Ma 100 lat i jest bardzo ważną pamiątką rodzinną. Przetrwała wojnę. To nie żadna figurka, obraz czy porcelana. Tylko ręcznie tkana i haftowana sukienka, którą Dioniza Pusz samodzielnie zrobiła na początku XX wieku. Teraz trafiła w ręce trzeciego pokolenia. Jest idealnie zachowana i mimo upływu czas budzi zachwyt. Zarówno sukienka, jak i jej historia.
Dioniza Pusz urodziła się w 1901 roku, jako jedno z ośmiorga dzieci państwa Pusz. Miała trzy siostry i czterech braci. Pochodziła z rodziny szlacheckiej na Podlasiu. Rodzina Puszów miała dom w Łomży. Lato spędzali w przepięknie położonym dworze na Łojewku. Cztery siostry - Jolanta, Dioniza, Gabriela i Danuta, kiedy przyjeżdżały do dworku na wsi, zajmowały się typowymi dla ówczesnych młodych panienek zajęciami: uczyły się hafciarstwa, tkactwa, szycia i wyszywania.
Być na czasie
Na początku XX wieku, żeby cokolwiek uszyć, trzeba było najpierw pozyskać len. Len wyrywało się ręcznie, topiło w stawie i suszyło na słońcu. Później obrabiało się go paździerzami. Włókna lniane były w środku łodygi. Żeby je wydobyć, trzeba było te łodygi połamać. Następnie włókna łączyło się w nitki. Dopiero wówczas można było utkać płótna, z których się szyło.
Krawcowe na wsiach i w mniejszych miasteczkach były praktycznie niespotykane, dlatego dziewczęta same wyposażały własną garderobę. Te panienki, które chciały być na czasie, korzystały ze specjalnych poradników dla kobiet. Niektóre były wydawana w formie kalendarzy, gdzie jako porady na każdy dzień, można było znaleźć m.in. wzory sukienek i haftów. Przypominały nieco magazyn "Burda". Panienki szyły takich sukienek kilka, bo nie brakowało okazji do ich zakładania. Życie towarzyskie we dworach wówczas kwitło. Kościelny szyk i sztywna tradycja. Moda księży na mszę i prywatnie
Sukienka Dyzi
Jedną z takich sukienek utkała, uszyła i wyhaftowała nastoletnia Dyzia. Kilka lat później Dyzia wyszła za prawnika i wyjechała do miasta. Najmłodszy z braci Puszów, Tadeusz, zatrzymywał się u siostry i szwagra na stancji w czasie nauki. W czasie wojny losy rodziny były bardzo burzliwe. Praktycznie wszyscy uciekli do Łomży. Dioniza z mężem, któremu udało się uciec wraz z Tadeuszem z niewoli, wyjechała do Białegostoku. Zabrała ze sobą m.in. sukienkę.
- Kiedy 40 lat temu wychodziłam za mąż, dostałam tę sukienkę w prezencie od cioci-babci Dyzi. Tak ją nazywaliśmy. To była rodzona siostra mojego teścia Tadeusza Pusza - opowiada pani Ewa Pusz - To był taki dodatkowy podarunek ślubny. Ciocia podkreśliła, że to sukienka, którą sama utkała, uszyła i wyhaftowała. Opowiedziała jej historię.
100 lat i bez skazy
Dioniza nie miała własnych dzieci. Miała adoptowanego syna. Dlatego przekazała sukienkę synowej swojego najmłodszego brata.
- Jak patrzę na nią teraz, aż trudno uwierzyć, że jest w tak idealnym stanie. Analizując każdy szczegół widać, ile staranności włożono w jej wykonanie. Ma przecież 100 lat, a nie ma żadnej dziury, żadnego poszarpania, kolory są idealne. Jest też idealnie biała. To zasługa bielidła, którego używano kiedyś do uzyskania nieskazitelnie białego koloru - zachwyca się pani Ewa - Piorę ją ręcznie z przezorności, ale widać, że jest niebywale trwała - dodaje.
Sukienka jest biała z kolorowymi haftami. Ma krótkie rękawki i sięga tuż za kolana. Dół ma wykończony plisem. Zapinana jest na maleńkie haftki i zatrzaski z boku. Na sukienkę zakłada się bolerko, również na krótki rękawek, ozdobione takim samym haftem. - To typowo letnia sukienka. Ma jeden mankament, bardzo się mnie. Jak to len. Kiedyś dziewczęta najwyraźniej musiały tylko stać, żeby wyglądać nieskazitelnie - śmieje się pani Ewa.
Rodzinna pamiątka
Pani Ewa sukienki nie nosiła. Jak sama przyznaje, były inne czasy i inna moda. Sukienka przeczekała jedno pokolenie. Pani Pusz przekazała ją swojej córce - Karolinie Pusz.
- Może na zdjęciu nie wygląda bardzo wyjątkowo, ale ta sukienka niebywale zyskuje na człowieku. Ma naprawdę oryginalny styl. Ale charakteru nabiera właściwie dopiero, kiedy opowie się jej historię. Karolina od początku traktowała ją z ogromną troską. Bała się nawet usiąść - wspomina pani Ewa.
- Nie wyobrażałam sobie, żeby tej sukienki nie nosić. Jest niezwykła. Budzi ogromny sentyment - podkreśla Karolina Pusz.
Pani Karolina zakłada sukienkę na specjalne okazje i święta rodzinne. Zawsze na imieniny taty, bo wie, że sprawia mu to przyjemność. - To w końcu historia. Ta sukienka budzi szczególnie dużo emocji podczas rodzinnych spotkań ze strony taty. Wszyscy znają jej historię. Siadamy sobie wtedy i wspominamy przy rodzinnym trunku, który robi mój stryj. To trochę tak, jakby duch przodków był z nami - mówi pani Karolina - Czuję coś specjalnego, jak ją noszę. To nie jest taka zwykła domowa pamiątka. Ma inny wymiar. Wiesz, że nosiła ją twoja cioteczna babcia na początku ubiegłego wieku. To wzrusza i pozwala docenić wartość, jaką daje ciągłość historii rodzinnej. Czuję się po prostu wyjątkowo - dodaje.
Pani Karolina bardzo dba o pamiątkę. Chce kontynuować rodzinną tradycję i przekazać ją kolejnemu pokoleniu. - Bardzo ją oszczędzam. W końcu musi przetrwać przynajmniej następne 100 lat - śmieje się - Nie mam co prawda córki, tylko dwóch chłopców, ale zawsze będę mogła zrobić tak, jak ciocia-babcia Dyzia - przekazać ją żonie, któregoś z moich chłopców.
Czy w Waszej szafie wiszą takie niezwykłe pamiątki?