Jacek Hugo-Bader, jeden z najlepszych polskich reportażystów, uczestniczył w wyprawie po ciała dwóch himalaistów, którzy zginęli podczas zimowej ekspedycji na Broad Peak. Efektem jest książka „Długi film o miłości”, która nie tylko przypomniała o tragedii, ale rozpętała kolejną burzę. Jacek Berbeka, brat zmarłego Macieja Berbeki, oskarża dziennikarza, że w drodze na szczyt „zachowywał się jak turysta”, a w reportażu dokonał przekłamań i nie uszanował wrażliwości rodzin wspinaczy.
„Długi film o miłości” miał premierę miesiąc temu i zbiera bardzo dobre recenzje. Okazuje się jednak, że najbardziej krytyczni wobec książki są jej bohaterowie: rodzice i narzeczona Tomasza Kowalskiego oraz Jacek Berbeka – brat drugiego z czterech uczestników tragicznej ekspedycji na Broad Peak. Hugo-Bader był kronikarzem ich podróży po ciała bliskich, którą zorganizowano w ubiegłym roku.
Pieniądze i reguły
Reportaż powstał, ale dziś dowiadujemy się, że od początku współpraca alpinistów z reportażystą rodziła problemy. Sam JHB w wywiadzie dla „Dwutygodnika” przyznał, że po prostu „na chama” wprosił się na wyprawę, a przy staraniach o zaproszenie „trochę się zagalopował”. Wysłał Jackowi Berbece, czyli organizatorowi całego przedsięwzięcia, list, w którym chwalił się, że jego książki przetłumaczono na kilkanaście języków, co nie było zgodne z prawdą. „Napisałem kilkanaście, żeby było bardziej marketingowo” – wyjaśnił potem.
Z kolei Jacek Berbeka w rozmowie z „Kulturą Liberalną” dodał, że Bader przyjechał do niego do Zakopanego, „nazywał siebie najlepszym reporterem w Polsce i mówił, że w cztery dni zrobił akademię filmową”. Dlaczego zgodził się na wyjazd reportażysty, mimo że wcześniej odmawiał innym dziennikarzom? Jak twierdzi, dlatego, że JHB zobowiązał się do przestrzegania reguł.
Bader ma inną wersję. „Myślę, że potrzebował moich pieniędzy. Nawet nie myślę, a jestem pewien” – stwierdził.
"Piszę krwią"
Najwięcej zastrzeżeń dotyczy zachowania dziennikarza w drodze na Broad Peak. To była podróż intymna, wypełniona bólem po stracie. Dlatego Berbeka i rodzina Kowalskiego oczekiwali od Badera wyjątkowej wrażliwości. On sam był świadom tych emocji. „Im większe, tym lepiej dla mnie”, „Piszę krwią, potem i łzami. Moje pióro jest napełnione czystymi emocjami” – mówił.
Zapowiadał też, że będzie „rozbijał duszę”. Kiedy w wywiadzie dziennikarz przypomniał mu, że inny z uczestników wyprawy, alpinista Krzysztof Tarasiewicz, zastrzegł, że sobie nie życzy, bo jest osobą prywatną, odparł: „No i co? Wszyscy wiedzieli, kim jestem i po co tam jestem, dlaczego pytam i przysłuchuję się rozmowom”.
„On w ogóle nie zdawał sobie sprawy, gdzie i w jakim celu jedzie. Nie rozumiał naszego bólu, tylko kierował się własnym interesem. Niby reporter, a zupełnie nie pojął kontekstu wyprawy” – podkreśla Berbeka.
„Nie znał sytuacji politycznej w regionie. Dwa razy niemal cofnięto nas do Polski z powodu jego ignorancji. Wielokrotnie mu tłumaczyliśmy, by nie zbliżał się z aparatem fotograficznym do posterunków wojska. Zatrzymano go na krótko za to, co wyczyniał. Zachowywał się jak turysta, który przyjechał tam na wakacje. Zupełnie nic do niego nie docierało!” – dodaje.
Z tych powodów Bader został odrzucony przez resztę ekipy. Sam pośród znających się od lat alpinistów. Przyznaje to, ale jednocześnie tłumaczy, że po prostu musiał wykonywać swoją pracę, na co pozwolił mu przecież Berbeka. „Nie ma sensu pisać reportażu o rzeczach letnich, słabych. Tylko emocje warto opisywać” – ocenia.
