
Do tego, że jest modelowym zaprzeczeniem profesjonalizmu, już dawno zdążył nas przyzwyczaić. Mało tego. Chyba nie ma drugiej osoby, której status byłby tak nieadekwatny do tego, co prezentuje. Mija rok za rokiem, dekada za dekadą, a Dariusz Szpakowski wciąż jedzie na swojej coraz bardziej nadwątlanej marce. Kolejny popis dał wczoraj. Popis typowy dla siebie.
Szkalujemy? Po prostu dość mamy fuszerki. Szpakowski ma wspaniałą bazę – głos, zdolność budowania nastroju – ale niestety nie robi nic, by do tej bazy dodać coś od siebie, coś stricte fachowego. Już kiedyś dał się poznać jako stuprocentowy laik – kiedy w czasie meczu Wisły cały czas widział na boisku „Boguckiego”, a innym razem „Straka” (Strąk miał na koszulce napis Strak). Wtedy się wyłożył i udowodnił, że nie interesuje go futbol, za wyjątkiem meczów, które komentuje. Prawdopodobnie tylko jedna osoba oglądająca mecz Wisły nie wiedziała, że Strak to Strąk – i niestety była to osoba gadająca do mikrofonu. CZYTAJ WIĘCEJ
