko w żywych kolorach techniką a la świecowa kredka. Nie wiedzieć czemu, mój tatuaż najbardziej podoba się małym dzieciom...
Mówią, że jak ktoś sobie wydziara pierwszy tatuaż, zaraz chce następne. U mnie to chyba tak nie działa. Zaspokoiłem swój nastoletni głód, najadłem się, i na razie mi wystarczy. Na razie.
Marta i jej geometria
Długo wydawało mi się, że nie potrzebuję tatuaży. Nie, żeby mi się nie podobały. Zawsze uwielbiałam wytatuowanych ludzi i pewnie w skrytości ducha zazdrościłam im odwagi. Co mnie powstrzymywało? Nigdy nie znalazłam motywu, który wyrażał by mnie na tyle, by na stałe pojawić się na moim ciele. Lubię się zmieniać, raz wolę jaskrawe kolory, raz biel i czerń. Coś mi się totalnie podoba przez rok, a potem równie totalnie zaczyna nudzić.
W pewnym momencie zrozumiałam, że tatuaż wcale nie musi przedstawiać tego, co dla mnie najważniejsze, by mi o tym przypominać. Może być po prostu ozdobą, której symbolikę znam tylko ja.
Zaczęłam szukać inspiracji. Namalowałam sobie eyelinerem na przedramieniu chyba wszystkie możliwe wzory świata. Były więc kwiaty, motywy orientalne, ważki, konstelacje... Ostatecznie stanęło na geometrii, która, moim zdaniem, najlepiej pasuje do mojego typu urody – mocnych rysów twarzy i ciemnych brwi. Mój tatuaż jest zainspirowany grafiką brazylijskiej artystki. Bardzo go lubię. Jest przestrzenny i minimalistyczny, subtelny, a jednocześnie wyrazisty. Szybko stał się częścią mnie.
Tatuaż zrobiłam sobie dopiero po trzydziestce. Dzięki temu uniknęłam nastoletnich pomyłek, czy koszmarnej mody na tribale. Zainspirował mnie wyjazd do Tajlandii i... piękni, opaleni backpackerzy. Chciałam być taka jak oni: wolna, podróżująca, poszukująca... Po powrocie do Polski potwornie tęskniłam za Azją. Coraz bardziej nie lubiłam swojej pracy i marzyłam, by wyjechać z plecakiem na rok w nieznane, pisać książki, zdobywać doświadczenia. Zrobiłam więc sobie tatuaż, trochę jako symbol podróży, która otworzyła mi oczy, a trochę w nadziei, że dzięki niemu w moim życiu coś wreszcie ruszy. I... ruszyło! Mam nową pracę, którą bardzo lubię, poznaję nowych ludzi, zmieniam się.
Ostatnio znowu rysuję wzory eyelinerem. Tym razem na nadgarstku. Waham się jeszcze, czy będzie to arabeska, mandala czy ażurowa bransoletka – na pewno nadal coś geometrycznego, ale jednocześnie bardziej kobiecego, etnicznego. Niestety moi ulubieni tatuażyści ze studia Tusz za Rogiem tak się rozkręcili, że wolne terminy mają dopiero we wrześniu. Czekam więc, a pomysł na kolejny tatuaż - kiełkuje.
Tomek i jego Warszawa
Mam 7 tatuaży i niemal każdy zrobiłem pod wpływem chwili. Okresowej fascynacji jakąś tematyką. Jestem z tych, którzy nie dopisują do robienia tatuaży wielkiej filozofii. Dla mnie, każdy z nich jest po prostu pamiątką z jakiegoś okresu życia. Pierwszy zrobiłem sobie mając 20 lat, ostatni rok temu, jak skończyłem lat 26.
Z perspektywy czasu, i z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że podoba mi się z tych moich tatuaży może jeden, góra dwa. Myślę nawet, że mogę spokojnie wziąć udział w konkursie na liczbę najbrzydszych dziar na jeden metr kwadratowy ludzkiej skóry! Ale co ważne - żadnego nie żałuję i nie mam zamiaru usuwać. Na przykład mam na lewej nodze wytatuowaną żabę, która miała być w 3D. Nie jest nawet myślę w 2D, bo nie przypomina ani żaby, ani niczego. Po drugie - nie mam zielonego pojęcia dlaczego wytatuowałem sobie do cholery żabę, a nie na przykład konika polnego!?! I za to lubię ten tatuaż najbardziej. Przypomina mi, że nawet najlepsze studio w mieście, może sprawę spartaczyć, i to spartaczenie kosztować może niezłą sumę pieniędzy.
Nie mam też tatuażu, który jest znakiem dającym energię kosmiczną, albo ma głębsze przesłanie. O, mam na przykład cytat z filmu "Milczenie Owiec", bo mi się po prostu podoba film. I cytat oczywiście. Zrobił mi go pewien chłopak, którego nie znam nawet imienia, wiem tylko tyle, że się uczył na takich jak ja. Wziął za robotę 50 złotych. I ku zaskoczeniu - jest jednym z najładniejszych napisów jakie widziałem. Zrobił mi potem jeszcze jeden - na karku. Mam też najbardziej obciachową dziarę w promilu 200 km - piórko. Już na samo wspomnienie robi mi się ciepło...
Mam nawet dwa tatuaże o Warszawie. Też bez zbędnej filozofii. Urodziłem się i mieszkam w tym mieście, dlatego Warszawa, a nie na przykład Kalisz.
