Amerykańskie naloty na Irak symbolicznie spinają klamrą ostatnie 14 lat. W tym czasie zachodnie wojska, obok USA przede wszystkim Francji i Wielkiej Brytanii, kilkakrotnie zbrojnie interweniowały na terytoriach innych państw. Sukcesy? Niewiele. Za to porażki były wyjątkowo dotkliwe.
Operacja przeciwko dżihadystom z Państwa Islamskiego, którzy na terenie Syrii i Iraku utworzyli kalifat. Od 15 do 23 września 2014 roku Stany Zjednoczone uderzyły w cele ISIS w Iraku w sumie 190 razy. Pierwsze naloty w tym kraju przeprowadziła również Francja. W obu przypadkach zniszczeniu uległy m.in. magazyny sprzętu i broni terrorystów.
23 września interwencja została rozszerzona o ataki na pozycje ekstremistów w Syrii. Oprócz Amerykanów wzięły w nim udział siły innych członków koalicji sformowanej do walki z ISIS: Bahrajnu, Jordanii, Kataru, Arabii Saudyjskiej i Zjednoczonych Emiratów Arabskich (nie wiadomo jednak, jaka była ich rola). Użyto bombowców, myśliwców i pocisków Tomahawk wystrzelonych z amerykańskich okrętów wojennych w Zatoce Perskiej i na Morzu Czerwonym.
Syryjskie Obserwatorium Praw Człowieka Podaje, że Amerykanie uderzyli co najmniej 50 razy w cele na północy i wschodzie Syrii, m.in. w Rakkę, czyli stolicę kalifatu. Zginęło co najmniej 20 bojowników ISIS (według innych szacunków - 70).
Nie tylko to ugrupowanie znalazło się na celowniku. Ataki wymierzono też w Al Nusrę - sprzymierzoną z Al Kaidą grupę, która walczy w syryjskiej wojnie - oraz w Khorasan - organizację weteranów Al Kaidy, która na terenie Syrii szuka zamachowców - samobójców.
Póki co za wcześnie, by mówić o konsekwencjach. Celem sił koalicji anty-ISIS jest zniszczenie Państwa Islamskiego. Nawet Amerykanie przyznają jednak, że ta operacja może trwać latami. Nie wiadomo też, jak zareagują władze Syrii, które sprzeciwiały się niekonsultowanym atakom na swoim terenie.
STREFA ZAKAZU LOTÓW W LIBII
Zachód zaangażował się w tym kraju w związku z wojną domową, jaka wybuchła po protestach przeciwko ponad 40-letnim rządom dyktatora Muammara Kaddafiego. Siły rządowe zdławiły rewolucję w Trypolisie i w marcu 2011 roku zaczęły przymierzać się do ataku na Benghazi - wschodnie miasto, które stało się centrum protestów. W obawie przed masakrą cywilów Liga Arabska zaapelowała do ONZ o interwencję. Organizacja posłuchała i Rada Bezpieczeństwa ONZ uchwaliła rezolucję wprowadzającą strefę zakazu lotów nad Libią, a także umożliwiającą ataki w celu ochrony cywilów.
Tak też się stało. Samoloty NATO (główne role grali Francuzi, Amerykanie, Brytyjczycy i Włosi) zaczęły bombardować pozycje sił Kaddafiego, m.in. przerwały ich ofensywę na Benghazi, co po pięciu miesiącach umożliwiło rebeliantom przejęcie stolicy - Trypolisu.
Interwencja Zachodu w Libii zakończyła się wraz ze śmiercią Kaddafiego w październiku 2011 roku. Dyktator został zabity przez rebeliantów w Syrcie na północy Libii, a - jak się później okazało - wpadł w ich ręce dzięki temu, że jego konwój zaatakowały amerykańskie i francuskie siły powietrzne.
Nikt nie ma wątpliwości, że NATO umożliwiło upadek Kaddafiego. Ogłoszono, że „Libia jest wolnym krajem”, władzę przejęła Narodowa Rada Tymczasowa, potem odbyły się wybory, wyłoniono parlament i rząd. A teraz? Libia to kraj upadły, który zmierza w kierunku kolejnej wojny domowej. Grupy rebeliantów, w tym skrajnych islamistów, walczą o ziemię i ropę, dokonują zamachów, mordują i grabią. Centralne władze nie kontrolują całego kraju, nie potrafią rozbroić tych, którzy niedawno walczyli przeciwko Kaddafiemu. Interwencja NATO z 2011 roku to pośrednia przyczyna takiej sytuacji.
