Ołówkowa spódnica, garsonka w stonowanych kolorach i buty "na klocku". Do tego delikatny makijaż i spięte włosy. Dress code za nic ma modę, twarzowe kolory i zgrabne fasony. Ma być klasycznie i schludnie. Odetchnąć można tylko w piątek, ale i to w sztywnych ramach narzuconych przez korporacje. Wygodny mundurek czy sprytna manipulacja – czyli o tym, jak przebierają nas w pracy.
„Nie mam w co się ubrać”. To podobno najczęściej powtarzane przez kobietę zdanie. Szczególnie w poniedziałek rano, kiedy po weekendzie „w dresie” trzeba znaleźć coś wyjściowego w szafie. Wybieranie stroju potrafi zająć cały poranek, chyba, że jest się pracownicą korporacji. Wtedy wszystko jest prostsze. Wybór ogranicza się do koloru bluzki i spódnicy, a i z tymi nie można zaszaleć. Jeszcze łatwiej jest mężczyznom, dla których po latach pracy w biurze garnitur staje się drugą skórą. Z zamkniętymi oczami potrafią zawiązać krawat i w kilka sekund wskoczyć w stały zestaw. Dress code – narzędzie opresji czy wygoda?
Wielkie korporacje rządzą się swoimi prawami. Nie ma w nich miejsca na modowe wyskoki i ekstrawagancję. – Najważniejsza zasada to schludność – mówi Barbara Górska, rzeczniczka prasowa Ernst&Young. – Nasi pracownicy proszeni są o przyzwoity wygląd niezwracający uwagi na osobowość. Nie do zaakceptowania są krótkie spódnice, apetyczne dekolty i gołe łydki wychylające się z nogawek spodni. Ma być klasycznie i prosto. Kobiety najczęściej noszą więc garsonki, sweterki bliźniaki i spódnice, a panowie koszule, zwykle z marynarką. Od poniedziałku do czwartku obowiązuje styl business official, piątki to dzień, w którym można odrobinę odetchnąć od sztywnych zestawów i ubrać się w stylu casual. Wtedy nasi pracownicy pokazują swoje prawdziwe oblicze. Okazuje się, że grafik jest hipsterem, a dyrektor lubi rocka i przechadza się po biurze w skórze z ćwiekami. Oczywiście wszystko w granicach rozsądku. Jeżeli w piątek mamy spotkanie z klientem, nadal obowiązuje nas oficjalny strój.
Kiedy firma decyduje o kroju, kolorze i stylu ubrania, do wykorzystania zostaje już tylko sfera dodatków. Choć i tu często wkraczają ludzie od wizerunku. Panie z jednego z większych banków w Polsce muszą malować paznokcie na bordowo, a pracownice znanej korporacji muszą nosić spięte włosy. Poszaleć można tylko przy doborze biżuterii i makijażu, choć trzeba liczyć się z tym, że zbyt wyzywający może wywołać komentarze naszego szefostwa. – Wielokrotnie byłem świadkiem jak pani od etykiety zwracała uwagę pracownikom. Zwykle dziewczynom. Obrywały za kolor paznokci, wiszące kolczyki i zbyt wysoki obcas – przyznaje jeden z pracowników korporacji prawniczej. – Mój kolega, kiedy przyszedł w „casual friday” w japonkach i koszulce z frywolnym napisem, został poproszony o przebranie się – przyznaje kobieta pracująca w dużym chemicznym koncernie. Jak widać, „piątkowa wolność” też ma swoje granice, o czym może świadczyć ilość filmików na Youtube'ie, które prześmiewają korporacyjne klimaty.
Dress code to jednak nie tylko mniej lub bardziej uciążliwe zasady ubioru. To też cała polityka, której celem jest ujednolicenie pracowników. Kiedy wszyscy wyglądamy podobnie, trudno pokazać swój status materialny. Tym bardziej, że firmy często zaopatrują pracowników w bony towarowe do konkretnych sklepów. Nie tylko więc fasony są podobne, ale i marka. Wyglądamy podobnie, myślimy podobnie, działamy razem. Ubiór może też być narzędziem manipulacji. Korporacjom zależy na zbudowaniu strojem konkretnego wizerunku firmy, ale też na przywiązaniu do siebie pracowników. Teoretycznie wszelkie zasady są stworzone z myślą o kliencie, jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że raczej uderzają w pracownika, hołdując myśli „nie wychylaj się przed szereg”.
Oczywiście porządny wygląd to ważna sprawa, czy jednak żeby go osiągnąć potrzebny jest sztab speców od wizerunku i marketingowców? Zanim polski rynek opanowały zachodnie korporacje, wszyscy potrafiliśmy ubrać się sami. Dziś niektóre z moich koleżanek zatraciły swój gust na rzecz ołówkowej spódnicy "2cm za kolanem", garsonki i białej koszuli. Praca zabiera nam nie tylko większą część dnia, ale wchodzi też do naszych szaf, odwiedza manikiurzystki i towarzyszy w drodze do fryzjera. Oczywiście, od poniedziałku do czwartku. Piątki wciąż są nasze. O ile można uznać, że "nieoficjalne" znaczy modne, ekstrawaganckie czy chociażby swobodne.