Zbigniew Stonoga może powtórzyć sukces Tymińskiego, Leppera czy Palikota.
Zbigniew Stonoga może powtórzyć sukces Tymińskiego, Leppera czy Palikota. Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta

W każdych wyborach do urn idzie grupa niezadowolonych: z polityki, z pracy, z życia. To dzięki nim w 1990 roku nieznany nikomu Stan Tymiński zajął drugie miejsce w wyborach prezydenckich, zaraz za Lechem Wałęsą, potem byli Janusz Palikot i Janusz Korwin-Mikke. Teraz po ten antyelektorat może sięgnąć Zbigniew Stonoga, kontrowersyjny biznesmen, który stał się internetowym fenomenem i wyrazicielem poglądów kontestatorów.

REKLAMA
Wybory prezydenckie mają wyraźnego faworyta, a walka toczy się o kolejność w peletonie. To tak jak w 1990 roku, kiedy nikt nie wierzył, że ktokolwiek jest w stanie pokonać Lecha Wałęsę. Obok niego na liście kandydatów znaleźli się tak szanowani politycy, jak Tadeusz Mazowiecki czy Włodzimierz Cimoszewicz. Ale do drugiej tury poza Wałęsą wszedł człowiek z czarną walizką.
Kryzysowy sukces
Stan Tymiński, bo o nim mowa, był człowiekiem znikąd. Polonijny biznesmen, właściciel firmy komputerowej, ale przede wszystkim kontestator. Prowadził ostrą kampanię wyborczą, która opierała się na totalnej krytyce przemian gospodarczych i straszeniu hakami, które miał nosić w czarnej teczce. Dzięki splotowi tych i innych czynników zdobył 23 proc. głosów i wszedł do drugiej tury.
W Polsce cały czas istnieje zapotrzebowanie na antysystemowców, kontestatorów, którzy obiecują wywrócenie obecnego porządku. Robią to w mniej lub bardziej drastyczny sposób, ale w istocie odwołują się do podobnego elektoratu. Co więcej, sukcesy takich partii i liderów związane są z sytuacją gospodarczą.
Zawiedzione nadzieje
Są jednak wyjątki. W 2005 roku sukces odniosła Samoobrona z Andrzejem Lepperem na czele. – W tej sali więcej Wersalu nie będzie – zapowiedział z mównicy sejmowej. Ale kiedy tylko pojawiła się okazja dojścia do władzy podpisał pakt stabilizacyjny, a później koalicyjny z Prawem i Sprawiedliwością (i LPR). To był koniec Leppera-buntownika.
W czasach nam bliższych takie funkcje pełnili Janusz Palikot i Janusz Korwin-Mikke. Ten pierwszy w 2011 roku zbudował partię, która zdobyła trzeci wynik w wyborach parlamentarnych. Nie umniejszając zasług kandydatów, cały projekt opierał się na liderze. Wyborcy głosowali na listę, nie na nazwiska, czego dowodem jest to, że mandaty zdobyli tylko politycy z pierwszych miejsc. Palikot kontestował rolę Kościoła w Polsce, przywileje polityków, restrykcyjne prawo dotyczące miękkich narkotyków, czy mały zakres praw mniejszości seksualnych.
Wzloty i upadki antysystemowców
Kiedy jednak ludzie Palikota weszli do Sejmu okazało się, że zmienianie rzeczywistości nie idzie tak łatwo. Wyborcom nie spodobało się też, że antysystemowa partia zaczęła przyjmować subwencje budżetowe, a Palikot zaczął przybijać kolejne gwoździe do trumny: głosowanie za podniesieniem wieku emerytalnego czy koalicja z dinozaurami polityki firmowana przez Ryszarda Kalisza i Aleksandra Kwaśniewskiego.
Część młodych gniewnych przejął w ciągu trzech lat między 2011 a 2014 rokiem Janusz Korwin-Mikke, któremu udało się wyjść poza żelazny elektorat i wprowadzić do Parlamentu Europejskiego czterech posłów. Po tym jak okazało się, że Palikot wpasował się w system, zamiast go wysadzić, uwierzono w zapewnienia Korwin-Mikkego, że "zmasakruje lewaków". Ale znowu nic z nich nie wyszło.
