
Grupy uczące posługiwania się bronią i walki powstają nad Wisłą jak grzyby po deszczu. Ostatnimi czasy zyskują popularność szczególnie, bo zaczęliśmy myśleć o szkoleniu na wypadek nowe wojny. Dlaczego wielu wybiera jednak nie organizacje autoryzowane przez wojsko, a liczne inicjatywy, w przypadku których nie wiadomo na czyj rozkaz mogłyby pójść do walki? - Tworzenie takich formacji zawsze wiąże się ze sporym ryzykiem. Czy te ruchy w ogóle mają jakiś pozytywny sens? Gdyby doszło nawet do konfliktu zbrojnego, to takie pospolite ruszenie nie będzie odgrywało najmniejszej roli - mówi prof. Janusz Czapiński.
Gorące wydarzenia za naszą wschodnią granicą mocno pobudziły świadomość obronną wielu Polaków, którzy zaczynają interesować się tym, jak przygotować się na ewentualne zagrożenie na naszych granicach. To renesans nie tylko wojska, ale i organizacji paramilitarnych, które i tak od lat zdobywały popularność. "Miejskie wojsko" ze Świdnika, twórcy nowego AK, czy legioniści z KUL-u to bowiem nie wszyscy, którzy postanowili wojsko wspomóc lub nawet je wyręczyć. Różnego rodzaju klubów, stowarzyszeń i towarzyskich grup jest znacznie więcej. Ile? To trudno ocenić, bo większość działa poza jakąkolwiek kontrolą. Na czyj rozkaz i przeciwko komu pójdą więc takie oddziały?
Tworzenie formacji, które uczą walki, posługiwania się bronią i ułatwiają do niej dostęp, zawsze wiąże się ze sporym ryzykiem, bo wreszcie ktoś z tych możliwości może skorzystać w niecnych celach. Do tragedii nie musi doprowadzić żaden szaleniec, ale po prostu ktoś skłoniony do zwykłego przestępstwa.
Warto więc głośno zadać sobie pytanie, czy ta specyficzna moda na pewno wspomaga nasze bezpieczeństwo? Przecież pozbawione kontroli grupy zachęcające szkoleniem strzeleckim i doskonaleniem umiejętności operacyjnych od lat z powodzeniem funkcjonują przede wszystkim za oceanem. I nie raz już były tam powodem większych problemów niż radości. Najdotkliwiej danie takim organizacjom wolnej ręki Amerykanie odczuli w 1995 roku, gdy doszło do zamachu w Oklahoma City.
Żołnierze póki noszą mundur osobiste przekonania polityczne muszą bowiem zachować dla siebie. Podobnie do kieszeni wkładają je zwykle ci, którzy działają w organizacjach społecznych armię wspomagających. Na forach i profilach części samozwańczych komandosów nierzadko tymczasem mowa na przykład o zamachu w Smoleńsku i rzekomych jego beneficjantach, którzy ojczyźnie zagrażają. Inni chętnie ćwiczą z nieodzowną podobizną Che Guevary na koszulce, czy naszywkach. Na całe szczęście w Polsce o wiele trudniej o prawdziwą broń i ludzie o takich poglądach mogą sobie na razie co najwyżej poćwiczyć korzystając z plastikowych kulek zamiast ostrej amunicji.
–Wszystko, co służy kształtowaniu postaw patriotycznych, proobronnych, wychowaniu w poszanowaniu tradycji i historii, może znaleźć swoje odzwierciedlenie poprzez odpowiedzialne uczestnictwo w harcerstwie, Lidze Obrony Kraju czy tych organizacjach społecznych, które działają w oparciu o współpracę z MON i na określonych zasadach. Na to wszystko wojsko patrzy życzliwie, z wielką uwagą i służy wsparciem – mówi tymczasem płk Tomasz Szulejko ze Sztabu Generalnego.
Poza tymi organizacjami powstają ostatnimi czasy jednak także grupy, których celem jest szkolenie z zakresu różnego rodzaju taktyki militarnej. Do szkolenia strzeleckie zwykle wykorzystuje się tam sprzęt ASG, ale poza ostrą amunicją ich ćwiczenia bardzo często przypominają działania zawodowców. Nierzadko byli zawodowcy ich zresztą trenują. Obycia z prawdziwą bronią jednak też im nie brakuje, bo to stali bywalcy strzelnic. Poza tym chętnie obcują ze sztukami walki czy posługują się nożami.
A my jesteśmy dalecy od autoryzowania czegokolwiek, co ma znamiona jakiegokolwiek fanatyzmu, ekstremizmu, czy innych skrajnych postaw. Bo w takich przypadkach zawsze należy zadać sobie pytanie, czemu to wszytko ma właściwie służyć?
