Po sobotnim artykule na naTemat Paweł Kukiz nieoficjalnie ogłosił start w wyborach prezydenckich. Dziś jego pierwsza konferencja prasowa, którą rozpocznie swoją kampanię. Kandyduje po to, aby kontynuować walkę z systemem i zmienić ordynacje. Jeśli nie zbierze podpisów, nic się nie stanie, bo misja – jak przekonuje – zostanie zrealizowana.
„Budzę się i zasypiam z pytaniem czy to już jest ten czas” – to Pana słowa. Skoro podjął Pan decyzję o starcie w wyborach prezydenckich, rozumiem, że Pana czas nadszedł?
Swoją decyzję od początku uzależniałem od wydarzeń na Śląsku. Miałem nadzieję, że protesty i strajki w kopalniach doprowadzą do zmian, zarówno politycznych jak i systemowych. Tak się nie stało. Za moment czekają nas wybory parlamentarne. Jeśli myślimy poważnie o wprowadzeniu w Polsce siły antysystemowej, która sprawiłaby, że ani PO z PSL-em, ani PiS nie będą rządzić samodzielnie i dzięki temu wymusić zmianę ordynacji, to trzeba wystawić kandydata na urząd prezydencki.
Jakie ma Pan plany? Zarówno teraz, na czas kampanii, jak i na ewentualną przyszłą prezydenturę?
Jeśli jakimś cudem wygrałbym wybory prezydenckie, otrzymałbym liczne narzędzia do tego, aby zmienić obecny system: inicjatywę ustawodawczą, referendum ws. zmiany ordynacji. Prezydent może realnie i prężnie działać. Nasz nie robi tego w ogóle.
Z walki o JOW-y jest Pan już doskonale znany. Co poza nimi chciałby Pan wnieść i zmienić jako prezydent?
Każde państwo powinno dbać o swój interes nie tylko w kontekście wewnętrznym, ale także międzynarodowym. Chcę dbać o ten interes. Obecnie ordynacja proporcjonalna sprawia, że Polska jest ubezwłasnowolniona i stanowi jedynie kartę przetargową w polityce między Niemcami, a Rosją.
I Pana zdaniem, to właśnie JOW-y są lekiem na to ubezwłasnowolnienie. Nic więcej?
Zmiany systemowe to podstawa, bez nich nie ma szans na żadne głębokie reformy. JOW-y są tamą, która może to powstrzymać i kluczem, którym otwieramy drzwi do zreformowania państwa.
Obecni politycy wybierają się spośród swoich zamkniętych i hermetycznych klanów partyjnych, a czynnik obywatelski znika. Polska stoi w miejscu. Obserwowałem wystąpienia Bronisława Komorowskiego i Andrzeja Dudy. Pod wieloma ich hasłami z chęcią sam bym się podpisał. Piękne, szlachetne, przyszłościowe, ale co z tego, skoro są nie do zrealizowania.
Dlaczego nie do zrealizowania?
Po pierwsze obaj kandydaci są na łańcuszku swojej partii, a partie działają jak zhierarchizowany oddział wojskowy z wodzem na czele. Jeśli dalej będą tak rządzić, Polska dalej będzie rozkradana. Po drugie system w jakim obecnie żyjemy nie daje szans na żadne zmiany. Ten system chcę zmienić, konsekwentnie od dziesięciu lat.
Nie boi się Pan, że nie uda się zebrać 100 tys. podpisów? To duże organizacyjne przedsięwzięcie, a za Panem nie stoją struktury.
Występuję jako kandydat niezależny i jestem z tego dumny. O 100 tys. nie będę specjalnie zabiegał, nie będę jeździł i prosił „słuchajcie, chce zostać prezydentem, wesprzyjcie mnie swoimi podpisami”. Nie.
Ale podpisy są niezbędne, aby mógł Pan realnie liczyć się w grze.
Ja nie traktuje tego jako zawody, ale jako konsekwencje mojej wcześniejszej dziesięcioletniej walki o Jednomandatowe Okręgi Wyborcze. Jeśli nie uda mi się zebrać podpisów, będę równie szczęśliwy, jak wtedy kiedy je zbiorę. Będę szczęśliwy, bo będę miał poczucie, że wykonałem swoją misję i zrobiłem wszystko, co w mojej mocy. Brak poparcia oznaczać będzie, że ludzie nie chcą zmian, boją się ich i chcą, żeby było jak jest.
Tak łatwo się Pan podda?
Nie zamierzam być jak Don Kichot, który walczy z wiatrakami. Będę miał czyste sumienie i jasny sygnał od społeczeństwa, że nie muszę zajmować się wszystkimi polskimi dziećmi, ale powinienem skupić się wyłącznie na swoich. Jeśli się nie uda, wrócę na scenę, będę zarabiał pieniądze i myślał o tym, jak i gdzie ewakuować je z Polski.
Ma Pan już swój sztab wyborczy?
Mam osoby, które są ze mną od początku i biorą udział w tej akcji od lat. Mój sztab będzie działał we Wrocławiu, będą to ludzie związani z ruchem Zmieleni, ruchem obywatelskim, dołączą pewnie Bezpartyjni Samorządowcy, bo mają już doświadczenie organizacyjne. Liczę też na wszystkie ruchy i stowarzyszenia, które brały udział w tzw. Platformie Oburzonych i ludzi związanych z Solidarnością '80 pod przewodnictwem Marka Mnicha.
Jakie ma Pan plany na kampanię? Pozostali kandydaci już organizują wielkie konwencje, niebawem pojawią się spoty i wielkie billboardy. W jaki sposób Pan chce dotrzeć do swoich wyborców?
Tak jak zawsze. Nie mam pieniędzy takich jak duże partie, pomijając fakt, że ich pieniądze to nasze pieniądze. Nie stać mnie na to, aby zorganizować konwencję za pół miliona.
Przez ostatnie trzy lata za swoje własne pieniądze przejechałem dziesiątki tysięcy kilometrów. Taka też będzie moja kampania. Wsiadam w samochód, jeżdżę po Polsce i rozmawiam z ludźmi. Czasem spotykam się z dziesięcioma osobami, czasem z setką i opowiadam im o Jednomandatowych Okręgach Wyborczych. Te spotkania mają w sobie moc.
Sienkiewicz nie kłamał mówiąc, że Polska istnieje tylko teoretycznie. On nie żartował, ale postawił trafną diagnozę. Wierzę jednak, że szansa jest, nie zginęła póki my żyjemy.