Joanna Erbel chce zostać „prezydentką” Warszawy. Pokazała program, który wydatnie pokazuje, że ona i jej grupa to marzyciele, których przygniecie proza codziennego zarządzania ogromnym miastem z tysiącami urzędników, przepisów i ograniczeń. Bycie prezydentem to nie zarządzanie NGO-sem.
Miejscy aktywiści zebrali w sobie odwagę i postanowili przejść od recenzowania władz swoich miast, do walki o władzę. W awangardzie jest Joanna Erbel, socjolog popierana przez Partię Zielonych, kandydatka na prezydenta Warszawy. Właśnie ogłosiła swój program, a raczej zbiór postulatów. Bo to, co pokazali Zieloni to zaledwie część tego, czego oczekiwałoby się od odpowiedzialnych polityków.
Za co?
W tym wszystkim zabrakło planu finansowania wydatków. „Program miejski Joanny Erbel” to mocno socjalny dokument, nakładający na miasto dużo dodatkowych obowiązków, które będą kosztować krocie. Ile? Dokładnie nie wiadomo, bo ekipa pisząca program nie zadała sobie trudu by to oszacować. Pewne jest jednak, że gdyby wprowadzić te postulaty w życie rating AAA (wg agencji Fitch) i zaledwie 37-procentowe zadłużenie miasta byłoby pieśnią przeszłości.
Co nie znaczy, że cały program Zielonych powinien trafić do kosza. Jest w nim wiele ciekawych postulatów, dowodów na nieszablonowe myślenie i spojrzenie na sprawy, które umykają profesjonalnym politykom. Bo na pewno na uwagę zasługuje pomysł wprowadzenia dodatkowych lekcji matematyki (choć nie podano kosztem jakich lekcji) czy wydzielenie stref, gdzie dopuszczalne będzie „piwko pod chmurką”.
Mają wpływ
Zresztą już widać wpływ miejskich aktywistów na władze Warszawy. W ostatniej kadencji w mieście powstała sieć siłowni, z których w dużej mierze korzystają seniorzy. Spory wpływ na zwyczaje warszawiaków ma też sieć publicznych rowerów Veturilo. Trudno więc obronić tezę, że zawodowi politycy nie robią nic, by podnieść komfort życia mieszkańców. Ich największe osiągnięcie to budżety obywatelskie, po które sięga coraz więcej miast.
W interesie mieszkańców leży, aby jak najwięcej postulatów Erbel przebiło się do dyskusji. Ale realizacja całego programu raczej by zaszkodziła, niż pomogła. Mocno niepokojące jest jednak ułożenie priorytetów. Bo planowaniu przestrzennemu poświęcono ledwie dwie strony, i to w drugiej połowie programu. Jeszcze dalej znajduje się część dotycząca transportu, tak kluczowego dla funkcjonowania miasta. Jeszcze gorsze wrażenie robi zagłębienie się w treść tej części programu.
Środowisko murem podzielone
Właściwie jedynym konkretem jest tam postulat domknięcia Obwodnicy Śródmiejskiej. Jest też drugi, ale w interesie Erbel byłoby, gdyby został przemilczany. Działaczka Zielonych chce, żeby samochody nie parkowały na chodnikach, tylko na jezdniach. Dzięki temu mieszkańcy nie mieliby problemów z przejściem, a i samochody jeździłyby wolniej po węższych drogach. Podsumowując: idealny przepis na korki.
Obok Zielonych i Joanny Erbel w wyborach startować będą też przedstawiciele stowarzyszeń Warszawa Społeczna i Miasto jest Nasze. Mają takie same poglądy na wiele kwestii, znają się prywatnie, ale nie udało im się dojść do porozumienia w sprawie wspólnego startu. Nie potrafili ukryć rozbieżności nawet podczas wspólnego wywiadu dla „Gazety Wyborczej”.
Koalicja z diabłem
Trudno więc oczekiwać, że byliby w stanie zawiązać koalicje by rządzić po wyborach, wszak nie da się rządzić samodzielnie i bez większości w Radzie Miasta. Porozumienie z innymi klubami dodatkowo utrudnia podejście ruchów miejskich do polityków. Krytykują ich tak ostro, że wchodząc w jakiekolwiek alianse straciliby wiarygodność. Staliby się równie nieautentyczni jak Andrzej Lepper po wejściu do rządu PiS.
A bez koalicji z doświadczonymi partiami miejscy aktywiści nie będą mieli know-how, niezbędnego do zarządzania tak wielkim przedsięwzięciem. Warszawski samorząd zatrudnia ok. 8 tys. osób, dysponuje ponad 14 mld. zł i prowadzi dziesiątki inwestycji. Nie da się tego nauczyć siedząc w radzie miasta, bo to zupełnie inne kompetencje, zupełnie inna skala działalności, zupełnie inna intensywność.
Zawiedzione nadzieje
Mieszkańcy chcą wziąć sprawy w swoje ręce. Mają słuszne postulaty, ciekawe pomysły i zapał. Jednak grzeszą naiwnością i brakiem doświadczenia. Kiedy wpadną w tryby urzędniczej machiny, ich zapał zostanie brutalnie stłumiony. Przykładów jest wiele, choćby euforia i jej upadek po zatrudnieniu Grzegorza Piątka jako naczelnika Wydziału Estetyki Przestrzeni Publicznej. Ceniony architekt wytrzymał na stanowisku trzy miesiące.
Jeszcze kilka dni temu środowiska lewicowe i feministyczne wiązały ogromne nadzieje z Małgorzatą Fuszarą, nową pełnomocniczką ds. równego traktowania. Dziś już jest krytykowana, m.in. za deklarację, że z ustawą o związkach partnerskich zaczeka na bardziej korzystny układ sił w Sejmie. Problem w tym, że po wyborach najprawdopodobniej rządzić będzie PiS.
Kosztowna lekcja
Bo do rządzenia nie wystarczy tylko chcieć, mieć zapał i pomysły. Trzeba też wiedzieć jak, a nauka kosztuje sporo czasu, energii i błędów. Tymczasem propozycje programowe miejskich aktywistów pokazują, że o realiach urzędniczej pracy wiedzą niewiele - tak samo jak o planowaniu budżetu czy rozporządzaniu wszystkimi biznesowymi aspektami miasta.
Dlatego życzę im, by ich postulaty były słyszalne w trakcie zbliżającej się kampanii i wywierały wpływ na to co mówią kandydaci, którzy mają realne szanse na rządzenie. Ale pełnia władzy to byłby ciężar, który by ich przygniótł. Razem z mieszkańcami.