
Ledwo objęła rządową funkcję, a już znalazła się w centrum ideologicznego sporu. Nowa minister spraw zewnętrznych Teresa Piotrowska, z wykształcenia teolożka i była katechetka, przez prawicowych krytyków została ochrzczona "fałszywą katoliczką", bo nie wsparła TV Trwam i nie chciała karać za edukację seksualną. Lewej stronie przeszkadza sam fakt, że uczyła religii, a nawet, że... na biurku ma zdjęcie kardynała Wyszyńskiego.
Choć to nie musi oznaczać, że Piotrowska nie ma kompetencji odpowiednich do pełnienia ministerialnej funkcji, z wielu komentarzy przebija właśnie takie założenie – była nauczycielka religii znaczy zdyskwalifikowana.
Co ma katechetka do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych? Jak się ma czuć policjant, wiedząc że szefową jego szefów jest osoba nie tylko spoza resortu, lecz kompletnie nieprzygotowana do kierowania sprawami bezpieczeństwa państwa? A w jaki niby to sposób ma ona tymi sprawami kierować, skoro się na tym nie zna i nie ma najmniejszego nawet autorytetu ani w gmachu, ani w terenie?
Katoliczka "bezobjawowa"
Gdyby szefowa MSW miała poparcie PiS czy innej prawicowej partii, pewnie słyszelibyśmy, że atak na nią to dowód na prześladowanie katolików w Polsce. Jako że Piotrowska od 2001 roku jest w Platformie, reakcja prawej strony jest zupełnie inna – fakt, że była katechetką działa na jej niekorzyść, bo można mówić, że nie jest wystarczająco gorliwa. Tak jak premier Kopacz chciano obłożyć ekskomuniką, tak jej odbiera się prawo do bycia prawdziwą katoliczką.
