Młodzi i zdolni też mogą potrzebować pomocy od państwa?
Młodzi i zdolni też mogą potrzebować pomocy od państwa? Fot. Shutterstock/ Fot. Adam Stępień / Agencja Gazeta

Miasteczko Wilanów, prywatne przedszkola, sushi co piątek. A co ważniejsze, ciepły etat na korporacyjnej posadce. Wydawało im się, że są panami świata. Niestety, okazali się władcami marionetkowymi, ten kto naprawdę tu rządzi to wszechmocny frank. A młodsze pokolenie wcale nie płacze z powodu tego przewrotu pałacowego.

REKLAMA
Dzisiaj na platformie Biqdata naszkicowano portret frankowicza. Wynika z niego, że na kredyt w szwajcarskiej walucie zdecydowali się ludzie z wykształceniem średnim, mieszkający w mieście, zarabiający więcej niż średnia krajowa, zwykle jako pracownicy biurowi.
Brzmi jak klasyczny leming? Kiedy frankowicze postanowili dochodzić swoich praw, a mediach nastąpił wysyp tekstów o pogarszającej się sytuacji kredytobiorców, zaczęły pojawiać się kąśliwe komentarze. Kiedy nieszczęśliwi właściciele mieszkań hipotecznych zaczęli przebąkiwać o tym, że państwo powinno pomóc kredytobiorcom w spłacie trefnych kredytów, wylała się fala krytyki.
Różnica pokoleniowa
Jaki ton przebija z internetowych komentarzy?
Komentarz AD pod tekstem na Biqdata

A ja chciałbym się dowiedzieć: a) ilu spośród frankowiczów postanowiło mieć drogie mieszkania w "apartamentowcach", gardząc np. mieszkaniami w wielkiej płycie b) jak wielkie to były mieszkania, jak wiele niepotrzebnych kosztów generowały (no, ale było się czym pochwalić przed innymi) c) ilu wśród tych frankowiczów za normalne, codzienne wydatki uważa wydatki na: - prywatną opiekę medyczną - samochód i dojeżdżanie nim do pracy - żywienie się w restauracjach i cotygodniowe imprezowanie. - sprzątaczki - opiekunki do dzieci - pedikjury, manikjury, jazdę konną, tenisy i inne taki.

A kto tak pisze? Bardzo możliwe, że młodsze pokolenie, którego przedstawiciele nie mogli liczyć ani na ciepły etat w korporacji, a tym bardziej na kredyt, nawet we frankach, bo nie mieli zdolności kredytowej.
Różnica w pokoleniu X i pokoleniu Y jest spora za sprawą innych ustrojów, w których przedstawiciele tych generacji się wychowywali. X-owcy dorastali w czasach PRL-u, zachodnie luksusy widzieli zwykle tylko w telewizji, przez co wykształciło się w nich poczucie niższości. W dorosłym życiu, gdy już półki sklepowe zaczęły się uginać pod produktami, chcieli sobie wynagrodzić materialne braki dzieciństwa.
To dlatego przedstawiciele tego pokolenia nie widzieli większego problemu w pracowaniu po godzinach, w weekendy, wyszarpywaniu zębami stanowisk, okopywaniu się na własnym etacie i warczeniu na młodszych, którzy z czasem zaczęli zagrażać ich miejscu pracy. Ta opiekunka, te manikiury i pedikiury były istotnym elementem ich tożsamości.
Z kolei "igrekowcy" wyszli z domów, w których nie brakowało lalek barbie, transformersów, klocków lego. Bardziej niż na tym ile mogą zarobić w pracy, zaczęli się skupiać, co dana posada może im dać. Z przymrużeniem oka patrzyli na swoich starszych kolegów, często też ze złością. Nie definiują siebie przez mieszkania ani prestiż. Czy to oni cieszą się z porażki starszych kolegów?
Uciecha z cudzej porażki
– Nie znam danych, na których podstawie można byłoby stwierdzić, że przedstawiciele pokolenia Y zacierają ręce, bo ich starszym kolegom powinęła się noga – tłumaczy prof. Agata Gąsiorowska z SWPS we Wrocławiu.
– Fakt, że jedni dorastali w pokoleniu PRL-u, gdzie trudniej było o luksusy, drudzy natomiast w latach 90., nie ma większego znaczenia. Tutaj chodzi bardziej o realia, w jakich przedstawiciele obydwu pokoleń wchodzili na rynek pracy – dodaje.
Na czym ta różnica miałaby polegać?
prof. Agata Gąsiorowska, SWPS we Wrocławiu