Wygodny jak antysystemowiec
Bo Korwin-Mikke, podobnie jak wcześniej Lepper czy Palikot, obficie korzysta z przywilejów związanych z pełnieniem mandatu. Jego wpisy na Facebooku o tym, jak przyjeżdża po niego limuzyna z kierowcą poza tym, że obnażają marnotrawstwo Parlamentu Europejskiego, pokazują jak, wygodnie żyje się Korwinowi. Bo choć politycy jeżdżący komunikacja miejską czy rowerem to często pokazówka, to jednak pokazówka skuteczna.
Do tego dochodzą informacje o pokaźnym majątku Korwina czy armii asystentów, którą opłaca dla niego i kolegów Parlament Europejski. Dlatego dzisiaj Korwin-Mikke wraca do swojego żelaznego elektoratu, armii "kuców", które mogą oddać głos jedynie w sondzie internetowej. A antysystemowcy muszą szukać kolejnego kandydata.
Kontestatorzy bez lidera
W wyborach prezydenckich to może być Marian Kowalski z Ruchu Narodowego. Jednak jego typ charyzmy pozwala zapanować nad tłumem podczas Marszu Niepodległości, a nie pociągnąć za sobą tłumy wyborców. Poza tym wiadomo, że nie wygra tych wyborów. Prawdziwa walka czeka nas jesienią, podczas wyborów parlamentarnych. Do startu w nich przygotowuje się wyraźnie Zbigniew Stonoga, kontrowersyjny biznesmen znany z ostrych połajanek na urzędników, polityków i policjantów, które raz po raz podbijają internet. I to on ma największe szanse na przytulenie sierot po Palikocie i Korwinie.
Stonoga właśnie zaczął tworzyć ugrupowanie polityczne “Stonoga Partia Polska” - szuka pełnomocników, którzy zbudują struktury terenowe, wybiera się też na spotkania z Polonią w Londynie. Jego styl trafia do części wyborców - tych, którzy czują się pokrzywdzeni przez system, którzy mają dość polityków i są zawiedzeni dotychczasowymi poczynaniami antysystemowców. Dodatkowym paliwem może być uczucie marazmu i beznadziei, które napędzało Stana Tymińskiego.
Dla każdego coś miłego
Do nich właśnie odwołuje się Stonoga w swoim manifeście programowym, postulując m.in. usunięcie z rejestru dłużników tych, których zobowiązania są mniejsze niż 25 tys. zł. Argumentuje, że to popycha wielu biednych ludzi ku przestępstwom, bo zamyka im drogę do wyjścia na prostą. Stonoga chce też zwolnienia z podatku początkujących przedsiębiorców i młodych małżeństw czy likwidacji NFZ.
Ale nie brakuje ukłonu w kierunku zawiedzionych Palikotem (dekryminalizacja posiadania miękkich narkotyków) czy po antykomunistach (chce zakazu pełnienia funkcji publicznych przez zatrudnionych w administracji przed 1990 roku. Do tego obiecuje obniżenie emerytur funkcjonariuszy SB. Każdej z części szerokiego nurtu antysystemowców obiecuje więc realizację ich postulatu. Kluczowe będą jednak wątki ekonomiczne, socjalne. Tak, jak w pierwszych wyborach prezydenckich.
Szansa dla Stonogi
W 1990 roku, zaczynała działać terapia szokowa Leszka Balcerowicza, która pogorszyła sytuację materialną sporej części społeczeństwa. Dzisiaj tę rolę spełnia kryzys finansowy, który co prawda nie jest tak gwałtowny, jak ten po upadku PRL, ale znacznie bardziej długotrwały. A wytrzymałość ludzi ma swoje granice i wygląda na to, że właśnie one pękają.
Dlatego w cieniu walki między Platformą Obywatelską może pojawić się kolejna efemeryda, wykwit ludzkiego gniewu. Jak pokazali poprzednicy nie da się z tego zbudować dużej, odnoszącej regularne sukcesy wyborcze partii, ale nawet wprowadzenie grupki awanturników na jedną kadencję może narobić sporo zamieszania. A wyraźnie widać, że o to właśnie Zbigniewowi Stonodze chodzi.