
W rządzie nie ma jednolitych zasad dotyczących korzystania z kart kredytowych. Każde ministerstwo ustala własne zasady. Z ogólnych statystyk za lata 2008-2012 wynika, że zrobiono z nich zakupy za łączną sumę 1 miliona 882 tysięcy złotych. Urzędnicy mieli wtedy do dyspozycji 320 kart płatniczych. Jak jest dziś? W Centrum Informacyjnym Rządu usłyszeliśmy, że przygotowywana jest szersza informacja na ten temat. Właśnie w związku z aferą taśmową.
Na jakiś czas skandale kartowe zniknęły z celownika mediów. W ubiegłym roku tabloidy oburzały się tylko, że za czasów Jacka Rostowskiego w ministerstwie finansów korzystano w sumie z 72 kart. Na drugim biegunie były i wciąż są resorty zdrowia, sportu oraz administracji i cyfryzacji, karty się kurzą, bo nikt ich nie używa.
Zarządzenie określa wysokość miesięcznego limitu wydatków ze służbowej karty płatniczej, który nie może być większy niż: 30 000 zł (w przypadku ministra), 25 000 zł (w przypadku sekretarza stanu w Ministerstwie Sprawiedliwości), 20 000 zł (w przypadku podsekretarza stanu w Ministerstwie Sprawiedliwości, dyrektora generalnego Ministerstwa Sprawiedliwości oraz dyrektora generalnego Służby Więziennej), 15 000 zł (w przypadku dyrektora departamentu lub biura w Ministerstwie Sprawiedliwości oraz zastępcy dyrektora generalnego Służby Więziennej) oraz 10 000 zł (w przypadku zastępcy dyrektora departamentu lub biura w Ministerstwie Sprawiedliwości. CZYTAJ WIĘCEJ
Kwestia moralności, nie zasad
Mimo że oficjalnie problem niewłaściwego korzystania ze służbowych kart (np. wydawania środków na cele prywatne) nie istnieje, eksperci mają spore zastrzeżenia do tego, jak urzędnicy korzystają z publicznych pieniędzy. Andrzej Sadowski, ekonomista z Centrum im. Adama Smitha, mówi w rozmowie z naTemat, że ustalane w resortach zasady można łatwo ominąć.