"Przepraszam, ile tu płacą?"
"Przepraszam, ile tu płacą?" Fot. Cezary Aszkiełowicz / Agencja Gazeta

„Ile Pani/Pan chciałby zarabiać?” To krępujące pytanie pada na każdej rozmowie rekrutacyjnej. I niemal każdy ma kłopot z odpowiedzią. Są firmy, które ułatwiają sprawę i już na wstępie - w ogłoszeniu o pracę - podają oferowane wynagrodzenie. Czemu jest ich tak mało?

REKLAMA
Każdy, kto choć raz przeglądał ogłoszenia o pracę w Wielkiej Brytanii, mógł zauważyć pewną różnicę. Zwykle zawierają rzeczową informację, na jakie wynagrodzenie może liczyć przyszły pracownik. A w Polsce? Jeśli otworzycie dowolny serwis z ogłoszeniami o pracę i przejrzycie 30 pierwszych z brzegu ofert - prawdopodobnie w żadnej nie traficie na tzw. widełki płacowe.
Tajne przez poufne
To przedział kwot, które można zarobić w danej firmie, na danym stanowisku. Jasna i otwarta informacja o warunkach finansowych, która oszczędza czasu (pracodawcy) i zachodu (pracownika).
– Na zachodnich rynkach pracy, przy części ogłoszeń rekrutacyjnych, można się spotkać z przedziałami wynagrodzenia, jaki potencjalny pracodawca jest w stanie zaoferować na konkretnym stanowisku. W polskich realiach taka praktyka jest spotykana dużo rzadziej. Np. aktualnie w serwisie Pracuj.pl wśród 27 tys. ogłoszeń o pracę zaledwie około 1 tysiąca zawiera przedział oferowanego wynagrodzenia – informuje Maciej Bąk, ekspert ds. raportów wynagrodzeń.
Widełki płacowe są często spotykane w rekrutacji, w wielu krajach Europy. U nas występują tylko chlubne wyjątki. Jednym z nich jest znana firma software'owa Netguru. Na stronie internetowej podaje nie tylko, ile można zarobić, ale i prognozowaną ścieżkę kariery w firmie. – Ludzie, którzy do nas aplikują, wiedzą czego się spodziewać i ile mogą zarobić. Wszystko jest jasne od początku. Jeśli ktoś ma inne oczekiwania, to po prostu nie stara się u nas o pracę – mówi Wiktor Schmidt, prezes Netguru – Poza tym, rozmowy kwalifikacyjne przebiegają w dużo przyjemniejszej atmosferze. Nikt nie lubi tego krępującego pytania: „ile Pani/Pan chciałby zarabiać?”. I to pytanie często nie ma większego sensu, bo firma i tak ma swój sztywny budżet i to nim się kieruje – dodaje.
logo
Fot. Jakub Orzechowski / Agencja Gazeta
Strata czasu i zachodu
O tym, ile ułatwia ta informacja, zaserwowana na początku, przekonała się Magdalena. Od 11 lat pracuje w reklamie i nieźle zna branżę. Ale zarobki są dla niej tajemnicą. – I właśnie na tym poległam, kiedy zmieniałam pracę rok temu – opowiada. Rekrutacja na wymarzone stanowisko, w wymarzonej firmie trwała długo i była podzielona na kilka etapów. – Najpierw była rozmowa kwalifikacyjna, potem przesłali mailem zadanie do rozwiązania. Zakwalifikowałam się do następnego etapu, ale na tym się nie skończyło. Potem było jeszcze jedno zadanie i jeszcze jedna rozmowa. Całość trwała kilka tygodni – opowiada Magda.
Wreszcie, firma wyłoniła trójkę najlepszych kandydatów i to z nimi negocjowała wynagrodzenie. – Okazało się, że mają mi do zaoferowania mniej, niż zarabiałam do tej pory. Ręce mi opadły, bo straciłam masę czasu – kończy.
Dlaczego pracodawcy nie podają widełek? Powodów jest kilka. – Informacja o wynagrodzeniu jest dosyć newralgiczna. Wiele firm, zwłaszcza tych, które na rynku pracy nie są w stanie konkurować wysokimi płacami, nie będą chciały jej upubliczniać – uważa Janusz Kierlandczyk, dyrektor wynagrodzeń i benefitów w Orange Polska.
Zdaniem dr Leszka Mellibrudy, znanego psychologa biznesu, tak jest po prostu wygodniej. – Pracodawcy obawiają się, że potencjalny pracownik zażąda pensji w górnej granicy tych widełek. Nie będzie się rozwijał, udowadniał, że jest tego wart, tylko już na wejściu krzyknie stawkę zbliżoną do najwyższej – mówi dr. Mellibruda.
