
Mel upił się i powiedział o kilka rzeczy za dużo, ale wszyscy mówiliśmy takie rzeczy. Wszyscy jesteśmy pieprzonymi hipokrytami(...) Czy policjant, który go aresztował, nigdy nie użył słowa 'czarnuch' czy 'pieprzony żyd'? Jestem brutalnie szczery. Ta hipokryzja doprowadza mnie do szału. Alec nazwał kogoś pedałem, bo był wkurzony -wychodził ze swojego domu i ten ktoś nie dawał mu spokoju. Nie winię go. I jest prześladowany (...).
Aktor zaznacza jednocześnie, że żyjemy w schizofrenicznym świecie, w którym można czynić takie komentarze, o ile chowane są pod maską komedii czy satyry. Tyle tylko, że satyra po to jest, żeby obnażać głupotę, pokazywać absurdy i piętnować głupotę. Ot, taka subtelna różnica.
Celem poprawności politycznej jest wykluczenie z dyskursu publicznego rozmaitych uprzedzeń – zwłaszcza wobec mniejszości – i mowy nienawiści. Przeciwnicy dyktatury poprawności politycznej uważają, że w praktyce często oznacza ona lansowanie jedynie słusznych poglądów i piętnowanie tych, którzy światopogląd mają inny. Cienką granicę, za którą poprawność polityczna zmienia się we własną karykaturę i piętnuje poglądy inne niż politycznie poprawne, trudno wyczuć.
To jeden z największych koszmarów tej konsumpcyjnej kultury. Polega tylko na tym, żeby jedna grupa nie obraziła się na drugą. Nie ma nic wspólnego z moralnością, empatią w stosunku do innych grup. To tylko biznes. Uważaj, bo obrazisz konsumenta. Bo jak się obrazi, to przestanie kupować.
W praktyce rzeczywiście często okazuje się, że poprawność polityczna stała się potężnym narzędziem marketingowym. Z jednej strony sznurujemy usta, żeby przypadkiem kogoś nie obrazić i nie wydać się mało wrażliwym społecznie "ciemnogrodem", z drugiej – uważnie obserwujemy nastroje mniejszości, bo są wśród nich i wyborcy, i konsumenci. A zasada powinna być inna.
Może i skomercjalizowana. I co z tego?
–Fakt, że poprawność polityczna została też skomercjalizowana, kompletnie niczego nie tłumaczy. Miłość też skomercjalizowano, i religię, i Holocaust... Ale czy wynika z tego, że nie można kochać szczerze, modlić się żarliwie i z prawdziwym przejęciem składać hołd ofiarom Zagłady? – pyta retorycznie publicysta Jacek Rakowiecki.
Jak z każdą sprawą, można przegiąć i z poprawnością polityczną. Chciałbym jednak zauważyć, że kiedyś nazywała się ona po prostu dobrym wychowaniem i kulturą osobistą. Człowiek dobrze wychowany nie klął (bez potrzeby...), nie przezywał innych, nie epatował własną ważnością i pogardą wobec innych. Oczywiście, zmieniła się "lista" rzeczy, których nie wypada (moja babcia dostawała palpitacji, gdy ktoś powiedział... cholera...), ale zasada pozostałą z grubsza ta sama.
Nie demonizować
Jak zawsze złotym środkiem okazuje się umiar. Jakiś czas temu felietonista "New York Timesa" postulował, by zaprzestać używania słowa "homoseksualista", ponieważ "brzmi przestarzale i klinicznie (...), nigdy nie było bardziej naładowane znaczeniami, bardziej celowo używane i, dla uszu wielu gejów i lesbijek, bardziej pejoratywne". Słowo "homoseksualizm" stało się więc obraźliwe. Czy na pewno? Czy więcej szkody nie wyrządza językowi, a przez to i dyskursowi publicznemu, drobiazgowe rozstrząsanie kwestii, jakie słowo kogo obraża i w jakim stopniu?
Niedobrze jest, kiedy wokół słów narastają mity. Słowo "homoseksualista" funkcjonuje jako opozycja do "heteroseksualisty", i nie jest to jedyna para wyrazów, w których używa się cząstek "homo" i "hetero". Mamy choćby słowa "homogeniczny" i "heterogeniczny". Jeśli będziemy ulegali przejściowym skojarzeniom, nigdy nie uda nam się ustabilizować słownictwa. Jeśli szukamy innych słów, to uciekamy. Oczywiście, że słowa zyskują sobie konotacje.
Jedna z internautek zwróciła się do profesora z prośbą, by zaczął działać, razem z innymi językoznawcami, na rzecz...wyeliminowania z języka polskiego rzekomo zawierającego negatywne konotacje słowa "Ukrainiec" i zastąpienia go "Ukraińczykiem". Profesor odpowiedział tak:
Istotnie, czasem mamy ochotę, znajdując niepożądane konotacje w słowie, zastąpić je innym. Czasem ma to wymiar powszechny, związany z tzw. polityczną poprawnością, w imię której w USA mówi się o Afroamerykanach, a u nas o Romach. Co do mnie, jestem zdania, żeby raczej starać się coś zrobić z dawnym i dobrze zakorzenionym słowem Ukrainiec w jego podstawowym znaczeniu niż wprowadzać nowego i nieco (przyznam) dziwnego Ukraińczyka (...)
Podobnie używałbym (i zresztą używam) życzliwie i w dobrych kontekstach nazw Murzyn, Żyd, Cygan – po to, by w ten sposób ocalić ich normalne, podstawowe znaczenie w języku. Naszymi przyjaciółmi powinni być Holendrzy, Czesi, Żydzi, Arabowie, Ukraińcy, Łotysze, Cyganie, Murzyni i Hindusi – a także wszyscy inni.
Granice wolności, granice podłości
I gdyby takie nastawienie rzeczywiście dominowało, poprawność polityczna prawdopodobnie nie byłaby do niczego potrzebna. Jednak wcale nierzadkie przypadki zbrodni nienawiści, umocowane w języku i nim legitymozowane, pokazują, że potrzebna jest. Nawet, jesli czasem stosowana na wyrost i powodująca dezorientację w gąszczu tego, co można i wypada a tym, co w tych kategoriach się nie mieści. Bo nie dla wszystkich jest to jasne. Zasada chyba powinna być taka, że jeśli, stosując - nawet na wyrost -poprawność polityczną, możemy uchronić od bycia celem nienawistnych ataków choćby kilka osób, to róbmy to - nawet kosztem popadnięcia w, być może, śmieszność.
Bo, jak mówi Jacek Rakowiecki, czasami uzasadnione protestowanie przeciw kagańcowi poprawności politycznej staje się niebezpieczne, kiedy ma uzasadniać każdą podłość i świństwo wyrządzoną w imię "niepoddawania się dyktatowi" tejże poprawności.
Dziś rano Oldman za swoją wypowiedź przeprosił wszystkich, którzy mogli poczuć się urażeni.