Komisarz do spraw sprawiedliwości UE Viviane Reding w liście do prezesa UEFA oświadczyła, że nie pojedzie do Warszawy na otwarcie Euro. Powód? Nieprzestrzeganie praw człowieka na Ukrainie. Jose Manuel Barroso dzisiaj z kolei oświadczył, że nie weźmie udziału w wydarzeniach Euro na Ukrainie. Z powodu Julii Tymoszenko. To nie pierwszy raz, kiedy politycy wzywają do bojkotu imprezy sportowej. Czy to sensowne działanie?
- To jasne, że w tym momencie przewodniczący nie ma żadnego zamiaru uczestniczyć w wydarzeniach Euro 2012 na Ukrainie - oświadczyła rzeczniczka Barroso. Podkreśliła też, że Komisja Europejska będzie śledzić rozwój sytuacji na Ukrainie. Szef Komisji Europejskiej to kolejny, po Viviane Reding i niemieckim ministrze środowiska Norbercie Roettgen, europejski polityk wzywający bo bojkotu mistrzostw. A Euro nie jest pierwszą imprezą sportową, która pada ofiarą politycznych zawirowań.
Pekińska hipokryzja
Ostatnim tak głośny bojkot - i to ogólnoświatowy - dotyczył Igrzysk Olimpijskich w Chinach. Łamanie praw człowieka, fatalna sytuacja Tybetu - politycy próbowali wywierać nacisk na Chińską Republikę Ludową poprzez oprotestowanie olimpiady.
- Świat ma obowiązek naciskania na Chiny, by zaczęły one szanować prawa człowieka - mówiła, między innymi, kenijska noblistka Wangari Maathai.
Władze Państwa Środka nic sobie z tych gróźb nie robiły, chociaż rozmaici politycy zapowiadali, że nie przyjadą do Pekinu. W sukurs szły im setki ludzi, organizacji pozarządowych i innych instytucji, chociaż Amnesty International twierdziło, że takie protesty są bez sensu. I jak to zwykle w takich przypadkach bywa, czyny nie poszły za słowami.
- To czysta polityczna hipokryzja - uważa Michał Listkiewicz, były prezes PZPN i organizator wielu imprez sportowych. - Pekin bojkotowano, a na koniec i tak wszyscy politycy, jak jeden mąż, przyjechali oglądać olimpiadę - przypomina Listkiewicz.
- Kiedy nasi politycy chcieli protestować przeciwko igrzyskom w Pekinie, powiedziałem im, żeby nie wp*****ali się w sprawy sportowe, o których nie mają pojęcia - dodaje Jan Tomaszewski, były piłkarz i poseł PiS.
Rosja i Białoruś też dostały za swoje
Podobnie było w przypadku naszych sąsiadów z obwodu kaliningradzkiemu. Kiedy wybuchła wojna Rosji z Gruzją, od razu pojawiły się głosy wzywające do protestowania przeciwko zimowej olimpiadzie w Soczi, która ma odbyć się w 2014 roku.
Do protestu przyłączyli się chociażby wrocławscy politycy PiS i PO. Oczywiście, nic to nie dało - wojna się nie skończyła, a olimpiada i tak się odbędzie.
- Jestem za bojkotem w takich przypadkach, ale politycznym, nie sportowym - komentuje poseł Jan Tomaszewski.
Michał Listkiewicz przywołuje też sprawę mistrzostw hokeja na Białorusi. - Próbowano odwołać tę imprezę, politycy naciskali. Ale komisja sportowa, która się tym zajmowała, stwierdziła jasno: Białoruś spełnia wymogi i nie ma żadnego zagrożenia dla sportowców - przypomina były prezes PZPN.
Sport i polityka
Nasi rozmówcy dość zgodnie stwierdzają: politycy niech zajmą się swoimi sprawami, a sport zostawią w spokoju.
- To dla mnie nieporozumienie. Niech oni się nie wtrącają do sportu i zajmą polityką - sugeruje Michał Listkiewicz. - Euro jest dla kibiców i piłkarzy, ma wywoływać radość i emocje, a nie służyć politykom.
Z kolei Jan Tomaszewski uważa bojkotujących polityków za "przygłupów". - Jak ta pani, typowa blondynka, która stwierdziła, że nie przyjedzie na otwarcie Euro do Warszawy z powodu sytuacji na Ukrainie. A przecież jedno z drugim nie ma nic wspólnego - wskazuje przykład były piłkarz. Oczywiście, mówi o Viviane Reding. - Oni nie rozumieją idei sportu. Niech nie przyjeżdżają, bez nich będzie lepiej - ocenia Tomaszewski.
Czemu politycy ingerują w sport?
Na pytanie ze śródtytułu Michał Listkiewicz odpowiada krótko. - Rękami sportu załatwiają sprawy, których sami nie potrafią rozwiązać - uważa były prezes PZPN. - Mają wystarczająco dużo środków nacisku politycznego, by móc to załatwić. Jestem tym zdegustowany. Niech zostawią Euro w spokoju - apeluje Listkiewicz.
- Ci z Unii jak nie wymyślają prostych bananów, to inne absurdy. Niestety, w Parlamencie Europejskim siedzi zbyt wielu przygłupów, którzy kierują polityką nie po myśli sportu. A w zasadzie, nie po żadnej myśli - ocenia postawy polityków Jan Tomaszewski.
Niemiecki "Der Spiegel" pisze, że nie wyklucza się bojkotu ukraińskiego Euro nawet ze strony Angeli Merkel. Nie da się ukryć, że te opinie - bardziej lub mniej - wpłyną na całe mistrzostwa, a tym samym naszą część imprezy. Pytanie tylko - czy politycy, odwołując się do takich metod, nie potwierdzają swojej realnej bezsilności?