
Celowo używam sformułowania "wyznawcy fałszerstwa", by oddzielić tych, którzy mają zastrzeżenia do przebiegu wyborów i całego systemu, od tych, dla których sprawa jest przesądzona – ktoś, najprawdopodobniej z inspiracji PSL lub PO, umyśłnie sfałszował wyniki. Tej opcji przewodzi PiS, a wtórują mu politycy tacy jak np. Jarosław Gowin, który stwierdził, że sondaż exit poll podał wyniki prawdziwe, a PKW "takie, jakie miały być".
Podstawowy problem z "wyznawcami" jest taki, że trudno wyciągnąć od nich konkrety. Fałszerstwo opisane jest w teorii, ale juz praktyka sprawia dużo więcej problemów. Słowem – krzyczeć o przekrętach jest łatwo, wyjaśnić "na chłopski rozum", jak miałoby do nich dochodzić, już nie.
Wydaje się bowiem, że to właśnie w procesie liczenia głosów w komisjach obwodowych doszło do manipulacji. Wszystko wskazuje na to, że część mniejszych komisji, w których nie było mężów zaufania, unieważniała głosy konkurentów PSL. Czytaj więcej
W skład obwodowej komisji wyborczej powołuje się od 6 do 8 osób spośród kandydatów zgłoszonych przez pełnomocników wyborczych lub upoważnione przez nich osoby oraz jedną osobę wskazaną przez wójta (burmistrza, prezydenta miasta) spośród pracowników samorządowych gminy lub gminnych jednostek organizacyjnych.
Chaos, dziadostwo – pod tymi określeniami można się podpisać. Tyle że zwolennicy spiskowej teorii idą krok dalej i jako że nie mogą sobie tego zamieszania wytłumaczyć, od razu wskazują, że ktoś musiał zza kulis pociągać za sznurki. To mechanizm znany od lat, przetestowany np. przy Smoleńsku. W całym krzyku o fałszerstwie najważniejszy jest sam krzyk, a nie jego treść. Dlatego od krzykaczy nie dowiemy się, na czym konkretnie miałyby polegać przekręty i jak miałoby wyglądać fałszerstwo na dużą skalę.