
Według nieoficjalnych informacji, Agora ma zamknąć serwis HappyDay.pl. Ta pogłoska jednak nie jest prawdziwa, bo HappyDay działa dalej, ale będzie koncentrował się wyłącznie na sprzedaży ofert turystycznych. Miały być hitem: dla klientów, dla przedsiębiorców i dla samych założycieli. W przypadku Groupona za widowiskowym sukcesem poszła równie widowiskowa porażką. W USA już wieszczy się koniec biznesu rabatowych zakupów w internecie. Polskie serwisy deklarują, że jest całkiem nieźle, ale częste niezadowolenie klientów i sprzedawców nie wróży zbyt dobrze.
Amerykańska firma od samego początku była nierentowna, bo wielkie przychody i tak nie pokrywały wydatków na marketing, utrzymanie i zwroty dla klientów. Niecałe 500 milionów dolarów przychodu i znacznie większe koszty utrzymania dały w efekcie 59,6 milionów dolarów straty w 2011 roku - podał Groupon w lutym 2012. Pomimo, że przychody były większe niż rok wcześniej, spółka nadal nie przynosi zysków. Wejście GRPN na giełdę miało dać niezbędne fundusze i pomóc. W efekcie pokazało, że inwestorzy nie lubią niestabilnych finansowo spółek, których przyszły sukces oparty jest na kaprysach internautów.
Słaba sytuacja Groupona została przez amerykańskie media i inwestorów wykorzystana jako pretekst do tego, by wieszczyć szybki upadek tego modelu biznesowego.
"W 2011 roku dziesięć największych serwisów zakupowych w Polsce sprzedało kupony o wartości 353 miliony złotych" - ogłosił w lutym 2012 roku "Dziennik Gazeta Prawna". To jednak kropla w morzu całej branży e-commerce, gdzie roczny obrót za ubiegły rok wyniósł około 18 miliardów złotych. Biorąc pod uwagę bardzo wysokie koszty promocji i utrzymania takich projektów, wątpliwe jest, by przynosiły one zyski.
- Z tego co wiem, to w Polsce takie przedsięwzięcia jeszcze nie przynoszą nikomu dochodów - mówi nam Krzysztof Szubert, ekspert ds. cyfryzacji z Business Centre Club. - Na Zachodzie są to biznesy niedochodowe i podejrzewam, że u nas będzie podobnie.
Nie zamykamy serwisu HappyDay.pl, natomiast od dziś wprowadzamy w nim zmiany - profilujemy ofertę i koncentrujemy się wyłącznie na sprzedaży ofert turystycznych. Zakupy grupowe to bardzo konkurencyjny obszar. Przez rok od uruchomienia serwisu HappyDay.pl udało nam się powołać nową markę, a przede wszystkim stworzyć obszerną bazę użytkowników. Ponieważ serwis - jako przedsięwzięcie - w pierwotnym kształcie nie spełniał naszych oczekiwań, zdecydowaliśmy się sprofilować jego ofertę i wyspecjalizować się w sprzedaży ofert turystycznych polskich i zagranicznych.
Daily-deals nie sprawdzają się nie tylko na gruncie finansowym, ale również w codziennym użyciu. Niezadowolonych można znaleźć zarówno wśród klientów, jak i właścicieli biznesów, które zdecydowały się na podjęcie współpracy z serwisami daily-deals.
- Użytkownicy internetu są obyci i dobrze poinformowani, wiedzą, czy to się opłaca czy nie i jak działa. A interesujących ofert jest coraz mniej, często są to okazje "na raz" - wskazuje Krzysztof Szubert.
W internecie aż roi się od historii internautów, którzy poszli na obiad z kuponem z Groupona i na swoje jedzenie musieli czekać półtorej godziny. Strzyżenie na bon? Owszem, ale najwcześniej za pół roku, bo ważniejsi są normalni klienci. Kupiłeś przez daily-deal dwudniowy pobyt w hotelu z posiłkami? Pięknie, ale śniadanie może być paskudne, a pokój niezbyt czysty, bo zapłaciliśmy zbyt mało, aby obsłudze opłacało się sprzątać.
- Skorzystałem z Groupona dwa razy i za każdym byłem traktowany gorzej niż inni klienci - mówi nam 21-letni Maciej z Warszawy. - Raz w restauracji, gdzie na jedzenie czekałem ponad godzinę, a drugi w hotelu, gdzie nie mogłem liczyć na żadną pomoc personelu. Usłyszałem, że jak dopłacę jak każdy inny, to wtedy mogę sobie rościć do czegoś prawa - opowiada nasz rozmówca.
- Żałuję, że wdałem się w taką umowę. Przychodziła do mnie masa osób, na których nic nie zarabiałem, a na dodatek byli to "jednorazowi" - mówi naTemat właściciel jednej z warszawskich restauracji, który chce pozostać anonimowy. "Jednorazowymi" określa tych klientów, którzy nie przywiązują wagi ani do jakości usługi, ani do miejsca, czyhają tylko na tanią okazję i w zasadzie nigdy nie wracają. - Miałem kilkadziesiąt takich osób i już wiem, że więcej się na to nie zgodzę. Innym biznesmenom radzę dokładnie przeliczać, czy im się to opłaci. Pozornie wszyscy wiedzą, że "stracą", ale liczą na promocję. Niestety, nie tędy droga - ocenia restaurator.
- Słychać już głosy, że to się nie opłaca. Usługodawcy, nawet jeśli współpracują, to głównie w celach marketingowych - potwierdza prezes Krajowej Izby Gospodarczej Andrzej Arendarski.
Pomimo optymistycznego nastawienia polskich przedsiębiorców do tego typu działalności, nie da się ukryć, że jest to system pełen wad. I tak naprawdę tylko na starcie przynosił jakieś zyski, kiedy lawinowo rosła liczba użytkowników.
- Początkowy sukces ten model zawdzięczał promocji i modzie, ale szybko nastąpił spadek zainteresowania - przypomina Krzysztof Szubert.
- Wszystkie te Groupony i jego polskie kopie po prostu znikną za jakiś czas - podsumowuje Arendarski.