W przypadku pokolenia X rynek pracy był zdecydowanie bardziej chłonny i praktycznie każdy z wyższym wykształceniem mógł liczyć na pracę. Na pokolenie Y czekały już znacznie gorsze warunki. Podobna sytuacja miała miejsce na rynku mieszkaniowym. Pokolenie urodzone przed rokiem 80-tym brało kredyty, ale na mieszkania, które kosztowały 1800 zł za metr. Z kolei młodsi zastali już dużo wyższe stawki przy gorszej sytuacji na rynku pracy.

Może więc młodsze pokolenie nie przywiązuje tak dużej wagi do pozycji zawodowej i pieniędzy przede wszystkim dlatego, że nie nie może liczyć na podobne luksusy, co starsi koledzy. Lepiej więc było zredefiniować swój system wartości niż dążyć do czegoś, co w obecnych warunkach jest nie do osiągnięcia. Ale skąd ten jad? I czy płynie on tylko od nieobciążonych kredytem igreków?
– Cicha satysfakcja płynąca z komentarzy na niektórych forach raczej nie wynika z różnicy pokoleń, ale z tego, że komuś innemu powinęła się noga. Proszę sobie wyobrazić, że ktoś wziął kredyt w złotówkach, w czasie gdy modne były franki. Możliwe, że cały czas zastanawiał się, czy dobrze zrobił. Teraz natomiast ma namacalny dowód swojej mądrości, dobrze podjętej decyzji – tłumaczy Gąsiorowska.
Skutek społeczny
Na całą sprawę można też spojrzeć z innej strony. Młodzi, wykształceni, z wielkich miast i z kredytem we frankach często byli bardzo okrutni wobec osób, którym powinęła się noga.
Trzeba zaznaczyć, że mowa tu o dużej generalizacji. Korporacyjne standardy i neoliberalne myślenie stworzyło charakterystyczną narrację, którą xowcy chętnie opisywali biednych, jako tych, którym się nie udało, którzy nie mieli pracy, musieli się zgłaszać po zasiłek.
Kim byli dla frankowiczów ludzie potrzebujący pomocy od państwa? Nieudacznikami, nierobami, leniami, którzy nie potrafią odpowiednio zarządzić własnym życiem.
logo
Fot. Adam Stępień / Agencja Gazeta

Teraz natomiast ci sami ludzie domagają się pomocy od państwa bo czują się oszukani przez banki. Czyli jednak życie może zaskoczyć, postawić nas w sytuacji, w której nie mamy pełnej kontroli nad naszym, życiem ponieważ decydują o nim czynniki zupełnie od nas niezależne?
Finał?
Nawet najbardziej racjonalne decyzje, jedną z nich z pewnością wydawało się wzięcie kredytu we frankach, mogą się okazać zupełnie nietrafionym strzałem. Tym bardziej, że z badania Biqdata wynika, że kredytobiorcy zadłużyli się we frakach, bo inaczej nie dostaliby kredytu. Wzięli więc na siebie ryzyko, mimo że kupienie mieszkania nie jest niezbędne do życia. Można je przecież wynajmować.
Co innego z zasiłkiem od państwa. Nie wymyślono jeszcze jedzenia do wynajęcia.
Ciekawe, czy opisana sytuacja pomoże zwiększyć wrażliwość społeczną? A może frankowicze, czując się zagrożeni jeszcze bardziej okopią się na swoim stanowisku, zaczną więcej pracować na kolejnym etacie, brać kolejne nadgodziny? Najprawdopodobniej w grę wchodzi ten drugi scenariusz. Z badania bowiem wynika, że 28,5 proc. zdecydowanie będzie szukało drugiej pracy, a 38,4 proc. nie wyklucza takiej możliwości.