
Jacek Hugo-Bader, jeden z najlepszych polskich reportażystów, uczestniczył w wyprawie po ciała dwóch himalaistów, którzy zginęli podczas zimowej ekspedycji na Broad Peak. Efektem jest książka „Długi film o miłości”, która nie tylko przypomniała o tragedii, ale rozpętała kolejną burzę. Jacek Berbeka, brat zmarłego Macieja Berbeki, oskarża dziennikarza, że w drodze na szczyt „zachowywał się jak turysta”, a w reportażu dokonał przekłamań i nie uszanował wrażliwości rodzin wspinaczy.
Reportaż powstał, ale dziś dowiadujemy się, że od początku współpraca alpinistów z reportażystą rodziła problemy. Sam JHB w wywiadzie dla „Dwutygodnika” przyznał, że po prostu „na chama” wprosił się na wyprawę, a przy staraniach o zaproszenie „trochę się zagalopował”. Wysłał Jackowi Berbece, czyli organizatorowi całego przedsięwzięcia, list, w którym chwalił się, że jego książki przetłumaczono na kilkanaście języków, co nie było zgodne z prawdą. „Napisałem kilkanaście, żeby było bardziej marketingowo” – wyjaśnił potem.
JHB nie musiał niczego przygotowywać, wszystko dostał na tacy. On poniósł tylko i wyłącznie koszty swojego udziału. Jakby wszystko przeliczyć, mogłoby się okazać, że nie pokrył wszystkich wydatków przewidzianych na osobę. CZYTAJ WIĘCEJ
"Piszę krwią"
Najwięcej zastrzeżeń dotyczy zachowania dziennikarza w drodze na Broad Peak. To była podróż intymna, wypełniona bólem po stracie. Dlatego Berbeka i rodzina Kowalskiego oczekiwali od Badera wyjątkowej wrażliwości. On sam był świadom tych emocji. „Im większe, tym lepiej dla mnie”, „Piszę krwią, potem i łzami. Moje pióro jest napełnione czystymi emocjami” – mówił.
„Nie znał sytuacji politycznej w regionie. Dwa razy niemal cofnięto nas do Polski z powodu jego ignorancji. Wielokrotnie mu tłumaczyliśmy, by nie zbliżał się z aparatem fotograficznym do posterunków wojska. Zatrzymano go na krótko za to, co wyczyniał. Zachowywał się jak turysta, który przyjechał tam na wakacje. Zupełnie nic do niego nie docierało!” – dodaje.
Punktem zapalnym był w dodatku wywiad, jakiego udzielił przed wyjazdem „Tygodnikowi Powszechnemu”. Mówił w nim, że Jacek Berbeka jest człowiekiem "z piekła rodem", a himalaistami kieruje "amok". A także, że uczestnicy wyprawy chcą przy okazji zaatakować sąsiedni szczyt K2. Nie miał racji. Treść wywiadu dotarła do Berbeki już w trakcie ekspedycji. Wściekł się.
Przeczytałem tę książkę kilka razy. Znajduje się w niej bardzo dużo konfabulacji. To świadczy o słabości JHB jako reportera, a nawet szerzej – pisarza. On nie prowadzi gry z czytelnikiem. On go po prostu zwodzi. JHB nie przedstawia faktów w taki sposób, w jaki się wydarzyły, lecz tak, jak on chciałby, żeby wyglądały.
Dla mnie zupełnie nie do przyjęcia jest fragment dotyczący śmierci Artura Hajzera. W czasie gdy Artur zginął na stoku Gaszerbrum I, cztery dni byłem razem z Jackiem Jawieniem w górze, poza obozem. A z książki dowiedziałem się, że w bazie odmówiłem poszukiwań ciała Artura. Dla mnie to po prostu skandal! JHB sam to sobie wymyślił i wsadził do książki. To zwykłe oszustwo. Prawnicy radzili mi wytoczenie procesu, ale zrezygnowałem. To nie ma sensu.
JHB odpowiada na to, że zaproponował towarzyszom podróży normalną autoryzację i przeczytali swoje wypowiedzi: „Ale wiem, że wielu osobom nie spodoba się to, co piszę od siebie jako narrator. Sprawi im to przykrość, ból i być może cierpienie. To coś, co ciężko mi zaakceptować”. Przekonuje, że „reporter książkowy może pójść w literaturę”, a więc rozminąć się z prawdą. Tak robił m.in. Ryszard Kapuściński.
Trudno rozstrzygnąć, kto w tym sporze ma rację. A i dwaj panowie raczej wspólnej wersji nie ustalą. Z jednej strony niewątpliwy talent i ceniony styl Hugo-Badera. Z drugiej, rodzina, która czuje się poszkodowana i oszukana.

