Pracują po cichu. Często miesiącami, ba nawet latami, siedzą nad tekstem. Liczy się dla nich każde najmniejsze słowo. Wyłapują konteksty, szukają znaczeń, budują zdania, by na końcu zniknąć pod cudzym nazwiskiem. Tłumacze – szara eminencja literatury.
„Traduttore - traditore” czyli „Tłumacz - zdrajca”. Włoskie powiedzenie dobrze oddaje charakter pracy tłumacza, trudno nie zdradzić, kiedy przetłumaczyć trzeba nieprzetłumaczalne. W końcu przekład zawsze wiąże się z jakimś kompromisem czy nagięciem rzeczywistości. Niezależnie od tego, jak dobry jest tłumacz, zawsze tekst filtruje przez siebie, z różnym skutkiem.
Czasem jego własny styl wybija się z książki, czasem skrzętnie się ukrywa w zdaniach pisarza. Trudno powiedzieć, który styl pracy jest lepszy. Niezależnie jednak od tego, warto zwrócić uwagę, na fakt, że tłumacz to zawód wyjątkowo niedoceniany. Znamy autorów, cenimy wydawców, potrafimy wymienić krytyków literackich, rzadko jednak kiedy nasz wzrok zawiesza się na nazwisku tłumacza. Mało kto dziś pamięta, kto wymyślił „Kubusia Puchatka”, czy przyczynił się do sukcesu Cortazara czy Hemingway’a w Polsce. A przecież praca tłumacza, niewiele różni się od tej, którą wykonuje pisarz, jest równie odpowiedzialna i wymaga podobnej kreatywności.
Dawniej tłumacze zawodowo wiązali się z autorami, zgłębiali ich styl, przywiązywali do siebie czytelnika, dziś każda kolejna książka tego samego pisarza bywa zwykle (czas to pieniądz!) przełożona przez kogoś innego. Warto więc przypomnieć powoli już zapominanych, największych tłumaczy, których styl głęboko wyszedł poza ramy książki. Oczywiście lista jest subiektywna, ograniczona miejscem i pewnie też niewiedzą. Niezależnie od niej, otwórzcie ulubioną książkę i zapamiętajcie nazwisko tłumacza. Być może to dobry trop na szukanie dalszych lektur.
Intelektualiści z taśmy. Jak zaimponować książką
1. Bronisław Zieliński. Tłumacz prawie wszystkich dzieł Ernesta Hemingwaya i Trumana Capote. Dzięki niemu „Komu bije dzwon” czy „Śniadanie u Tiffane’go” to lektury, do których chce się wracać. Nikt tak jak on, nie potrafił zwięźle i celnie oddać charakteru amerykańskiej prozy lat 50tych.
2. Irena Tuwim to ona zamieniła Fredzię Phi-Phi w Kubusia Puchatka, czyniąc ze słodkiej misiowej dziewczynki, przekornego misia. Zawdzięczamy jej całą, najpiękniejszą literaturę dla dzieci. „Byczka Fernando”, „Mary Poppins”, czy baśnie braci Grimm. Czasem zarzuca się jej, że zamiast tłumaczenia, pisała na nowo. Cóż, z doskonałym skutkiem.
3. Zofia Chądzyńska. Królowa Ameryki Południowej. Wierna tłumaczka Cortazara, Borgesa i Marqueza. To między innymi (a może głównie?) jej doskonałym tłumaczeniom i intuicji językowej zawdzięczamy boom na literaturę iberoamerykańska w Polsce w latach 70tych. Realizm magiczny to jej drugie imię.
Zobacz, jak radzą sobie polskie książki zagranicą
4. Jerzy Pomianowskii tłumacz z języka rosyjskiego. Do jego najwybitniejszych osiągnięć należy przekład „Archipelagu Gułag”. Udało mu się w nim oddać rosyjskiego ducha i na zawsze zapaść w pamięć milionom czytelników.
5. Stanisław Barańczak, człowiek instytucja. Żongluje słowami, tłumaczy wiersze, sonety, opowiastki i wszystko co wpadnie mu do ręki, chociażby Szekspira, który dzięki jego przekładowi dostał nowe życie. Znów straszy, śmieszy i wciąga, taka jakby był napisany wczoraj, a nie prawie 500 lat temu
6. Robert Stiller. Podobno „Alicja w krainie czarów” to trzecia, po Biblii i dramatach Szekspira najpopularniejsza książka. W Polsce nie byłoby jej, gdyby nie Stiller. Otwórzcie swoje wydanie i spójrzcie do przypisów, tak jak on, nie pracuje dziś już nikt.