Sobota, stadion Widzewa. Gospodarze grają ligowy mecz z Lechią. Ich kibice, zamiast skandować coś w stylu „My chcemy gola”, krzyczą: „Gramy na luzie, RTS gramy na luzie”. Im nie zależy na zwycięstwie swojego zespołu, chcą by Widzew przegrał, bo wtedy z ligi spadnie ŁKS, lokalny rywal. Wróg. Ci najgorsi. Widzew na luzie zagrał, poległ 0:1 i od kilku dni media piszą o celowym odpuszczeniu meczu. Czy słusznie?
Jan Tomaszewski, który nie boi się wyrażać radykalnych opinii, w tej akurat sprawie nakazuje zachować ostrożność. – Nie sądzę, by piłkarze Widzewa celowo odpuścili ten mecz. Przecież nie mamy na to żadnych dowodów. Zatrważająca jest natomiast otoczka całego spotkania, ta nienawiść między kibicami obu łódzkich klubów. Teraz po tym co się stało i co napisały media, ona osiągnie swoje apogeum. Jeszcze raz powtórzę, nie wierzę w odpuszczenie meczu z Lechią, ale stało się, poszła już fama – analizuje Tomaszewski w rozmowie z naTemat.
Nienawiść była już w trakcie samego spotkania. Lechia strzela gola a kibice ryczą: „J…, j…. ŁKS”. Pojawiają się też przyśpiewki o charakterze antysemickim. Komentarz w serwisie Weszlo.com: „Kibice jednak mentalnie niczym nie różnią się od piłkarzy, którzy sprzedają mecze za pięć złotych. Różnica taka, że kibice sprzedają się za niepowodzenie innej drużyny z tego samego miasta”.
Relacja z meczu na Weszlo.com:
Kibice skandują "gramy na luzie, RTS gramy na luzie", co chyba należy odbierać tak, że porażka byłaby mile widziana. Tak się właśnie demoralizuje zawodników. Za rok widzewiacy zagrają na luzie z kimś innym i wtedy dopiero zacznie się okupowanie budynku klubowego, wyzwiska itd.
Lepiej, by ŁKS został
Jak wynika z naszych ustaleń, piłkarze Widzewa już na kilka dni przed meczem wiedzieli jaki jego wynik najbardziej zadowoliłby ich własnych kibiców. W szatni mówiło się o tym tyle że raczej w kategoriach żartu, nikt całej tej otoczki, tych wszystkich sugestii nie brał na poważnie. Poza tym nawet sami gracze mieli świadomość, że spadek ŁKS-u nie jest do końca w ich interesie.
Obecność w jednej lidze oznacza dwa mecze derbowe w roku, a to z kolei daje większe zainteresowanie futbolem i lepszą frekwencję. W tym roku było z tym nieco gorzej, ale głównie dla tego, że mecz odbywał się o 13.30, w czasie Wielkanocy. Nawet Marcin Kaczmarek, który niedawno zamienił ŁKS na Widzew, powiedział w jednym z wywiadów, że bardzo chciałby, by oba łódzkie kluby grały wciąż w ekstraklasie.
Poza tym przegrana z Lechią oznacza dla Widzewa niższe miejsce w tabeli, a co za tym idzie mniejsze premie wypłacane przez Ekstraklasy. A przecież w klubowej kasie się nie przelewa. Dlaczego więc piłkarze mogliby chcieć spotkanie odpuścić?
Porażka, która niedługo da więcej pieniędzy
Niektórzy dziennikarze sugerują, że w przypadku spadku ŁKS-u klub ten dostanie z miejskiej kasy dużo mniejsze pieniądze, a kwotę większą zgarnie Widzew, grający o klasę wyżej. Cytuje się też słowa Radosława Mroczkowskiego, trenera gospodarzy, który po meczu wyraźnie sfrustrowany powiedział na konferencji prasowej: „Można zagrać słaby mecz, ale tak żenujący nie powinien się zdarzyć”. Dodawał też, że gdyby miał siedem czy osiem zmian, tyle by przeprowadził. Szkoleniowiec chwilę wcześniej zezłościł się na swojego młodego piłkarza, Jakuba Bartkowskiego, który porażkę z Lechią tłumaczył w rozmowie z dziennikarzami upałem i słabym stanem murawy.
Bezlitosny był Wojciech Kowalczyk, który oceniając w skali 1-10 „występ” widzewiaków, każdemu z nich postawił jedynkę. Sugerując tym samym, że ci się podłożyli.
Stwórzmy FC Łódź!
Piłkarze Widzewa nie słyszeli o sprawie rozdziału środków finansowych. Sprawy z Bartkowskim też sobie nie przypominają, choć przyznają, że ich trener był po meczu bardzo zdenerwowany. Poszedł na konferencję prasową i tyle go widzieli. Chyba nawet nie zahaczył o szatnię.
Tomaszewski wie, co zrobić by tego typu przypadki nie miały więcej w Łodzi miejsca. – Tego miasta nie stać na dwa kluby piłkarskie, w dodatku tak bardzo się nienawidzące. Idealnym sposobem jest połączenie je w jeden, nazwany FC Łódź, gromadzący największe łódzkie talenty, który po paru latach byłby w stanie powalczyć o europejskie puchary. W Łodzi w tej chwili zatracono wszelkie podstawy funkcjonowania klubów. Po co komu więcej historii takich jak ta, o której pan pisze? – pyta poseł PIS.
Reklama.
Jarosław Bińczyk
w "Gazecie Wyborczej"
Jestem daleki od podzielania teorii, że specjalnie przegrali, ale na pewno nie zrobili wszystkiego, żeby wygrać. Szkoda, bo odbierając punkty słabemu zespołowi z Gdańska, przedłużyliby nadzieje na utrzymanie w ekstraklasie drugiej łódzkiej drużyny. Żeby było jasne: jeszcze przed sobotnimi spotkaniami uważałem, że ŁKS ma tylko teoretyczne szanse na uniknięcie spadku, ale widzewiacy stracili okazję do pokazania klasy. Mogli chodzić po mieście z wysoko podniesioną głową. A tak od soboty są wytykani palcami nie tylko w Łodzi, ale i w całym kraju.