
„Ida” zgarnia wszystkie kluczowe nagrody przemysłu filmowego, ma szansę nawet na Oscara. „Bogowie” to pierwszy film od 10 lat, który wedle wszelkiego prawdopodobieństwa w całości zwróci dotację Państwowego Instytutu Sztuki Filmowej.
REKLAMA
Ciekawy, rzetelny i kasowy a przy okazji taki, który ma szansę zabłysnąć na zagranicznych festiwalach. Pytanie o to, jak w Polsce nakręcić film, który spełniałby wszystkie wymienione tu oczekiwania od lat gnębiło rodzimych filmowców. Próby podejmowane licznie, jako takim sukcesem kończyły się rzadko. Najczęściej w przypadku mniej lub bardziej romantycznych komedii. Ale przecież nie powiemy o „Listach do M.”, „Och! Karol”, kultowym „Killerze” czy „Lejdis”, że to obrazy przełomowe dla polskiej kinematografii. Zabawne owszem. Kasowe także. Ale na najwyższą półkę nie można i nie trzeba ich wkładać.
Na serio nie znaczy porządnie
Z danych opublikowanych przez „Rzeczpospolitą” wynika, że w ciągu ostatnich piętnastu lat na liście kasowych polskich produkcji jest też kilka obrazów poruszające ważną i – nierzadko – kontrowersyjną czy bolesną dla polskiej historii i kultury tematykę. W pierwszej piątce tego zestawienia znalazł się m.in. „Katyń” Andrzeja Wajdy.
Z danych opublikowanych przez „Rzeczpospolitą” wynika, że w ciągu ostatnich piętnastu lat na liście kasowych polskich produkcji jest też kilka obrazów poruszające ważną i – nierzadko – kontrowersyjną czy bolesną dla polskiej historii i kultury tematykę. W pierwszej piątce tego zestawienia znalazł się m.in. „Katyń” Andrzeja Wajdy.
Krytycy jednak studzą entuzjazm. To właśnie ta kontrowersyjna i bolesna tematyka jest powodem, dla którego idziemy do kina. – „Katyń” jest słabym filmem, nie do końca dobrze zagranym, o ciężkiej fabule – mówi Wiesław Kot, krytyk filmowy. – To taki typowy kloc akademicki. Ale on się bardzo dobrze sprzedał, bo to był pierwszy fabularny obraz poświęcony zbrodni katyńskiej. I to właśnie temat, nic innego, było w tym przypadku kluczem do sukcesu. Podobnie można klasyfikować „Miasto 44” czy poświęconego postaci pułkownika Ryszarda Kuklińskiego „Jacka Strong” [wpływy 22,7 mln zł przy budżecie 10 mln – red.]. Obu można wiele zarzucić, ale oba sprzedały się, bo ich temat był strzałem w dziesiątkę.
W '89 kultura się załamała
– Cezurą w historii polskiej kinematografii jest rok 1989 r. – dodaje prof. Barbara Giza, kulturoznawca i filmoznawca. – Przed transformacją ustrojową mieliśmy przecież dobre filmy, które się oglądały, które dostrzegano na zagranicznych festiwalach, tak jak to było chociażby w przypadku „Potopu” nominowanego do Oscara w kategorii najlepszego filmu nieanglojęzycznego w 1975 roku.
– Cezurą w historii polskiej kinematografii jest rok 1989 r. – dodaje prof. Barbara Giza, kulturoznawca i filmoznawca. – Przed transformacją ustrojową mieliśmy przecież dobre filmy, które się oglądały, które dostrzegano na zagranicznych festiwalach, tak jak to było chociażby w przypadku „Potopu” nominowanego do Oscara w kategorii najlepszego filmu nieanglojęzycznego w 1975 roku.
Transformacja ustrojowa przyniosła jednak filmowcom zapaść, z której długo nie mogli się wydobyć. – To była zresztą tendencja typowa dla ówczesnej całej polskiej kultury – dodaje prof. Giza. – Wszyscy jakby się mocno zagubili i sensu sztuki musiano szukać na nowo.
A poszukiwania były długie i mozolne. Sięgano do historii, po tradycję polskiej szkoły filmowej a z drugiej strony inspirowano się nowościami zza Oceanu. Skutkiem tych ostatnich było m.in. popularne w Polsce w latach '90 kino bandyckie w wydaniu Władysława Pasikowskiego, którego szczytowymi osiągnięciami były „Kroll” czy „Psy”.
W kolejnych latach, jeśli jakiś film był kasowy, to raczej właśnie dlatego, że poruszał kontrowersyjny temat niż dlatego, że faktycznie był dobry. Ale to się właśnie zmienia.
