Straż Miejska to, prawdopodobnie, najmniej lubiana służba mundurowa. Ciężko z nimi pertraktować, a na odpuszczenie mandatu w ramach zdrowego rozsądku nie ma co liczyć. Jakie efekty przynosi praca strażników?
Piekarze, strażaki, prawie policja - prawie robi wielką różnicę - tak wielu młodych ludzi określa Straż Miejską. Są zmorą amatorów piwka na świeżym powietrzu, kierowców, którzy źle zaparkowali czy wagarowiczów. Czy ich praca przynosi efekty i czy faktycznie są tacy źli, jak się ich maluje?
Samochody priorytetem
Z raportu dla warszawskich urzędników, do którego dotarliśmy, wynika, że najchętniej strażnicy polują na kierowców, którzy nie zapłacili za parkowanie lub zatrzymali się w nieprawidłowy sposób.
W 2011 roku takich wykroczeń, dotyczących postoju i zatrzymania pojazdów, straż odnotowała aż 158 tysięcy.
- Aż 106 tysięcy to zgłoszenia od mieszkańców - wyjaśnia nam rzeczniczka warszawskiej Straży, Monika Niżniak. - Przy czym, kiedy dostajemy zgłoszenie o konkretnym pojeździe, a wokół stoją inne, również źle zaparkowane, to patrol odnotowuje wszystkie przypadki, nie tylko ten ze zgłoszenia.
Raport podkreśla, że Straż, oprócz zwykłych kontroli, prowadziła "działania akcyjne" - w miejscach "atrakcyjnych dla publiczności", jak na przykład w okolicy warszawskiego zoo czy Stadionu Legii. Weekend pod zoo to dla strażników niewątpliwie żyła złota - chętnych do odwiedzenia jest o wiele więcej, niż może zmieścić się tam samochodów i kierowcy nierzadko stają, gdzie tylko mogą.
Mimo to, w stosunku do roku 2010 liczba zdarzeń spadła jedynie o 1,6 punkta procentowego. To znaczy, że kierowcom albo opłaca się ignorować przepisy, albo po prostu wolą zrealizować swoje plany i zaryzykować dostanie mandatu.
Rzeczniczka podkreśla jednak, w rozmowie z nami, że legendy o tym, że patrol Straży zaczyna dzień od rundki wokół parkomatów, a potem robi to samo jeszcze dwa razy, są grubo przesadzone. Większość świstków w folii wkładają za wycieraczki pracownicy Zarządu Dróg Miejskich.
- Faktycznie, nikt nie zdjął ze Straży obowiązku interwencji w strefie płatnego parkowania. Staramy się jednak, by nie dublować działań służb - tłumaczy nam Monika Niżniak.
Psie kupy mało ważne?
Strażnicy nie są tak skorzy do łapania właścicieli psów, którzy pozwalają swoim pupilom paskudzić na chodniki i trawniki. W 2011 roku warszawska Straż Miejska zorganizowała dwie kampanie informujące o tym, że trzeba sprzątać po swoich podopiecznych i co grozi, jeśli się tego nie zrobi.
Niestety, za słowami nie poszły czyny. Przez cały rok Straż "odnotowała 1350 zdarzeń związanych z nie wywiązywaniem się z ciążących na właścicielach psów obowiązków". W stosunku do liczby kup, które musimy omijać, jest to liczba zaskakująco niska. Jak jednak dowiadujemy się od rzeczniczki SM, wynika to również z niskiej liczby zgłoszeń w tym temacie i faktu, że w tym samym czasie funkcjonariusze muszą zajmować się bardziej newralgicznymi problemami.
Nielegalni sprzedawcy nie mogą liczyć na litość
Na szczęście, inne zjawiska "zaśmiecające" przestrzeń publiczną mogą liczyć na odpowiednią uwagę Straży. Uliczni handlarze, którzy dla jednych są rodzajem folkloru, a dla innych synonimem wstydu i tandety, nie znajdą u strażników zrozumienia. W zeszłym roku funkcjonariusze SM zlikwidowali aż 470 takich stoisk.
Najliczniej straganiarze występowali w okolicach Hali Mirowskiej, pod Pałacem Kultury i na terenach Starego i Nowego Miasta. - Tutaj osiągnęliśmy ogromny sukces. Od 2009 roku liczba takich stanowisk spadła o połowę - informuje Monika Niżniak. - Jednocześnie, w większości dzielnic Warszawy powstają jednodniowe targowiska, na których można legalnie sprzedawać swoje produkty, a opłaty za miejsce są bardzo niskie, groszowe - podkreśla rzeczniczka.
W tej materii Straż dostała również nowe uprawnienia: może zajmować sprzedawany nielegalnie towar, ale oczywiście tylko na pewien czas. W ten sposób służba ta otrzymała kolejne narzędzie w walce z ulicznymi handlarzami. Zjawisko to, na przykład w Śródmieściu, jest tak popularne, że są tam stałe patrole, które zajmują się tylko tym.
Pijemy na ulicach, ale się nie upijamy
Straż zauważyła jednak wzrost liczby osób pijących alkohol w miejscach niedozwolonych. - W 2011 roku było to 61 tysięcy odnotowanych przypadków - podaje Niżniak. To o 40 proc. więcej, niż rok wcześniej. Według naszej rozmówczyni, przesadzone są jednak historie o tym, jak to Straż Miejska przyczepia się do spokojnie pijących piwo. - Tylko co trzecia osoba dostała mandat, resztę pouczyliśmy. Strażnicy zawsze biorą pod uwagę okoliczności łagodzące - wyjaśnia strażniczka i dodaje, że spada za to liczba osób, które trzeba odwozić na izbę wytrzeźwień.
Jak jednak zaznacza Monika Niżniak, picie w miejscach niedozwolonych często wiąże się z zakłócaniem porządku. Takich zgłoszeń było około 40 tysięcy i również tutaj zauważono wzrost, ale w porównaniu z problemem alkoholowym, nieznaczny - o 3 tysiące w stosunku do ubiegłego roku.
Kto lubi Straż Miejską?
Nie da się ukryć, że Straż nie ma najlepszej opinii, szczególnie wśród młodych ludzi. Czepialscy, upierdliwi, nie da się z nimi rozmawiać, zawsze wystawiają mandat - takie krąży o nich zdanie. A jak jest naprawdę? - Nikt nigdy nie polubi służby, która egzekwuje prawo - mówi z uśmiechem Monika Niżniak. Przy czym zaznacza, że Straż stara się, jak może, by pomagać mieszkańcom.
- W ciągu doby jest nas na ulicach trochę ponad pół tysiąca, a dostajemy około dwóch tysięcy zgłoszeń dziennie i ta liczba rośnie - wyjaśnia rzeczniczka. I zaraz dodaje: - Staramy się wychodzić na przeciw potrzebom mieszkańców.
Czyżby nie tylko politycy użerali się z czarnym PR-em i niesłusznie rzucanymi oskarżeniami?