Planując wakacyjny wyjazd warto pamiętać, że biura podróży to nie zawsze instytucje, które powinny wzbudzać pełne zaufanie, a niska cena oferty last minute może zwiastować spore problemy na miejscu wymarzonego urlopu.
Planując wakacyjny wyjazd warto pamiętać, że biura podróży to nie zawsze instytucje, które powinny wzbudzać pełne zaufanie, a niska cena oferty last minute może zwiastować spore problemy na miejscu wymarzonego urlopu. Fot. Shutterstock.com

Utrzymująca się od tygodni niezła pogoda nad Wisłą sprawia, że wielu z nas planuje urlop w kraju. W efekcie na łeb na szyję lecą ceny ofert wczasów zagranicznych. Na tydzień w ciepłych krajach z wyżywieniem można wyjechać nawet dwa razy taniej niż jeszcze niedawno, ale warto dwa razy zastanowić się nim wydamy oszczędności na atrakcyjne last minute i all inclusive. – Na wakacjach przeżyliśmy piekło – słyszymy od klientów wielu polskich biur podróży, które wcale nie muszą bankrutować, by zniszczyć klientom wymarzony urlop.

REKLAMA
Cisza przed burzą
Dzięki zaskakująco dobrej jak na Polskę pogodzie okazało się, że ceny wczasów w ulubionych lokalizacjach Polaków poza krajem mogą kosztować od nawet 800 zł za najskromniejszy pobyt, do grubo poniżej 2 tys. zł za słynne all inclusive. Zachęcają nie tylko ceny ofert last minute, ale i fakt, że choć na dobre zaczęły się już wakacje, to jeszcze nie słyszeliśmy o żadnym skandalu z bankrutującym biurem podróży w roli głównej. Uwaga, bo to dla wielu z nas cisza przed burzą. Nawet świetnie radzące sobie finansowo biura podróży potrafią bowiem zgotować wakacyjne piekło.
– Uważać trzeba szczególnie na oferty z podróżą autokarem – mówi mi Krzysztof, który zawiódł się właśnie na takim wyjeździe przed kilkoma laty. Wówczas nawet ceny last minute nie były zbyt niskie, ale wyjazd ze znanym z telewizyjnych reklam biurem podróży zachęcał. – Kluczem do ceny miał być właśnie fakt, że jechaliśmy autokarem, a nie samolotem. 18 godzin w podróży z przystankami nie brzmi aż tak odstraszająco, więc się zdecydowaliśmy. Szybko okazało się, że to był błąd – wspomina.
Wyjeżdżali z Gdańska, a już za Katowicami musieli zmierzyć się z awarią autokaru. Pierwszą awarią, pierwszego autokaru, którym przyszło im podróżować w drodze do Grecji. Na Śląsku musieli czekać bowiem tylko 3 godziny na podstawienie nowej maszyny. Tak dobrze nie było już, kiedy kolejny pojazd miał awarię na północy Serbii. Choć byli już 20. godzinę w podróży, kilka kolejnych spędzili na stacji benzynowej.
Krzysztof

Ostatecznie dowiozły nas dwa mniejsze autokary, które też były zepsute. Niby tylko nie działała klimatyzacja, ale gdy na zewnątrz jest powyżej 30 stopni i jest się po tak długiej podróży można oszaleć.


Kogo obchodziłby klient?
Na miejscu podobno było pięknie, ale greckimi atrakcjami Krzysztof i jego żona nie nacieszyli się zbyt mocno, bo małżonka naszego rozmówcy po prostu rozchorowała się po wycieńczającej pordóży. – Tyle dobrego, że wydobrzała w miarę przed powrotem, bo ten co prawda był już bez niespodziewanych przystanków, ale znowu pojazdem z zepsutą klimatyzacją. No i również nie trwał tyle, ile zapewniało biuro podróży. Dojechaliśmy po prawie 25 godzinach, czyli z 7-godzinnym opóźnieniem – dodaje.
Nie lepsze wspomnienia z innym renomowanym biurem mają Agata i Karol. Z Trójmiasta wybrali się w oferowaną w promocji last minute podróż do Tunezji. – Zapowiadała się na wakacje jak marzenie. Wystartowaliśmy z naszego miasta, a po chyba niecałych trzech godzinach byliśmy prawie na miejscu. Szybko podstawiono autokar do hotelu i wciąż wypoczęci byliśmy gotowi na wakacyjne szaleństwa. Wtedy zaczęło się robić pod górę... – wspomina Karol.
Po przyjeździe pod teoretycznie zamówiony hotel okazało się, że dla wszystkich, których wysłano autokarem w to miejsce nie ma rezerwacji. Co więcej, nie ma też miejsc w żadnym z alternatywnych obiektów w okolicy.
Karol

Jedni ludzie zareagowali płaczem, inni złością. My z paroma innymi osobami zaproponowaliśmy więc, by nas możliwie szybko przewieziono do Polski i zwrócono pełne koszty wycieczki, ale takiej opcji też nie było.


– Ten pat trwał najpierw kilkanaście godzin, po których późną nocą "skoszarowali" nas w jakimś brudnym hotelu w kilkuosobowych pokojach. A potem były kolejne trzy dni codziennych przeprowadzek. Dopiero ostatnie trzy były normalne – stwierdza Agata.
Biuro z sąsiedztwa też się nie wstydzi
Wszystko przez to, że duża biura podróży tracą często panowanie nad sytuacją i nie szanują klienta? Teoretycznie o swój wizerunek jakością oferowanych usług powinni najsilniej walczyć więc lokalni tour operatorzy. Przed nimi ostrzega jednak pani Maria z Poznania, której jedno z tamtejszych małych biur zniszczyło prezent jaki ofiarował na 50. urodziny mężowi.
Maria

Nastrój prysł już, gdy zamiast autokaru z obrazka w podróż do Włoch musieliśmy wybrać się taką maszyną, która miała spokojnie 20 lat za sobą. Klimatyzacja teoretyczna, "klasa lux" również. Na miejscu bez klasy okazali się natomiast rezydenci, którzy po prostu oznajmili, że... nie zapłacono za nasz pobyt, ale opanowali sytuację w hotelu i na pewno możemy zająć pokoje na dwa dni. Tylko, że bez prawa do wyżywienia, które wykupiliśmy i ciepłej wody. Pal licho tę wodę w upale, ale jedzenie to już był problem.


Rezydenci co prawda poinformowali turystów, by zabierali oni rachunki z restauracji, w których będą się stołować, ale rozliczenie miało nastąpić po powrocie do Polski. Jak wspomina pani Maria, dla młodszych uczestników wycieczki, którzy zamierzali żyć skromnie w drogiej na polską kieszeń Italii oznaczało to szybką utratę wakacyjnych oszczędności. Później w kraju okazało się jednak, że pieniędzy od biura za jedzenie wykupione przez te dni i tak nie udało się wywalczyć.
- To były moje drugie w życiu zorganizowane wczasy. Pierwsze były jeszcze z funduszu wczasów w PRL-u do Bułgarii i po latach postanowiłam "po zachodniemu" spróbować tego, co wszyscy. Ostatni raz. Tamta wpadka sprzed trzech lat przypomniała nam, że nie jesteśmy tak starzy i leniwi, by nie organizować sobie wczasów na własną rękę. Czasem spontanicznych, ale zawsze pewnych - podsumowuje.