Nowa fala
– Dziś w końcu widać, że do głosu dochodzi nowe pokolenie filmowców – mówi prof. Giza. – To ludzie, którzy rozumieją, że film to nie ma być nośnik żadnych idei. Film to ma być aż i tylko film. Coś, co będzie opowiadało konkretną historię, którą ludzie będą chcieli oglądać.
– Dziś w końcu widać, że do głosu dochodzi nowe pokolenie filmowców – mówi prof. Giza. – To ludzie, którzy rozumieją, że film to nie ma być nośnik żadnych idei. Film to ma być aż i tylko film. Coś, co będzie opowiadało konkretną historię, którą ludzie będą chcieli oglądać.
Słowem: znaleziono złoty środek, który łączy przyjemne z pożytecznym. Do rangi ideału niemalże urasta w tym wszystkim film Łukasza Palkowskiego - „Bogowie”, który tylko w ciągu 17 dni pierwszych od premiery obejrzało przeszło 1,15 mln Polaków. Ostatnie dane mówią już o ponad 1,8 mln widzów.
„Bogów” chwalą i krytycy i widzowie. Właściwie jednogłośnie. Chwalą, bo Religa dla polskiej medycyny zrobił wiele i to wiele właśnie w filmie o nim pokazano. Chwalą, bo Religę genialnie zagrał Tomasz Kot. Chwalą, bo scenariusz jest przystępny i konkretny, a reżyser przyłożył się do swojej roboty. Jacek Szczerba pisał niedawno na łamach „Gazety Wyborczej”, że „Bogowie” to pierwszy polski film amerykański. – Chodzi o to, że to jest właśnie kino nie obciążone manierami, skomplikowaną metaforyką, to nie jest przede wszystkim film pretensjonalny – przekonują krytycy. – To konkretna historia konkretnego człowieka z krwi i kości i dlatego właśnie się ludziom podoba.
– Pierwotnie zakładaliśmy z koproducentami, że mogą liczyć na 5-20 proc. zwrotu z inwestycji w 12-18 miesięcy. Dziś wiadomo, że ich zysk przekroczy 100 proc. – mówi na łamach „Rzeczpospolitej” Piotr Woźniak-Starak, założyciel firmy Watchout Productions, która wyprodukowała "Bogów". I dodaje: – Będzie to najprawdopodobniej pierwszy film, którego twórcy zwrócą całą dotację Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, wspierającego filmowców od dziesięciu lat. Ale myśmy też bardzo dokładnie przeanalizowali sytuację związaną z tematem tego obrazu. Uwzględniliśmy m.in. postać głównego bohatera i emocji z nim związanych, jak i odtwórcy jego roli, oglądalność serialów medycznych w Polsce czy wiecznie żywą dyskusję dotyczącej służby zdrowia i wizerunku lekarza. I taka analiza jest właśnie kluczem do sukcesu.
Najlepsze dopiero przed nami
Historia Zbigniewa Religi została już nagrodzona na 39. Festiwalu Filmowym w Gdyni, gdzie zgarnęła nagrodę dziennikarzy, Złote Lwy za scenariusz, charakteryzację, scenografię oraz rolę główną Tomasza Kota. Na koncie ma też Nagrodę Project London, Złotego Klakiera Radia Gdańsk, Nagrodę Festiwali i Przeglądów Polskiego Filmu za Granicą oraz Gwiazdę Gwiazd „Elle” dla Tomasza Kota.
Historia Zbigniewa Religi została już nagrodzona na 39. Festiwalu Filmowym w Gdyni, gdzie zgarnęła nagrodę dziennikarzy, Złote Lwy za scenariusz, charakteryzację, scenografię oraz rolę główną Tomasza Kota. Na koncie ma też Nagrodę Project London, Złotego Klakiera Radia Gdańsk, Nagrodę Festiwali i Przeglądów Polskiego Filmu za Granicą oraz Gwiazdę Gwiazd „Elle” dla Tomasza Kota.
Jeszcze dłuższą listą wyróżnień może pochwalić się „Ida” Pawła Pawlikowskiego. Film, choć krytykowany za wypaczenie obrazu polskich Żydów, od dnia premiery szturmuje najważniejsze filmowe festiwale. Jest nominowany w pięciu kategoriach do Europejskich Nagród Filmowych, które w Rydze zostaną przyznane 13 grudnia. Zagraniczne media nieustannie rozpisują się także o tym, że obraz jest mocnym kandydatem do walki o Oscara w kategorii najlepszego nieanglojęzycznego filmu.
– Poza tą prostotą przekazu widoczną czy w „Idzie” czy w „Bogach”, w polskim kinie widać jeszcze jedną dobrze wróżącą tendencję – mówi prof. Giza. – Od kilku lat przywrócono istnienie i działanie studiów, w których uczy się ludzi pisania scenariuszy. Efekty tego właśnie zaczynają być widoczne.
