Potomek gen. Reinera Stahela, komendanta garnizonu Warszawa w czasie powstania w 1944 r. chce pozwać do sądu Muzeum Powstania Warszawskiego. Powodem jest nazwanie nazisty... zbrodniarzem wojennym. Zapomniał chyba o grzechach, które na sumieniu miał niemiecki generał.
Oburzenie za "zbrodniarza"
W związku z 70. rocznicą wybuchu powstania w Muzeum Topografii Terroru w Berlinie (w miejscu szczególnym - gdzie mieściła się główna siedziba SS i Gestapo) prezydenci Polski i Niemiec wspólnie otworzyli ekspozycję poświęconą polskiemu zrywowi. Przedstawiano na niej m.in. sylwetki niemieckich zbrodniarzy, którzy z premedytacją niszczyli Warszawę i wydawali rozkazy zabijania jej mieszkańców.
Jednym z „bohaterów” wystawy był gen. Reiner Stahel, komendant wojskowy Warszawy w czasie powstania. Urodził się w 1892 r., a za późniejsze „zasługi” Hitler nagrodził go m.in. Krzyżem Rycerskim z Liśćmi Dębu i Mieczami. W sierpniu 1944 r. nazista rozkazywał zabijać schwytanych powstańców, jego pomysłem było też „używanie” cywilów jako żywych tarcz. Pod koniec wojny Stahel został aresztowany przez NKWD, zmarł w Związku Sowieckim w 1952 lub 1955 r.
Niemiecki generał został nazwany przez twórców pokazanej w Berlinie ekspozycji „zbrodniarzem wojennym”, co oburzyło krewnego nazisty Christopha Brosziesa, profesora Uniwersytetu Goethego. Oskarżył on Muzeum Powstania Warszawskiego, głównego organizatora berlińskiej wystawy, o mijanie się z prawdą. Gotów jest nawet dochodzić swych praw przed sądem. Póki co, wysłał do placówki list, w którym grozi, że jeśli Polacy nie przestaną nazywać Stahela zbrodniarzem, sprawa zakończy się w sądzie.
Co na to dyrektor placówki Jan Ołdakowski? Jest zaskoczony, ale nie zamierza ustępować. Twierdzi, że jest dobrze przygotowany do ewentualnego procesu.
Spowiedź niemieckiego oprawcy
Z punktu widzenia całej sprawy najistotniejsze jest to, co Stahel mówił w sierpniu 1945 r., podczas przesłuchań w Moskwie. Jak tłumaczył, do okupowanej polskiej stolicy przybył 28 lipca 1944. Sztab niemiecki wiedział już wówczas o przygotowaniach polskiego podziemia do zrywu zbrojnego. Wieczorem 1 sierpnia, już po rozpoczęciu walk, Stahel ogłosił w mieście stan wyjątkowy. Siły, którymi dowodził, były niewystarczające, dlatego już 4 sierpnia do Warszawy przybyły niemieckie posiłki.
Przesłuchiwany przez Sowietów nazista mówił, że Warszawa miała zostać zrównana z ziemią na osobisty rozkaz Hitlera. Co więcej, Stahel sam przyznał, że ponosi współodpowiedzialność za tragedię cywilów.„Byłoby śmieszne zaprzeczać faktowi, że w wyniku walk ulicznych burzone były domy, płonęły całe dzielnice i że ginęła przy tym ludność cywilna. (…) Muszę przyznać, że zezwoliłem na grabienie ludności cywilnej Warszawy, gdyż uważałem, że tak czy inaczej żołnierzy niemieckich nie da się przed tym powstrzymać” – zeznawał Stahel.
Co jeszcze mówił w 1945 r. niemiecki generał? Prezentujemy fragment protokołu z przesłuchań niemieckiego generała, udostępniony przez IPN.
Pytanie: Zeznaliście, że w razie ogłoszenia w Warszawie stanu oblężenia cała policja miała przejść pod wasze rozkazy. Zatem ponosicie całkowitą odpowiedzialność za bestialstwo, popełnione przez niemieckie jednostki policyjne w Warszawie?
Odpowiedź (R. Stahel): Tak, ponoszę odpowiedzialność za działania niemieckiej policji w Warszawie w okresie powstania, jednak nie mogłem kontrolować działalności jednostek policyjnych, gdyż byłem przez długi czas odcięty od nich przez powstańców.
Pytanie: Świadomie próbujecie uchylić się od odpowiedzialności za popełnione przez was zbrodnie. Wiadomo, że dziesiątki tysięcy cywilnych mieszkańców mias[ta] Warszawy były bestialsko zgładzone przez Niemców. Czy to potwierdzacie?
Odpowiedź (R. Stahel): Nie byłem w stanie kontrolować działania niemieckich jednostek, lecz uważam, że śmierć wielkiej liczby cywilnych mieszkańców Warszawy to naturalny rezultat walk ulicznych, dlatego nie widzę w tym nic szczególnego, że w szeregu przypadków cierpiała ludność cywilna.
Mordowali warszawiaków, uniknęli sprawiedliwości
Do kierownictwa Muzeum Powstania Warszawskiego nie docierają argumenty niemieckiego profesora. To, że jego nazistowski krewny nie został skazany za zbrodnie wojenne nie oznacza, że nie był za nie odpowiedzialny. Podobnie jak Hitler i wielu innych wysokich dygnitarzy III Rzeszy.
Rzezie Woli i Ochoty nie wzięły się znikąd. Za zburzenie polskiej stolicy i zabicie prawie 200 tys. jej mieszkańców odpowiadali konkretni ludzie; wielu z nich nie doczekało się po wojnie sprawiedliwego osądu.
Prym wśród katów Warszawy wiódł gen. Heinz Reinefarth, który po wojnie żył w dostatku jako burmistrz Westerland na niemieckiej wyspie Sylt oraz jako poseł do landtagu. Inni zbrodniarze to Oskar Dirlewanger – sadystyczny dowódca (skazany przed wojną prawomocnym wyrokiem za gwałt na 13-latce) oddziałów złożonych z recydwistów i alkoholików oraz Bronisław Kamiński, Rosjanin w służbie III Rzeszy, który był tak brutalny, że rozstrzelali go sami Niemcy tuż po kapitulacji powstania.
Nie można pominąć także głównodowodzącego sił tłumiących polski zryw – gen. Ericha von dem Bacha-Zelewskiego, choć, jak utrzymywał, nie w pełni kontrolował to, czego dokonywały jego niezdyscyplinowane oddziały.
Czytając zeznania Stahela trudno nie zaliczyć go do grona katów Warszawy. Przy zbrodniach z jego udziałem, o których sam oskarżony otwarcie mówił, groźby niemieckiego profesora skierowane pod adresem Muzeum Powstania Warszawskiego wydają się być kpiną.