
300 tysięcy – tyle egzemplarzy najnowszego numeru wydrukował wydawca tygodnika "Wprost". Jeszcze miesiąc temu mógłby liczyć co najwyżej na nieco ponad 50 tys. czytelników. Czy gazeta Sylwestra Latkowskiego na pewno walczy o wolność słowa? Patrząc na najnowsze nagrania, można mieć wątpliwości. Czy na aferze i plecach nagranych polityków wygrzebie się z komercyjnego dołka? Już to zrobiła.
Ale cofnijmy się do kwietnia tego roku, kiedy średnia sprzedaż tygodnika "Wprost" wyniosła 51 660 egzemplarzy. Liderem sprzedaży był „Gość Niedzielny”, na drugie miejsce wskoczył "Newsweek", a na trzecie miejsce spadła "Polityka". Za podium znalazły się kolejno tygodniki "W sieci", „Tygodnik Do Rzeczy”, a dopiero po nich - "Wprost", którego sprzedaż spadła rok do roku o 21,91 procent.
Pomimo coraz gorszych wyników "Wprostu" znalazł się ktoś, kto dostrzegł potencjał podupadającego (to już mniej aktualne) tytułu. Był to jeden z członków zarządu Platformy Mediowej Point Group, właściciela tygodnika „Wprost”.
Im więcej podmiotów biznesowych poczuje, że "Wprost" nadepnęło im na odcisk, tym większe mogą być problemy z reklamodawcami, nawet przy dużych nakładach. Te zaś mogą zacząć spadać, jak tylko redakcja "wystrzela się" z posiadanych taśm.
Albo będzie pupilem władzy, albo ta władza zorientuje się, że z "Wprost" trzeba grać ostrożnie, bo jedną ręką salutuje, a drugą wkłada magnetofon do kieszeni. Jak się jednej partii szkodzi to druga się cieszy, ale potem ta druga nie jest tak łatwowierna, bo i jej mogą zaszkodzić.
Jednym ze scenariuszy jest ten, w którym redakcja w tej sytuacji brnie w stopniowe ujawnianie kolejnych nagrań, bo tylko to może zapewnić utrzymywanie wysokiej pozycji w rankingach sprzedażowych. I zdaje się, że właśnie to możemy obserwować. Komu to służy? Do końca nie wiadomo.
Czy ktoś z 11 autorów podpisanych pod tekstem „Wprost” mógłby mi to wytłumaczyć? Niekoniecznie solidarycą i stemplem „wolność słowa”? Podejrzewam, że te didaskalia są potrzebne, bo nic poza tym tam nie ma. Gdyby pominąć wulgaryzmy, opisy potraw i win i dowcipy, zostałoby niewiele lub zgoła nic. Kilka ciekawostek, zero skandali. CZYTAJ WIĘCEJ
Zdaniem prof. Mrozowskiego, sprzedaż i tak prędzej czy później zacznie spadać, bo czytelnicy znudzą się zapisami kolejnych biesiad. – Nawet jak mają sto taśm, na których kolejni urzędnicy publiczni żartują sobie i szydzą z Ameryki, Francji Anglii, z tego czy innego ministra lub prezydenta. Na dłuższą metę, te tematy są nudne – mówi Mrozowski.

