Dziwna zbieżność premier czy pokoleniowe doświadczenie? Bartosz Konopka, twórca nominowanego do Oscara dokumentu “Królik po berlińsku”, debiutuje właśnie fabularnym “Lękiem wysokości”. Film opowiada o bardzo trudnej relacji ojca i syna, która rani obydwu, choć żaden nie chce jej zerwać. Wojciech Staszewski, dziennikarz “Gazety Wyborczej”, w po części autobiograficznej powieści “ojciec.prl” poruszająco zdaje sprawę z odwracania się rodzinnych ról. O co chodzi z tymi rodzicami?
Pamiętam, jak kiedyś przyjaciółka, 20 lat ode mnie starsza, powiedziała, że czas między 20 a 30. rokiem życia służy temu, by znaleźć życiowego partnera, między 30. a 40. – temu, by urodzić dzieci i je odchować, a między 40. a 50. – temu, by pożegnać odchodzących rodziców. Oczywiście nie jest to uniwersalna zasada i na szczęście wielu rodziców dzisiejszych czterdziestolatków ma się dobrze, ale wymiar przeżycia pokoleniowego śmierć matki lub ojca zyskuje właśnie koło czterdziestki. I chociaż relacje obydwu autorów z ojcami wydają się dość specyficzne, możemy pokusić się o pewne uogólnienia.
“Lęk wysokości” Bartka Konopki to historia Tomasza Janickiego (Marcin Dorociński), który pracuje w TVP jako reporter, a z czasem i prezenter telewizyjny. Ma piękną żonę (Magdalena Popławska), nowe mieszkanie i szanse na wspaniałą karierę. Tylko jedna rzecz, a właściwie osoba, przyćmiewa tę idyllę – ojciec Tomka (rewelacyjny
Krzysztof Stroiński), który właśnie trafił do szpitala psychiatrycznego. Nie ma rady – Tomek musi pojechać do rodzinnego miasta i odnowić kontakty z dawno niewidzianym ojcem. Nie ma pewności, czy rodzic naprawdę zachorował, czy tylko manipuluje dorosłym już synem. Ta niejasność co do natury problemu ojca, pogarszanie się jego stanu, przemożna samotność i wynikająca z tego sinusoidalna relacja z synem polegająca na przyciąganiu i odpychaniu zupełnie mącą Tomkowi w głowie. Nie znajdując prostego rozwiązania “rodzinnego problemu”, stawia na szali inne ważne dla siebie sprawy.
“ojciec.prl” Wojtka Staszewskiego jest natomiast biegnącą dwutorowo opowieścią o żegnaniu się z chorym ojcem, który w dzieciństwie stanowił dla Staszka, narratora i
porte-parole autra, prawdziwy autorytet. Z biegiem czasu i z narastaniem choroby tata powoli staje się dzieckiem swojego dziecka. W napisanej w bezceremonialnym, ironicznym stylu powieści (opatrzonej wstępem, który zabawnie dementuje prawdziwość opisanych zdarzeń), żal i rozgoryczenie wynikające z oglądania rozpadu ukochanej osoby przeplatają się ze wspomnieniami o nie zawsze wesołym, ale pełnym przygód dzieciństwie u boku “ojca.prl”.
Dzieciństwo Bartka Konopki, który 40 lat skończy we wrześniu, i starszego od niego o pięć lat Wojtka Staszewskiego, przypadło bowiem w większości na PRL w wydaniu gierkowskim. Ich wspomnienia siłą rzeczy zakorzenione są więc w siermiężnej rzeczywistości tamtych czasów. Jej elementy – pierwszy w rodzinie “maluch”, odświętne banany, buty Relaks w dwóch wersjach kolorystycznych, telewizor – stają się metonimicznym symbolem pewnych stanów czy zjawisk: wolności, poświęcenia (“Banany były dla dzieci. Ojciec chyba nie zjadł żadnego od mojego urodzenia aż do końca PRL'u” pisze Staszewski na stronie 62), nieszczęścia, rozrywki. Rzecz jasna doopowiedziane są bardziej przez Staszewskiego, gdyż gęsty język powieści pozwala
na to w większym stopniu niż ciasny kadr historii Konopki. U tego ostatniego za to elementem, który zajmuje poczesne miejsce w uniwersum ojca, jest telewizor – symbol jego samotności, ale też awansu społecznego jego syna, prezentera telewizyjnego, i nie do końca zrozumiałej nowej rzeczywistości. Ojciec tworzy ze sznurka i pilotów do telewizora dziwaczną konstrukcję, przypominającą trochę indiański “łapacz snów”; wspomina, jak kiedyś trzeba było wstawać do telewizora, żeby przełączyć kanał, choć był tylko jeden. Telewizor to też sposób komunikacji ojca z synem, medium, przez które Tomek stara się dotrzeć do swojego taty, kupując mu nowy odbiornik z płaskim ekranem. Komunikacja nie jest bowiem mocną stroną tych dwóch facetów, którzy najlepiej rozumieją się, gdy razem działają.
