Europejska Agenda Cyfrowa zakłada, żeby do 2020 roku wszyscy Europejczycy byli w zasięgu łącz o prędkości 30 Mb/s. Co najmniej połowa ma mieć zaś dostęp do jeszcze szybszego internetu – 100 Mb/s. Polska w tym programie się mieści, ale póki co kiepsko idzie nam realizacja tych założeń – głównie przez fakt, że prawo krępuje jedynego prywatnego inwestora, który jest w stanie znacznie przyspieszyć internet w Polsce.
Wymagają sporo, a Polska w lesie
Wymagania EAC są wyjątkowo duże. Według nich już w 2015 roku aż połowa łącz w Europie będzie oferowała internet o prędkości gwarantowanej 30 Mb/s, zaś do 2020 wszyscy mają znaleźć się w zasięgu tak szybkiego internetu. Jednocześnie za te 6 lat aż połowa Europejczyków ma mieć dostęp do łącz o prędkości 100 Mb/s. Polska do spełnienia tych warunków ma bardzo daleko.
Jeśli bowiem chodzi zarówno o powszechność, jak i prędkość internetu, wciąż pozostajemy daleko w tyle za Zachodem. Z danych Komisji Europejskiej wynika, że w 2010 roku nasz kraj zajmował dopiero 25. miejsce w rankingu dostępu do szerokopasmowego, stacjonarnego internetu. Wtedy ponad 60 proc. łącz szerokopasmowych w Polsce miało przepustowość mniejszą niż 2 Mb/s, a tylko 32,7 proc. tego typu łącz oferuje prędkość 2-10 Mb/s. W całej Unii zaś łącza o prędkości 2-10 stanowią 57,5 proc. szerokopasmowego internetu, zaś prędkości powyżej 10 Mb/s były wtedy dostępne dla 29,2 proc. obywateli UE.
Według nowszych danych z MaiC w 2011 roku w Polsce istniało około 6,3 miliona łączy stacjonarnych, a największy udział w nich miały łącza xDSL (2,99 mln), które w najlepszej wersji VDSL2 pozwalają na przesyłanie internetu z maksymalną prędkością 80 Mb/s. To nic w porównaniu ze światłowodami, które dają transfer na poziomie maks. 200 Mb/s, ale tych jest w Polsce tylko... 230 tysięcy.
Potrzebne łącza. Dużo łącz
Polskie zacofanie w dziedzinie infrastruktury sieciowej powoduje, że by sprostać EAC, musimy dokonać naprawdę wielkich i drastycznych zmian. W wykonanym przez Ministerstwo Administracji i Cyfryzacji Narodowym Planie Szerokopasmowym, który określa, jak wdrażać założenia EAC, stwierdzono między innymi, że Polska musi wybudować około 3 miliony nowych łącz stacjonarnych.
Jednocześnie według NPS tylko 10 proc. obecnie używanych łączy xDSL (czyli ok. 300 tysięcy) nadaje się do realizowania celów EAC. Całą resztę trzeba wymienić na nową generację "kabli" – NGA. Oprócz tego normy EAC spełnia 300 tys. łączy miedzianych, należących do operatorów alternatywnych. To oznacza, że musimy zmodernizować aż 90 proc. miedzianej sieci posiadanej przez Orange (TPSA). To jednak nie koniec – dodatkowo, by internet nie kończył się "w polu", musimy wybudować sieci dystrybucyjne w 85 proc. miejscowości, gdzie obecnie nie istnieją zakończenia światłowodów. Według NPS to ostatnie nie powinno być problematyczne, bo realizowany jest program budowy regionalnych sieci szerokopasmowych przy wsparciu finansowym Unii Europejskiej.