Po co? Skoro można zaoszczędzić
Wskazuje też płytkość naszego rynku. – Ujawnienie widełek płacowych sprawiłoby, że wszyscy będą znać pensje top managementu. A to zawsze wywołuje niesnaski i frustracje, bo często trudno uzasadnić, dlaczego menadżerowie zarabiają tak dużo – mówi dr Leszek Mellibruda.
Zdaniem znanego psychologa, to właśnie jedna z różnic między polskim i brytyjskim rynkiem pracy. – Tam menadżerowie faktycznie się rozwijają, pracują nad sobą, pokazują że zapracowali na swoje pensje. Nie przechwalają się, tak jak u nas. W Polsce menadżerowie lubią okazywać swoją władzę, ale niekoniecznie idą za tym starania o wykazanie się umiejętnościami managerskiego wpływu i motywacji pozafinansowej. Ciągle dominuje u nas, w świadomości zarządczej, przekonanie, że kasa jest podstawowym lub jedynym prawdziwym motywatorem. Więc dostęp do informacji o niej lepiej jest chronić i ukrywać, niż grać w otwarte widełkowe karty – twierdzi.
Pada też argument, że firma która utajnia widełki, chce zaoszczędzić. Bo może przyjąć do pracy tego kandydata, który oczekuje najmniej. – Być może w małych firmach rzeczywiście tak jest. Ta niewielka kwota, którą można zaoszczędzić na pracowniku, dla małej firmy wcale nie jest taka niewielka. Ale to rozwiązanie na krótką metę. Ten człowiek po tygodniu pracy i tak się dowie, że zarabia za mało i zaczną się kłopoty – wyjaśnia prezes Netguru.
logo
Prosta i rzeczowa informacja o widełkach płac w firmie może oszczędzić sporo stresów... Fot. shutterstock.com
logo
....zarówno kandydatowi, jak i firmie. - Minimalizujemy ryzyko, że na koniec długiego procesu rekrutacyjnego dwie strony nie porozumieją się co do warunków finansowych umowy - mówi Maciej Bąk z Grupy Pracuj. Fot. shutterstock.com
"Bo konkurencja patrzy"
Są tacy, którzy wskazują dużą konkurencję na rynku. Jak mówił nam ostatnio w wywiadzie Wojciech Borowski z agencji McCann - nikt nie chce, aby jego pracownicy biegali po ulicy i rozgłaszali, ile zarabiają. Bo jeśli konkurencja zna zarobki w firmie, może z łatwością podkupywać pracowników. – To dość ryzykowane działanie, szczególnie w przypadku bardzo płytkich rynków specjalistów – potwierdza Janusz Kierlandczyk.
Tyle, że - jak mówi Wiktor Schmidt - te informacje wyciekają, tak czy inaczej: – Stawki w branży i tak są tajemnicą poliszynela. Wyjaśniając sytuację na samym początku, unikamy plotek i przeinaczeń.
Maciej Bąk z Grupy Pracuj wskazuje, że na polskim rynku po prostu nie ma zwyczaju, by ujawniać płace. – Jeśli rynek nie zmusza pracodawców do tego, by takie informacje ujawniać, to raczej niechętnie się nimi dzielą – mówi.
Szczerość może być szkodliwa
Janusz Kierlandczyk z Orange zauważa też, że firmy mogą się obawiać niesnasek i porównań: – Podanie informacji o wysokości wynagrodzenia w ogłoszeniu jest jednoznaczne z opowiedzeniem wszystkim pracownikom w danej firmie, ile zarabia osoba obejmująca nową posadę. Ta wiedza może stwarzać różnego rodzaju napięcia – mówi.
logo
Fot. Przemek Wierzchowski / Agencja Gazeta
Ostatni argument w dyskusji, to bezsensowność podawania widełek płacowych. Bo ogłoszenie ogłoszeniem, a życie - życiem. Firma może zatrudnić kandydata bez wymaganych kwalifikacji czy doświadczenia. Na początku zapłaci mu mniej, ale będzie w niego inwestować - bo dojdzie do wniosku, że to bardziej opłacalne. - To wszystko sprawia, że pracodawcy nie mają obecnie szczególnej motywacji, aby w wyścigu po jak najlepszych pracowników podawać informacje o wynagrodzeniu już na tak wczesnym etapie procesu rekrutacyjnego - podsumowuje Janusz Kierlandczyk.
Niezależnie od tego czym kierują się pracodawcy, fakt jest taki, że widełki płacowe podaje promil spośród nich. Ale - zdaniem Macieja Bąka - to się na szczęście zmieni: – Obecnie są podawane przede wszystkim w ofertach pracy dla specjalistów ds. IT czy przy bardzo wysokich unikalnych stanowiskach inżynierskich. Czyli wszędzie tam, gdzie panuje rynek pracownika. Jeżeli ożywienie na rynku pracy się utrzyma, coraz częściej to pracodawcy będą zabiegać o pracowników - mówi. A wtedy widełki w ogłoszeniach będą częstszym widokiem.