"Wymyślił i wsadził do książki"
Punktem zapalnym był w dodatku wywiad, jakiego udzielił przed wyjazdem „Tygodnikowi Powszechnemu”. Mówił w nim, że Jacek Berbeka jest człowiekiem "z piekła rodem", a himalaistami kieruje "amok". A także, że uczestnicy wyprawy chcą przy okazji zaatakować sąsiedni szczyt K2. Nie miał racji. Treść wywiadu dotarła do Berbeki już w trakcie ekspedycji. Wściekł się.
"JHB zupełnie nie rozumiał, na czym polega zgoda wydana przez Pakistańczyków na zdobywanie ośmiotysięcznika w ich kraju. Wystarczyłoby, gdyby do mnie zadzwonił, dopytał się dokładnie o wszystko. Wytłumaczyłbym mu. Potem przekonywał nas, że się pomylił. Teraz widzę, że to wszystko było ukartowane i stanowiło element kampanii promocyjnej jego książki – reklamy od początku opartej na przekłamywaniu rzeczywistości" - komentuje organizator ubiegłorocznej wyprawy.
W końcu kontrowersje wzbudziło to, w jaki sposób Bader opisał wyprawę na kartach książki. Berbeka twierdzi, że ustalenia były takie, że przed publikacją będzie miał wgląd w reportaż. Czuje się oszukany, bo dostał tylko kilka procent tekstu. Tyle, ile dostali czytelnicy "Gazety Wyborczej".
JHB odpowiada na to, że zaproponował towarzyszom podróży normalną autoryzację i przeczytali swoje wypowiedzi: „Ale wiem, że wielu osobom nie spodoba się to, co piszę od siebie jako narrator. Sprawi im to przykrość, ból i być może cierpienie. To coś, co ciężko mi zaakceptować”. Przekonuje, że „reporter książkowy może pójść w literaturę”, a więc rozminąć się z prawdą. Tak robił m.in. Ryszard Kapuściński.
Konflikt osobowości
Trudno rozstrzygnąć, kto w tym sporze ma rację. A i dwaj panowie raczej wspólnej wersji nie ustalą. Z jednej strony niewątpliwy talent i ceniony styl Hugo-Badera. Z drugiej, rodzina, która czuje się poszkodowana i oszukana.
- Sytuacja jest bardzo trudna, złożona. Mamy dwie mocne osobowości, Bader i Berbera, które od początku mocno się ścierały. Ja skłaniam się ku racji Jacka Berbeki ze względu na to, że wyszło inaczej, niż Bader na początku obiecywał. Obraz naszego środowiska nie jest w książce zbyt przychylny, a po tym, co Bader z nami przeżył, dziwi mnie ta ocena. Nie zrozumiał, o co w tym wszystkim chodzi - mówi w rozmowie z naTemat Jacek Jawień, ratownik GOPR, który uczestniczył w wyprawie z "Długiego filmu o miłości".
Książka zrobiła więcej złego czy dobrego? - Jeśli chodzi o Kowalskich i Berbeków, to więcej złego. Wiem, że te rodziny z tego powodu cierpią. Mają do Badera duży żal. Ale książka jest w miarę rzetelnie napisana, nie ma tam wielu przekłamań - opisuje te zdarzenia i te emocje, które miały miejsce. Myślę, że dla sprawy Broad Peak i dla całego naszego środowiska dobrze się przysłuży - podsumowuje.
JHB nie musiał niczego przygotowywać, wszystko dostał na tacy. On poniósł tylko i wyłącznie koszty swojego udziału. Jakby wszystko przeliczyć, mogłoby się okazać, że nie pokrył wszystkich wydatków przewidzianych na osobę. CZYTAJ WIĘCEJ
Jacek Berbeka
Przeczytałem tę książkę kilka razy. Znajduje się w niej bardzo dużo konfabulacji. To świadczy o słabości JHB jako reportera, a nawet szerzej – pisarza. On nie prowadzi gry z czytelnikiem. On go po prostu zwodzi. JHB nie przedstawia faktów w taki sposób, w jaki się wydarzyły, lecz tak, jak on chciałby, żeby wyglądały.
Dla mnie zupełnie nie do przyjęcia jest fragment dotyczący śmierci Artura Hajzera. W czasie gdy Artur zginął na stoku Gaszerbrum I, cztery dni byłem razem z Jackiem Jawieniem w górze, poza obozem. A z książki dowiedziałem się, że w bazie odmówiłem poszukiwań ciała Artura. Dla mnie to po prostu skandal! JHB sam to sobie wymyślił i wsadził do książki. To zwykłe oszustwo. Prawnicy radzili mi wytoczenie procesu, ale zrezygnowałem. To nie ma sensu.