Oprócz tego według MAiC około 1,1 mln łącz miedzianych nadaje się do standardu NGA, do tego realizować EAC może też ok. 5 mln łącz operatorów kablówki i ok. 1 mln łącz ethernetowych. Nowoczesnych łącz internetowych, według ostrożnych szacunków ministerstwa, mamy ok. 6 milionów, podczas gdy gospodarstw domowych w Polsce w 2020 roku będzie ponad 14 milionów – zgodnie z prognozami GUS. Do nich wszystkich ma docierać szybki internet, czyli jeszcze co najmniej połowa drogi przed nami.
Na inwestycje wydamy miliardy...
Patrząc na te statystyki dotyczące prędkości i dostępności internetu w Polsce, plan EAC wydaje się niemal niewykonalny. Za rok połowa Europy ma mieć dostęp do 30 Mb/s, podczas gdy my nadal w większości posługujemy się łączami nie szybszymi niż 2 Mb/s. Tak wielkie plany modernizacyjne wymagają równie wielkich środków finansowych, dlatego też i koszt realizacji Europejskiej Agendy Cyfrowej W NPS określono na około 25-26 miliardów złotych – jeśli brakujące łącza powstaną w technologii przewodowej.
Oczywiście pieniądze te nie znajdują się w budżecie. Część środków pochodzi z Unii Europejskiej, ale to tylko 1,4 miliarda euro (5,5-6 mld zł). Brakuje 20 miliardów – i tutaj pojawiają się inwestorzy z "sektora komercyjnego", czyli po prostu prywatne firmy, które muszą sfinansować gigantyczne przedsięwzięcie.
... Ale większość musi sfinansować Orange
Według NPS znaczną część tych inwestycji miałaby dokonać jedna firma: Orange. Gigant co prawda już inwestuje spore środki w modernizowanie i budowanie nowych łącz, ale wciąż daleko jest od prowadzenia inwestycji na skalę wymaganą przez EAC. Orange wcale nie broni się przed inwestycjami, wręcz przeciwnie - deklaruje, że chce modernizować polską infrastrukturę sieciową na ogromną skalę.
Problem polega na tym, że nawet przy najlepszych chęciach francuska firma po prostu nie może inwestować dużych kwot w infrastrukturę.
Ale plany Orange blokuje stare prawo
Wszystko przez przestarzałe prawo, tak zwany "obowiązek świadczenia hurtowej usługi BSA". Zmusza on Orange do udostępniania swojej infrastruktury szerokopasmowego internetu tzw. operatorom alternatywnym, czyli nieposiadającym swoich łącz. Stało się tak, bo ówczesna TPSA miała ok. 80 proc. udziału w rynku internetu, a tworzenie takiej infrastruktury to, jak już zostało powiedziane, ogromne wydatki finansowe, na które mniejsi operatorzy po prostu nie mieli pieniędzy. By więc inni mogli konkurować z ówczesną Telekomunikacją Polską, stworzono wspomniany przepis.
Obowiązek ten, choć zasadny kilkanaście lat temu, dzisiaj już nie przystaje do sytuacji na rynku, bo monopolu na internet Orange nie ma już od dawna. Obecnie prawo to sprawia tylko, że Orange musi udostępniać swoją infrastrukturę operatorom, a ci sprzedają dzięki temu internet. Tyle, że nie płacą za utrzymanie tej infrastruktury – a Orange owszem. To powoduje, że Orange sprzedaje internet de facto drożej niż konkurencja, po cenie rynkowej, uwzględniającej utrzymanie infrastruktury. Operatorzy alternatywni zaś tego kosztu nie ponoszą, dzięki czemu mogą być nieco tańsi niż francuski gigant.
Przez to Orange nie opłaca się inwestować w infrastrukturę szerokopasmowego internetu, bo od razu musiałaby udostępniać go innym. Wówczas u operatorów alternatywnych jakość przesyłania danych poprawiłaby się, ale bez konieczności wydawania ogromnych pieniędzy na budowę i utrzymanie infrastruktury. Orange zaś koszty te musiałoby uwzględnić w cenach dla abonentów, co sprawia, że takie inwestycje trudno jest w ogóle zbilansować w rachunku ekonomicznym.
