Albo inaczej – czy ta przyszłość będzie świetlana? Bo wydaje się, że nie do końca wiemy, co z reklamowym fantem w polskich kinach zrobić. Czy pomysł przerywania seansów spotami to dobry pomysł? Takie rozwiązanie proponuję autorzy akcji "Moje kino".
Bloki reklamowe przed seansami kinowymi są zmorą każdego widza. Trwające już nie kilka, ale kilkadziesiąt minut potrafią skutecznie zohydzić oglądanie filmu. Tym bardziej, że od lat w tych właśnie blokach królują spoty nawet o estetykę się nieocierające. I tak, ten kto punktualnie do kina przyjdzie, przez dobre dwadzieścia minut poprzedzające seans filmowy będzie oglądać reklamy telefonii komórkowej, zupek błyskawicznych czy żeli do higieny intymnej.
Przerwa na reklamę
Powstała nawet inicjatywa, która stara się z blokami reklamowymi w takiej formie, jaką obecnie nam kina oferują, walczyć. “Moje Kino” ma łączyć widzów i... dzielić kina. Na te, które reklamy puszczają przed seansem oraz na te, które podzielą standardowy blok reklamowy na dwa mniejsze i jednym z nich - uwaga - przerwie seans filmowy!
Powiem tak - “propsy” za to, że ktoś chce z tym walczyć, więc naprawdę pochwalam inicjatywę. Natomiast nie wiem, czy idea jest trafiona, czy bardziej kontrowersyjna i nie wzbudzi negatywnych emocji? Dlaczego? My nie lubimy reklam między serialami czy programami w telewizji, więc tym bardziej nie chcemy ich w czasie filmu oglądanego w kinie!
Pomysł oczywiście nie jest wzięty z kosmosu, a podpatrzony na Zachodzie, gdzie stosuje się tego typu praktyki. Ale nie wszystko, co zachodnie, znaczy dobre. Raz jeszcze podkreślę, że chwalę inicjatorów i chcę zachęcić ich do dalszego propagowania kultury wśród właścicieli kin i samych widzów (o tym pisałem jakiś czas temu w felietonie “Nachosy, wódka i absurdalny wpis blogera. Kultura w kinie umarła”), ale “przerwa na reklamę” pomysłem uważam jest mało trafionym.
Ale to nie wszystko. Rafał Pawłowski z Legalnej Kultury zauważa coś bardzo w całym pomyśle istotnego. – Przede wszystkim z punktu widzenia prawa autorskiego, przerywanie filmów reklamami, bez zgody twórcy filmu, jest niedopuszczalną ingerencją w jego dzieło. Pomijając również ten prawny aspekt - to pewnie widzowie zgodzą się - że reklam w kinie i tak już dzisiaj jest za dużo. Zwiększenie ich liczby - zdecydowanie kłóci się z wizją upowszechnienia kultury – kwituje.
Nietrafione reklamy
Tematyka reklam może i nie razi tak, jak jej forma (powiedzmy sobie szczerze - niekiedy jakościowo - fatalna) oraz fakt, że często te spoty w stosunku do wyświetlanego filmu nie tylko nie pasują, co wręcz bywają nietaktowne. Pamiętam dobrze, jak przed jednym z filmów o tematyce nazistowskiej puszczono spoty reklamujące... piece. Może być gorzej? No jasne.
Słabe reklamy do jakościowo tandetnego filmu. Poczucie straty pieniędzy i... czasu tak bolesne, że w efekcie się już do tego kina chodzić nie chce. Czasem lepiej tak:
No dobrze, ale po co komu te reklamy są w ogóle potrzebne? Oburzamy się, a być może to właśnie dzięki reklamowej przaśności mamy tańsze bilety? Spokojnie, wyjaśniamy - nie mamy. Dziennikarka Karolina Korwin Piotrowska tłumaczy, że to mit. – Na reklamach w kinie zarabia tylko kino, natomiast widz nic z tego nie ma, a reklama nie ma wpływu na cenę biletów – słyszymy.
I ta kultura oglądania. Jakby dorzucić do tego chamowatość co po niektórych, to mam wrażenie, że "kultura" to bardziej z zjawisko z gatunku "paranormalne". Zresztą, pisałem o tym tutaj:W kinie Smarzowski. Wódka się leje. Piwo to już norma
Studyjny problem wspólny
Żeby tego było mało, problem reklam zaczyna dotyczyć już nie tylko multipleksów czy większych kin, ale tych studyjnych, które coraz częściej pozwalają sobie na emisję reklam przed seansami. Przykładu nie trzeba szukać daleko. Byłem ostatnio w jednym z warszawskich “studyjniaków”, gdzie seans filmowy był poprzedzony dziesięciominutowym maratonem... spotów telefonii komórkowej.
Czy to ma jakikolwiek sens? Chyba nie. Można oczywiście bronić hipotezy, że kina studyjne też muszą na siebie zarabiać i stąd bloki reklamowe, ale powiedzmy sobie otwarcie - jeżeli kino ma przegrać z wysokim czynszem czy - bardziej oczywiste - głupotą ludzką, to może być nawet multiplexem, a i tak batalię o przetrwanie przegra. Przykładem jest przecież kultowe kino Femina w Warszawie, które właśnie jest zamykane, bo na jego miejscu ma powstać… Biedronka.
Moje Kino to efekt społecznego protestu przeciwko długości bloków reklamowych jakie serwują nam Multipleksy. Te bloki są w stanie zabić entuzjazm jaki towarzyszy wyjściu do kina. My chodzimy na filmy, a nie na bloki reklamowe. Choć nie sprzeciwiamy się reklamie w kinie, to nie zgadzamy się na taką jej formułę.
Parada reklam chrupek, banków, samochodów i leków na grzybicę stóp to makabra. Jednak nie lubię, kiedy cokolwiek przerywa mi oglądanie filmu, a więc sceptyczna jestem wobec przerywania filmu reklamami. Jakoś te bloki zniosę, poza tym - zawsze można sobie jeszcze kupić kawę w tak zwanym międzyczasie. Ja staram się reklam w kinie nie oglądać, przychodzę na seans po prostu później.
Bloki reklamowe są w kinach na całym świecie, tylko mam wrażenie, ze w tych angielskich są krótsze, a reklamy są specjalnie dla nich dedykowane. I to nie jest aż taka masówka. Ale niestety - to trend wszechobecny.