Kompleks obozowy Auschwitz był doskonale zorganizowaną, prężnie funkcjonującą fabryką, w której stosowano przemysłowe metody zabijania. Mordowanie setek tysięcy "podludzi" wymagało sporych sił i środków, stąd tak rozbudowana administracja i liczny personel obozu. Nie brakowało wśród nich sadystów, którzy znęcali się nad więźniami ot tak, dla rozrywki.
Pełna lista funkcjonariuszy SS z obozu liczy ponad 8 tys. nazwisk - wynika z ustaleń krakowskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej, prowadzącego od lat śledztwo oświęcimskie.
Większość esesmanów było ludźmi z nizin społecznych. Spośród badanej grupy aż 70 proc. zakończyło edukację na szkole podstawowej. Wyższe wykształcenie posiadało zaledwie 5,5 proc. zbrodniarzy. Wśród nich lekarze prowadzący pseudomedyczne doświadczenia. Tu niekwestionowanym "królem" był dr Josef Mengele, "Anioł z Auschwitz" - człowiek o twarzy dziecka, znany z eksperymentów nad tzw. ciążą mnogą czy też dziedziczeniem cech u karłów i bliźniąt.
Obozem zarządzali komendanci, a w całej historii tego ponurego miejsca było ich trzech: Rudolf Höss, Arthur Liebechenschel i Richard Baer.
– Pierwszy z nich był awanturnikiem i żołnierzem Freikorpsu, w 1923 r. trafił na kilka lat do więzienia za udział w mordzie politycznym. Ale potem - jak mogło się wydawać - ustatkował się, ożenił i zajął pracą na roli. To była jego pasja. Określał siebie mianem agronoma. Z kolei Liebehenschel był urzędnikiem. Gdyby nie wojna pewnie pracowałby na poczcie, w banku lub urzędzie skarbowym. Baer był cukiernikiem – mówi kierownik Centrum Badań w Muzeum Auschwitz dr Piotr Setkiewicz w wywiadzie dla Polskiej Agencji Prasowej. Właściwi ludzie na "właściwym" miejscu?
Kariera urzędnicza komendantów Auschwitz, podobnie jak zarządców wielu innych obozów, nie powinna dziwić. Wielu zbrodniarzy, którzy "wybili się" w czasie wojny, było zdegenerowanych, podatnych na korupcję itd. Totalitarny ustrój III Rzeszy ułatwiał szybki awans osobom, które - w czasach pokoju i demokracji - nigdy sukcesu by nie odniosły. Gdyby nie triumf nazistów, taki Heinrich Himmler, absolutna czołówka wśród dygnitarzy III Rzeszy, wiódłby zapewne spokojny żywot na fermie drobiu, zamiast być panem życia i śmierci.
Załoga Auschwitz była mieszanką Niemców (zdecydowana większość), folksdojczów - wcześniej obywateli państw okupowanych i sprzymierzonych z III Rzeszą (Słowaków, Rumunów czy Węgrów). Wśród tysięcy bezpośrednich lub pośrednich sprawców masowej, planowej zbrodni na narodzie żydowskim znajdowało się wielu sadystów, którzy znęcali się nad więźniami obozu dla samego faktu znęcania się. Oto niektórzy z nich:
Karl Fritzsch (1903-1945)
Był kierownikiem obozu, a zarazem zastępcą komendanta Hössa. To Fritzsch właśnie "witał" pierwszych więźniów Auschwitz - Polaków, którzy przybyli tam z Tarnowa w czerwcu 1940 roku.
– Przyjechaliście tutaj nie do sanatorium, tylko do niemieckiego obozu koncentracyjnego, z którego nie ma innego wyjścia jak przez komin. Jeśli komu się to nie podoba, to może zaraz iść na druty. Jeżeli w transporcie są Żydzi, to nie mają prawa żyć dłużej niż dwa tygodnie. Jeżeli są księża, mogą żyć jeden miesiąc, reszta tylko trzy miesiące – takie słowa usłyszeli ci, którzy po raz pierwszy przeszli pod napisem "Arbeit macht frei". Niemcy nie zamierzali darować im życia. Fritzsch również. Skazał na śmierć z głodu m.in. ojca Maksymiliana Kolbego.