UKE i rząd chcą zmiany przepisów i szybkich inwestycji
Archaiczny przepis to w zasadzie główny element, który powstrzymuje przed inwestycjami wymaganymi przez EAC. Warto przy tym przypomnieć, że Orange nawet w projekcie NPS jest jedynym telekomem, który może dokonać inwestycji na taką skalę.
Obecnie Urząd Komunikacji Elektronicznej w 76 gminach (w tym w większości dużych miast w Polsce) chce zdjąć ten zabójczy dla inwestycji obowiązek. W gminach tych Orange nie ma już dominującej pozycji rynkowej. W konsultacjach poparło ten plan aż 16 z 24 podmiotów rynku, a szefowa UKE Magdalena Gaj jest zdeterminowana do tego, by zdjąć kajdany z Orange i rozpocząć inwestycje prowadzące do realizacji założeń EAC.
Inni protestują i blokują rozwój szybkiego internetu
To pokazuje, że kwestia usunięcia przestarzałego przepisu przynajmniej w tych 76 gminach jest kluczowa dla przyszłości szybkiego internetu w Polsce. Dla rządu i UKE nie jest to kwestia biznesowa, a przyszłości Polaków. Dlatego też dziwi zachowanie konkurencji Orange, a konkretnie m.in. Netii i UPC, które starają się zablokować zniesienie obowiązku.
Zachowanie protestujących firm wyjaśniają oczywiście względy biznesowe. Są to najwięksi beneficjenci archaicznego prawa – dzięki niemu mogą oferować swoim klientom internet równie szybko co Orange, ale taniej – bo nie ponoszą wydatków na infrastrukturę. Gdyby prawo się zmieniło, obu operatorów zapewne czeka spadek liczby klientów i zdecydowanie trudniejsza walka o pozyskiwanie kolejnych.
Póki co wciąż toczy się batalia o zdjęcie obowiązku z Orange, a tym samym – o uwolnienie rynku internetu w Polsce i tym samym o doprowadzenie do stanu opisanego w Europejskiej Agendzie Cyfrowej. Protesty powodują jednak, że choć mamy 2014 rok, a w 2015 już powinniśmy mieć zrealizowaną część założeń EAC, wciąż nie wiadomo, czy zdążymy na czas. Nawet przecież jeśli Orange rzuci całe swoje siły i środki na budowę nowej infrastruktury szerokopasmowego internetu, to łącza nie budują się z dnia na dzień – a każdy kolejny dzień bitwy o zmianę przepisów oddala Polskę od standardów EAC.
Trzeba zrealizować EAC, by ratować gospodarkę
Jednocześnie na wdrożeniu standardów agendy cyfrowej skorzystają nie tylko Polacy, ale i firmy biorące udział w tym procesie. Według Narodowego Planu Szerokopasmowego choć cena za transfer jednego Mb/s spadnie 10-krotnie, to przychody operatorów z internetu zwiększą się o około 9 miliardów złotych.
Niestety nic nie wskazuje na to, by podmioty blokujące zniesienie obowiązku z Orange chciały przedłożyć interes państwa i Polaków nad swój własny, biznesowy. Choć powinny, bo według wszelkich analiz i ekspertów rozwój szybkiego internetu i jego upowszechnienie jest jednym z kluczowych warunków dla naszej gospodarki, by szła do przodu i mogła za kilka lat konkurować z krajami Zachodu.
Według raportu Deloitte wdrożenie mobilnego dostępu do szybkiego internetu o przepustowości powyżej 30 Mb/s ma powiększyć nasze PKB o około 100 miliardów złotych. Gdyby udało się zrealizować założenia EAC, w 2020 roku internetowa gospodarka mogłaby produkować nawet 13 proc. polskiego PKB. Póki co jednak do tego stanu się nie zbliżamy.