Do tego, że jest modelowym zaprzeczeniem profesjonalizmu, już dawno zdążył nas przyzwyczaić. Mało tego. Chyba nie ma drugiej osoby, której status byłby tak nieadekwatny do tego, co prezentuje. Mija rok za rokiem, dekada za dekadą, a Dariusz Szpakowski wciąż jedzie na swojej coraz bardziej nadwątlanej marce. Kolejny popis dał wczoraj. Popis typowy dla siebie.
"Pierwszą polską bramkę na Stadionie Narodowym zdobył Mariusz Czerkawski. Mam nadzieję, że w reprezentacji Franciszka Smudy pierwszego gola zdobędzie także Mariusz, ale tym razem Lewandowski".
Tym, którym ręce jeszcze nie opadły, wszystko na spokojnie wytłumaczę. Mariusz Lewandowski to były reprezentant Polski, który gra w Sewastopolu i z reprezentacją Smudy ma dziś tyle wspólnego co Marcin Najman. Robert Lewandowski to natomiast absolutna gwiazda naszej piłki i Borussii Dortmund. Świetny piłkarz, który w ciągu kilku lat stanie się najpewniej jednym z najlepszych napastników świata.
I jeśli ktoś myli tych dwóch gości, a w międzyczasie przewija się jeszcze Czerkawski, to znaczy, że nie ma pojęcia, co się dzieje u żadnego z Lewandowskich. To nie jest przejęzyczenie – to żenada. Wtopa. Kolejna kompromitacja Szpakowskiego.
Facet od kilkunastu lat przebiera się za komentatora i udaje fachowca. A nie ma meczu, w którym nie zaliczyłby babola. Wiadomo, każdy ma prawo do błędu, lapsusy zdarzają się nawet najlepszym sprawozdawcom, ale ich natężenie w przypadku Szpakowskiego absolutnie go dyskwalifikuje. Jeśli chodzi o przygotowanie merytoryczne – to przypadek tragiczny.
Pan Dariusz nie ogląda meczów, nie czyta prasy, nie interesuje się piłką, nie ma zielonego pojęcia, kto broni w Koronie Kielce, a kto strzela bramki dla Podbeskidzia. Nie zna się – widać, a raczej słychać to na pierwszy rzut oka. Notorycznie myli nazwiska. Niby ma swoich researcherów („jak wyliczył Tygodnik Kibica”), ale jakoś nic sobie z tego nie robi. Gdybyście zapytali go, gdzie gra Jakub Kosecki, to odpowiedziałby, że w Platformie Obywatelskiej, a Osman Chavez w Valencii, jeśli akurat nie jest prezydentem Wenezueli.
Szkalujemy? Po prostu dość mamy fuszerki. Szpakowski ma wspaniałą bazę – głos, zdolność budowania nastroju – ale niestety nie robi nic, by do tej bazy dodać coś od siebie, coś stricte fachowego. Już kiedyś dał się poznać jako stuprocentowy laik – kiedy w czasie meczu Wisły cały czas widział na boisku „Boguckiego”, a innym razem „Straka” (Strąk miał na koszulce napis Strak). Wtedy się wyłożył i udowodnił, że nie interesuje go futbol, za wyjątkiem meczów, które komentuje. Prawdopodobnie tylko jedna osoba oglądająca mecz Wisły nie wiedziała, że Strak to Strąk – i niestety była to osoba gadająca do mikrofonu. CZYTAJ WIĘCEJ
W tym momencie część z was zapewne zabiera się do pisania komentarzy, że „Szpak” to przecież legenda i nikt tak kapitalnie nie potrafi oddać emocji z meczu. Zgoda. Oglądasz mecz w barze albo ze znajomymi w kinie – ekstra. Czuje się ten nastrój, który tworzy Szpakowski. Ale – przepraszam bardzo – myślę, że nie jestem wyjątkiem i chciałbym się od komentatora też czegoś dowiedzieć. Borek, Laskowski, Wolski, Święcicki czy Pełka też potrafią stworzyć atmosferę, a TAKICH błędów jak on nie popełniają. Gdyby w relacjonowaniu meczów liczył się wyłącznie głos, to czemu nikt nie pozwolił komentować Markowi Torzewskiemu albo Januszowi Panasewiczowi? To dobre przykłady, bo obaj panowie znają się na piłce sto razy lepiej niż bohater tego wpisu i nie mają takiej sody.
Właśnie, ten felieton to siłą rzeczy kopanie się z koniem, bo krytyka spływa po Szpakowskim jak po kaczce. Sam siebie nazywa ikoną popkultury i przez to – jego zdaniem – nikt nie może na niego podnieść ręki. No tak, bo błędy, które popełnia to tak naprawdę nie błędy, tylko urok pana Darka.
Za niewiele ponad miesiąc rozpoczynają się Mistrzostwa Europy. Dzięki Szpakowskiemu poznamy na nich wielu piłkarzy, którzy w rzeczywistości nie istnieją. Chyba, że Pan Komentator zacznie w końcu szanować kibiców. Przynajmniej raz, przed emeryturą, którą – tego mu życzę – powinien sobie przyspieszyć. Pasowałoby, panie Darku. Z góry serdecznie dziękuję.