Gerhard Palitzsch (1913-1944)
Jeden z największych katów obozu, esesman, który miał na sumieniu tysiące ludzkich żyć. Doświadczony oprawca, zanim trafił do Auschwitz służył m.in. w Buchenwaldzie i Sachsenhausen. Starał się nie opuszczać żadnej większej akcji rozstrzelania więźniów obozu, organizował też akcje ich gazowania. Dopuszczał się takich bestialstw, z gwałtami na więźniarkach włącznie, że budził odrazę nawet u niektórych przełożonych. W końcu został aresztowany, najpierw wydalono go z Auschwitz i osadzono w obozie karnym dla SS, a potem wysłano na front.
– Obojętny i opanowany, bez pośpiechu i z nieporuszoną twarzą wykonywał swoje okropne dzieło. W czasie jego służby przy komorach gazowych miał zawsze nieruchomą twarz. Był prawdopodobnie tak zahartowany psychicznie, iż mógł bez przerwy zabijać, o niczym nie myśląc – charakteryzował Palitzscha komendant Höss.
Oswald Kaduk (1906-1997)
Kolejny oprawca, któremu po wojnie udowodniono udział w morderstwie setek więźniów. Urodzony w Chorzowie Kaduk, nazywany przez więźniów "Diabłem", był najpierw wartownikiem, następnie kierownikiem jednego z obozowych bloków i podoficerem raportowym. Zyskał szczególnie ponurą sławę za sprawą wymyślnych tortur, jakie stosował w stosunku do uwięzionych, często w stanie upojenia alkoholowego.
– Jedna z kobiet nie chciała zdjąć biustonosza. Kaduk zerwał go z niej. Przy okazji opowiedział pozostałym, jak to jest przyjemnie, kiedy wpędza się nagie kobiety do komory gazowej i obłapuje je przy tym za piersi. Kaduk był z nich najgorszy. Głowami więźniów bawił się jak piłką do boksowania – mówił w czasie procesu esesmana jeden ze świadków, Friedrich Skrein.
Mimo że po wojnie sądzony i skazany w tzw. drugim procesie oświęcimskim (toczącym się w latach 1963-1965 we Frankfurcie nad Menem), nie odsiedział kary dożywocia ze względu na stan zdrowia. Dożył sędziwego wieku i zmarł na wolności.
Stefan Baretzki (1919-1988)
Człowiek podobnego pokroju, z zamiłowaniem do makabry. Bali się go wszyscy. Organizował "zabawy" polegające m.in. na zmuszaniu osadzonych do walki. Rywalizacja dostarczała Baretzkiemu rozrywki, ale więźniom wcale nie zapewniała przetrwania...
Esesman przechadzał się po obozie z kijem, którym okładał kogo chciał, bez względu na wiek czy płeć. Potrafił zakatować tym kawałkiem drewna na śmierć. Nawet matki i ich małe dzieci. Po wojnie skazany na dożywocie; odebrał sobie życie w 1988 roku.
Hans Aumeier (1906-1948)
– Tylko zmarły więzień jest więźniem przyzwoitym – miał mawiać zbrodniarz, który od 1943 roku pełnił funkcję kierownika obozu. Podobnie jak wielu jego towarzyszy w mundurach spod znaku trupiej czaszki, osobiście doglądał egzekucji pod Ścianą Straceń.
Miał sporą władzę - sam dokonywał selekcji więźniów, znęcał się nad nimi lub bez pardonu wysyłał na śmierć. Skazano go w pierwszym procesie oświęcimskim (toczył się w Krakowie w grudniu 1947 roku), a następnie stracono na szubienicy.
Josef Klehr (1904-1988)
Z zawodu stolarz, z praktyką pielęgniarza. W Auschwitz był najpierw sanitariuszem SS, potem lekarzem garnizonowym. Kierował też tzw. zespołem dezynfekcyjnem, której jednym z zadań było uzupełnianie stanu Cyklonu B w komorach gazowych.
Klehr był jednak najbardziej znany jako oprawca "w białych rękawiczach" - bo zabijał głównie za pomocą dosercowych zastrzyków śmiercionośnego fenolu. Po wojnie sądzony w drugim procesie oświęcimskim. Skazany na dożywocie, opuścił więzienie w 1988 roku, na krótko przed śmiercią.