Marki PRL-u – reaktywacja
No właśnie – i jedna para, i druga, spełnienie w ojcowsko-synowskiej relacji i spełnienie emocjonalne znajduje we wspólnym chodzeniu po górach. Staszek z powieści Staszewskiego najbardziej na świecie kocha wspinać się z ojcem; odtworzenie po latach trasy górskiej wycieczki z przeszłości jest ostatnim wspólnym szczęśliwym momentem Tomka i jego taty. Dlaczego? Bo wszyscy czterej są synami PRL-u nie tylko w wymiarze niedoborów produktowych – są też ofiarami niedoborów uczuciowych. “Dorosłość będę przeżywał już w wolnej Polsce. Ale ojcem będę takim, jak nauczyłem się być w tamtej epoce. Ojcem z PRL-u”, pisze na końcu swojej książki (s. 181) Staszewski
i trudno się oprzeć wrażeniu, że szorstkie męskie relacje w filmie Konopki, których pochodną jest niezrozumienie, swoimi korzeniami tkwią gdzieś głęboko w bylejakości życia w minionym ustroju. Nie mam tu na myśli jego wymiaru gospodarczego, tylko raczej to, że stabilna emocjonalnie sytuacja rodzinna nie była dla pokolenia wojennego lub tuż powojennego (pokolenie ojca Staszewskiego) kluczowym doświadczeniem codzienności. Zbyt wiele trudności stawało na drodze Polaków, brnących przez egzystencję znaczoną najpierw wojną, a potem politycznymi turbulencjami, internowaniami, niewygodnymi kompromisami i absurdami, by zawracać sobie głowę harmonijnym wychowaniem. To też znów uogólnienie – nie w każdym przypadku dojrzewanie w PRL-u musiało wiązać się z takimi brakami, jakich doświadczyli bohaterowie Staszewskiego i Konopki. Ten pierwszy bardzo wcześnie stracił matkę, ale jego związek z ojcem wydaje się naprawdę głęboki; to raczej u Konopki relacja z tatą może być zachwiana przez rozstanie rodziców, narastającą izolację ojca i niechęć jego byłej żony. Nie zmienia to jednak tego, że pewien ogólny klimat, sposób współprzeżywania – np. żałoby w przypadku “ojca.prl” – i budowania relacji wydaje się w obu przypadkach tożsamy. Ściągaj z sieci legalnie!
Chociaż może ma to raczej związek z męskością w wydaniu polskim? Kiedy myślę o stosunkach między mężczyznami w mojej własnej rodzinie, to
Najlepsze teksty literackie i filmowe o odchodzeniu rodziców:
Tadeusz Różewicz “Matka odchodzi”
John Updike “Miesiąc niedziel”
Philip Roth “Dziedzictwo. Historia prawdziwa”
“33 sceny z życia” reż. Małgorzata Szumowska
“Rodzina Savage” reż. Tamara Jenkins
“Inwazja barbarzyńców” reż. Denys Arcand
stwierdzam, że też nie są one usłane różami i wzajemnym zrozumieniem. W dziko galopującym polskim kapitalizmie lat 90. również brakowało czasu na pracę nad zrównoważonym rozwojem swoich “pociech”. Więc może dopiero my, dzisiejsi trzydziestolatkowie, dojrzewający do posiadania rodziny w czasach względnego spokoju, mamy szansę być innymi rodzicami? Dzisiejsi ojcowie, dla których coraz bardziej oczywiste jest to, że towarzyszą kobietom przy porodzie, zajmują się dziećmi w równym stopniu, i to nie tylko “robiąc coś z nimi”, ale po prostu będąc przy nich, współprzeżywając, rozmawiając i budując zdrowe relacje, mają szansę mieć na starość inny kontakt ze swoimi dziećmi? Nie wiem. Wiem za to, że zarówno w filmie Bartka Konopki, jak i w książce Wojtka Staszewskiego najbardziej poruszająca jest miłość, którą bohaterowie żywią do siebie, choć nie zawsze potrafią poradzić sobie z odpowiedzialnością, jaka się z nią wiąże.