FRANCUSKA KAMPANIA W MALI
Mali to była kolonia francuska, w której przez ostatnie dwa lata szalała wojna domowa. Rebelianci z północy kraju, głównie reprezentanci mniejszości etnicznej Tuaregów, wypowiedzieli posłuszeństwo centralnym władzom i rozpoczęli walkę o niepodległość. W kwietniu 2012 roku, po skutecznej zbrojnej ofensywie, ogłosili, że odłączają się od Mali. Potem jednak ich pseudopaństewko (Azawad) zostało przejęte przez islamistów, m.in. z Al Kaidy, którzy najpierw pomogli Tuaregom w rebelii, a potem odbili ich tereny, by wprowadzić na nich szariat.
Zachód zaczął się obawiać, że Al Kaida stworzy sobie w Mali bezpieczną przystań i stamtąd będzie planować ataki terrorystyczne. Dlatego na początku 2013 roku, kiedy rebelianci wznowili ofensywę na południe, Francja posłuchała prośby władz kraju i (przy wsparciu logistycznym Kanady i Wielkiej Brytanii) zarządziła naloty. Następnie rozpoczęła ofensywę lądową z udziałem 4 tys. żołnierzy. W kilka miesięcy francuskie siły rozbiły oddziały rebeliantów na północy (przeszły do partyzantki) i przekazały je Mali. Teraz Francuzów już tam nie ma, a porządku pilnuje kilkutysięczna misja stabilizacyjna ONZ.
Mimo, że islamiści wciąż stanowią zagrożenie, a rebelia do końca nie wygasła, to jedna z niewielu zachodnich interwencji, które można uznać za sukces. Francja nie ugrzęzła w Mali, jak USA w Afganistanie, powstrzymała rebeliantów i drastycznie zmniejszyła możliwości tamtejszej Al Kaidy. A wszystko to działając właściwie w pojedynkę.
NALOTY W JEMENIE, PAKISTANIE, SOMALII
Al Kaida Półwyspu Arabskiego jest uznawana przez Amerykanów za najgroźniejszą filię tej najbardziej znanej organizacji terrorystycznej. W pierwszej dekadzie XXI wieku dokonała przynajmniej kilku ataków, w tym samobójczy na niszczyciel rakietowy USS „Cole” z 2000 roku (zginęło 17 osób). Po 11 września terroryści znaleźli schronienie na pustyniach i w trudno dostępnych górach Jemenu. Stany Zjednoczone w ramach walki z terroryzmem polują tam na nich wykorzystując drony.
101 – tyle ataków przeprowadzono od 2002 roku 491 - tylu „wrogów” zabito[b] 105– liczba cywilnych ofiar
źródło: longwarjournal.org
Trudno ocenić, czy operacje w Jemenie to sukces Amerykanów. Mimo tego, że uśmiercono wielu terrorystów (w tym jedną z kluczowych postaci Al Kaidy - Anwara al-Awlakiego) Al Kaida Półwyspu Arabskiego wciąż stanowi spore zagrożenie. Dodatkowo organizacje pozarządowe alarmują, że w atakach z użyciem dronów ginie więcej cywilów, niż podają to oficjalne źródła. W Jemenie ofiar może być siedmiokrotnie więcej - ponad 700.
Drony kierowane są też na terytoria dwóch innych państw. Na afgańsko-pakistańskim pograniczu, gdzie ponad 10 lat temu miał się ukrywać Osama bin Laden, a które stanowi jeszcze lepszą kryjówkę dla terrorystów niż północ Jemenu, Amerykanie uderzają regularnie. W około 300 nalotach zabili ok. 3 tys. osób.
Z kolei w Somalii celem amerykańskich ataków jest Asz Szabab, radykalna islamska organizacja, a od 2012 formalnie komórka Al Kaidy, która wykorzystując wojnę domową podbija kolejne tereny i zaprowadza tam swoje rządy. W ostatnich latach Amerykanie uderzali w bojowników tej organizacji kilka razy, a ostatnio robią to coraz częściej. Na początku miesiąca pojawiła się informacja, że w jednym z ostatnich ataków mógł zginąć lider Asz Szabab.
INWAZJE NA AFGANISTAN I IRAK
Zestawienie zachodnich interwencji muszą zakończyć te dwie, które zakończyły się najbardziej efektownymi porażkami. W Afganistanie, gdzie międzynarodowe siły koalicyjnej wkroczyły tuż po zamachu na World Trade Center, wojna trwa już 13 lat i nie widać końca. Amerykanie chcą całkowicie wycofać się do końca 2016 roku i nie ma szans, by zostawili za sobą stabilny kraj.
Irak już opuścili, a efekt jest ten sam. Decyzje z początku poprzedniej dekady, kiedy najechali Irak, to praprzyczyna dzisiejszej sytuacji, także powstania kalifatu.