
Albo inaczej – czy ta przyszłość będzie świetlana? Bo wydaje się, że nie do końca wiemy, co z reklamowym fantem w polskich kinach zrobić. Czy pomysł przerywania seansów spotami to dobry pomysł? Takie rozwiązanie proponuję autorzy akcji "Moje kino".
Powstała nawet inicjatywa, która stara się z blokami reklamowymi w takiej formie, jaką obecnie nam kina oferują, walczyć. “Moje Kino” ma łączyć widzów i... dzielić kina. Na te, które reklamy puszczają przed seansem oraz na te, które podzielą standardowy blok reklamowy na dwa mniejsze i jednym z nich - uwaga - przerwie seans filmowy!
Moje Kino to efekt społecznego protestu przeciwko długości bloków reklamowych jakie serwują nam Multipleksy. Te bloki są w stanie zabić entuzjazm jaki towarzyszy wyjściu do kina. My chodzimy na filmy, a nie na bloki reklamowe. Choć nie sprzeciwiamy się reklamie w kinie, to nie zgadzamy się na taką jej formułę.
Parada reklam chrupek, banków, samochodów i leków na grzybicę stóp to makabra. Jednak nie lubię, kiedy cokolwiek przerywa mi oglądanie filmu, a więc sceptyczna jestem wobec przerywania filmu reklamami. Jakoś te bloki zniosę, poza tym - zawsze można sobie jeszcze kupić kawę w tak zwanym międzyczasie. Ja staram się reklam w kinie nie oglądać, przychodzę na seans po prostu później.
Tematyka reklam może i nie razi tak, jak jej forma (powiedzmy sobie szczerze - niekiedy jakościowo - fatalna) oraz fakt, że często te spoty w stosunku do wyświetlanego filmu nie tylko nie pasują, co wręcz bywają nietaktowne. Pamiętam dobrze, jak przed jednym z filmów o tematyce nazistowskiej puszczono spoty reklamujące... piece. Może być gorzej? No jasne.
Bloki reklamowe są w kinach na całym świecie, tylko mam wrażenie, ze w tych angielskich są krótsze, a reklamy są specjalnie dla nich dedykowane. I to nie jest aż taka masówka. Ale niestety - to trend wszechobecny.
Żeby tego było mało, problem reklam zaczyna dotyczyć już nie tylko multipleksów czy większych kin, ale tych studyjnych, które coraz częściej pozwalają sobie na emisję reklam przed seansami. Przykładu nie trzeba szukać daleko. Byłem ostatnio w jednym z warszawskich “studyjniaków”, gdzie seans filmowy był poprzedzony dziesięciominutowym maratonem... spotów telefonii komórkowej.

