Na pierwszy rzut oka spokojny, wyważony i nie ulegający emocjom. Zdeklarowany konserwatysta, obrońca tradycyjnego modelu rodziny i przeciwnik związków partnerskich. Nie raz wywołał już burzę swoimi poglądami. Jednak opowiadając się przeciwko Konwencji o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej, wywołał prawdziwą wojnę. Innego zdania jest premier, pełnomocniczka rządu ds. równego traktowania i środowiska walczące o prawa kobiet.
Jarosław Gowin nigdy nie krył się ani z przywiązaniem do tradycji rodzinnych, ani z konserwatywnymi poglądami. Otwarcie mówił o wierze w Boga, nieakceptowaniu związków homoseksualnych. Opowiadał się także kategorycznie przeciwko aborcji.
Minister nie na miejscu?
Z tego też powodu, kiedy został powołany na stanowisko ministra sprawiedliwości, środowiska negatywnie oceniane przez Jarosława Gowina, zaczęły bić na alarm. Jak można powoływać na stanowisko ministra sprawiedliwości kogoś, kto nie kryje się z dyskryminacją pewnych grup społecznych - pytano. Jarosław Gowin nic sobie z tego jednak nie robił. Zdeterminowany przystąpił do realizacji zaplanowanych ustaw.
Ogłoszenie planowanej deregulacji zawodów wywołało wiele protestów. Do walki ruszyły m.in. związki zawodowe taksówkarzy. Minister jednak i tym się nie przejął. Robił swoje. Za ministrem cały czas stał rząd, Platforma Obywatelska i chcąc nie chcąc koalicyjny PSL. Ranking hańby - rząd uwolni 49 zawodów licencjonowanych
Gender gate
Coś jednak pękło, kiedy minister oficjalnie wypowiedział się przeciwko Konwencji Rady Europy, dotyczącej zapobiegania i zwalczania przemocy wobec kobiet i przemocy domowej, która została zaprezentowana w maju 2011 roku. Dokument Rady Europy zwraca uwagę, że do przemocy przyczyniają się stereotypy płciowe. Definicja płci w nim zawarta jest precyzowana jako społeczna rola, a nie jako płeć fizyczna.
To między innymi ten aspekt zaniepokoił Gowina. Minister sprawiedliwości uważa, że konwencja to dokument skrajnie ideologiczny, będący wyrazem "ideologii feministycznej". Jego zdaniem służy on zwalczaniu tradycyjnego modelu rodziny i promuje feminizm, związki homoseksualne. Według Gowina jest to "ewidentnie sprzeczne z polską konstytucją" i nie ma na nią miejsca w Polsce.
Tradycyjnie konserwatywna opinia ministra wzbudziła wielką dyskusję. Za absurdalne uznały ją m.in. środowiska zwalczające przemoc domową i organizacje feministyczne. Nie byłoby to nic nowego, gdyby nie fakt, że coś pękło w samej Platformie.
Po pierwsze, 8 marca w Dniu Kobiet premier Donald Tusk, zapowiedział, że Polska tę konwencję podpisze. Wobec tego stanowisko ministra podważyło zapowiedź premiera rządu. Po drugie, przeciwko ministrowi bardzo stanowczo wystąpiła Agnieszka Kozłowska-Rajewicz, pełnomocniczka rządu ds. równego traktowania.
Na stronie swojego urzędu złośliwie skomentowała, że obawy Jarosława Gowina najwyraźniej wynikają z majaków, bo nie z faktów. Stwierdziła, że konwencja RE nie porusza zupełnie kwestii, o które obawia się minister. Kozłowska-Rajewicz podkreśliła, że kraj, który podpisze konwencję, zobowiązuje się dołożyć wszelkich starań, by przeciwdziałać przemocy wobec kobiet. Oznacza to skuteczne zapobieganie oraz ściganie przemocy.
"Porażka rządu"
Środowiska walczące o prawa kobiet podkreślają, że opinia ministra jest absurdalna. Według ich opinii, niepodpisanie przez rząd dokumentu Rady Europy będzie jego "wielką porażką".
- Dla mnie, jeśli ktoś opowiada się przeciwko podpisaniu konwencji zakazującej bicia kobiet, jest za tym, żeby tę przemoc wobec kobiet stosować. Niezrozumiałe jest wydawanie tego typu opinii bez konsultacji chociażby z organizacjami walczącymi o prawa kobiet - komentuje dla naTemat Joanna Piotrowska, prezeska i założycielka fundacji Feminoteka. - Zawsze mnie zaskakuje jeśli ktoś, tym bardziej osoba na takim stanowisku, wypowiada się otwarcie przeciwko przepisom, które mają chronić najsłabszych. To zdumiewające. Minister Gowin najwyraźniej godzi się na to, żeby kobiety były bite i żeby była wobec nich stosowana przemoc - dodaje Piotrowska.
Prezeska Feminoteki zwraca uwagę na ogrom zjawiska przemocy wobec kobiet w Polsce. - 800 tys. kobiet rocznie pada jej ofiarą. Tymczasem od 2005 nie było żadnej kampanii rządowej przeciwko tej przemocy. Jak widać, stereotypy płciowe wciąż są bardzo mocno zakorzenione w Polsce. Również w głowach tych, którzy powinni pomagać ofiarom przemocy - podkreśla Piotrowska.
Póki co fundacja nie zakłada żadnej akcji protestacyjnej, bo mają nadzieję, że Konwencja zostanie przyjęta zgodnie z zapowiedzią premiera z 8 marca. - Mamy sygnały od pełnomocniczka rządu ds. równego traktowania, że konwencja będzie najprawdopodobniej podpisana bez względu na opinię ministra Gowina - mówi Joanna Piotrowska.
Argument Gowina
Mimo, że tym razem bunt przeciwko ministrowi poruszył również jego partyjnych kolegów, Gowin nie zamierza zachować się inaczej niż do tej pory, czyli zlekceważyć protesty i robić swoje. Niezależnie od złośliwych opinii Kozłowskiej-Rajewicz i środowisk feministycznych, zapowiedział, że nie zmieni stanowiska i będzie przeciwny przystąpieniu Polski do konwencji Rady Europy o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet.
W PO znów mocno widać podziały ideologiczne. Największy problem może mieć minister Gowin
W porannym programie "Jeden na jeden" stacji TVN24 mówił dziś o "naturalnej różnicy zdań, która jest zrozumiała w pluralistycznej partii". Platformę porównał też do amerykańskich szerokich stronnictw. Jeszcze raz podkreślił, że kontrowersyjna dla niego konwencja "zawiera wiele bezsprzecznie słusznych postulatów, ale także takie, które są sprzeczne z modelem życia Polaków. Zobowiązuje ona do walki ze stereotypami, a państwo po jej podpisaniu byłoby zobowiązane do zwalczania tradycyjnych wartości - małżeństwa, czy rodzicielstwa kobiet."
Konwencję do tej pory podpisało kilkanaście państw. Poprawki, oprócz Polski, zgłosiły m.in. Wielka Brytania i Włochy. Gowin zwrócił uwagę na fakt, że konwencji nie podpisały takie liberalne kraje jak Dania, Belgia i Holandia.
Pytany przez Bogdana rymanowskiego o ewentualnych sojuszników powiedział, że nie chce nikogo stawiać w trudnym położeniu, ale "w rządzie nie brakuje osób o takich poglądach jak ja".
Pan minister boi się Konwencji, bo ta zawiera społeczno-kulturową, a nie genetyczną definicję płci. Pan minister nie chce być zobowiązany do promowania równych praw i równych szans kobiet i mężczyzn. CZYTAJ WIĘCEJ