
Miesiąc temu świat obiegła wiadomość, że po latach w końcu ustalono tożsamość seryjnego mordercy znanego jako Kuba Rozpruwacz. Badania DNA szalika jednej z jego ofiar wraz z materiałem genetycznym zabójcy i porównanie ich z próbkami ich potomków miało rozwiązać sprawę. Okazuje się, że w badaniu popełniono kilka błędów, które całą tezę o pochodzeniu Kuby Rozpruwacza stawiają pod dużym znakiem zapytania.
REKLAMA
Pogłoski i doniesienia o tym, że Kuba Rozpruwacz był Polakiem, słychać było już od kilkudziesięciu lat. Potwierdziły to jednak ostatecznie badania DNA. 23-letni polski imigrant Aaron Koźmiński brutalnie zabił w Londynie co najmniej 11 kobiet – przynajmniej tyle uwzględniono wówczas w śledztwie. To wersja sprzed miesiąca.
Teraz okazuje się, że nie taki Polak straszny jak go malują. Biolog Jari Louhelainen, który z zakrwawionego szala wydzielił siedem niekompletnych fragmentów mitochondrialnego DNA, miał się pomylić w nazewnictwie sekwencji DNA – która jego zdaniem pasowała do potomków słynnego mordercy. W opinii dr Louhelainen ta mutacja w DNA jest znana pod nazwą 314.1C i występuje wśród Europejczyków z częstością ledwie 1 do 290 000.
Okazuje się bowiem, że ten fragment DNA nosi nazwę 315.1C. Jedna cyfra robi tutaj ogromną różnicę, bowiem ten drugi wariant posiada 99 proc. Europejczyków. Ponadto, jak się okazało, sprawdzając feralny wariant DNA w genetycznej bazie GMI – badacz w złym miejscu postawił przecinek. Mutacja DNA 314.1C nie występuje u jednej osoby na 290 tys., ale u 1 na 29 tys.
Nieścisłości w badaniach oraz częstotliwość występowania fragmentu DNA, który wydzielono z krwi na szaliku, powoduje, że dotychczasowe ustalenia legły w gruzach. Niektórzy naukowcy przekonują, że ten koronny dowód w sprawie mógł być dotykany przez wiele osób i możliwe, że za jego pomocą nie poznamy prawdziwej tożsamości Kuby Rozpruwacza.
źródło: "Daily Mail"