Maximilian Grabner (1905-1948)
Człowiek z "duszą na ramieniu" - taki przynajmniej spogląda na nas z zachowanej fotografii, wykonanej przez obozowego fotografa Wilhelma Brassego. – Powiedział, że zależy mu na ładnym zdjęciu, bo chce je wysłać rodzinie. Nawet zwrócił się do mnie "Bitte Sie". (...) Zdjęcie rzeczywiście wyszło dość dobrze. Oczy miał rozjaśnione i lekki uśmieszek. Wyglądał na tym zdjęciu jak człowiek łagodnego usposobienia, a był przecież okazem wszelkiego zła i zbrodni w obozie – wspominał Brasse.
Wiedział, że robił zdjęcie prominetnej postaci - szefowi obozowego gestapo. W przeszłości Grabner był, podkreśla fotograf, pasterzem na halach Austrii, "prostakiem". W obozie - prawdziwy pan wszystkiego. To on lekką ręką decydował o tym, kto i kiedy zostanie rozstrzelany; przewodniczył tzw. sądom doraźnym. Zanim uśmiercał swe ofiary, katował je w czasie przesłuchań. W czasie tych czynności - o czym świadczą relacje więźniów - dobrze się bawił, żartował i głośno się śmiał. Czuł się tak swobodnie, że naraził się nawet swoim mocodawcom. Został odsunięty ze względu na zbytnią samowolę oraz nadużycia finansowe. Powieszony po pierwszym procesie oświęcimskim.
Do załogi SS formalnie nie należały kobiety, choć niekiedy odznaczały się one większą brutalnością niż męski personel Auschwitz. Szczególnie złą sławą cieszyły się nadzorczynie obozu, a wśród nich:
Imra Grese (1923-1945)
W obozie zaczynała jako telefonistka. Później "awansowała" stając się postrachem więźniarek. Najczęściej biła je pejczem, a także zmuszała - jako biseksualistka - do kontaktów płciowych. Pomagała dr. Mengele selekcjonować kobiety "nadające się" do eksperymentów.
Z wyglądu niepozorna, urodziwa blondynka, nazywana "piękną Bestią". – Miała niebieskie duże oczy, ciemne brwi, ładnie zarysowane w łuk, rzęsy ciemne, długie, cerę bardzo ładną, jasną, pięknie osadzoną szyję. Głos miły, niski, nogi śliczne, stopy drobne – opisywała oprawczynię więźniarka Stanisława Rachwał. Przesłuchiwana przez aliantów po wojnie Grese nie przyznawała się do "złego traktowania" więźniów. Stracona jeszcze w 1945 roku.
Johanna Borman (1893-1945)
Nazywana "kobietą z psami", gdyż w pamięci więźniów zapisała się głównie jako zbrodniarka, która skazywała nie mogące i nie potrafiące się bronić osoby na pożarcie przez wilczury. Była bliską współpracowniczką Grese - obie stracono na szubienicy tego samego dnia.
Maria Mandel (1912-1948)
Kolejna sadystka, główna nadzorczyni obozu dla kobiet Auschwitz II - Birkenau. Budziła postrach nie tylko wśród więźniarek, ale także w gronie podwładnych. Zabijała własnoręcznie, maltretowała, jednym słowem skazywała na śmierć lub zsyłała do domów publicznych, funkcjonujących na terenie obozu. Bez litości obchodziła się nawet z noworodkami. Te ginęły od uderzeń, z głodu lub w płomieniach.
– U niej nie było prawa łaski. Inni wyciagali pewne osoby, a ona była bezwgzlędna. Posyłała do gazu, jeśli ktoś miał obdartą piętę albo odmarznięty palec. Nic nie pomagały prośby więźniarek, które całowały jej buty – zeznawała była więźniarka Anna Szyller. Postrach kobiet w Auschwitz, osławiona "Mańcia Migdał" - jak ją nazywano w obozie - została osądzona w drugim procesie oświęcimskim. Zawisła na szubienicy.
***
Nie sposób wymienić wszystkich zbrodniarzy, którzy w wyrafinowany sposób znęcali się i mordowali więźniów Auschwitz. Po wojnie polskie sądy oskarżyły o zbrodnie wojenne prawie 700 członków załogi obozu. Komendant Höss usłyszał wyrok śmierci w Warszawie w 1947 roku, po czym został stracony na terenie obozu, którym zarządzał. Oprawców sądzono także za granicą, m.in. na terenie NRD, Austrii czy Czechosłowacji.
Sprawiedliwość dosięgła tylko mały procent katów, bo tych - w świetle najnowszych ustaleń IPN - było prawie 10 tys. Niektórzy wciąż "czekają" na osąd.