Prezydent Bronisław Komorowski unika debaty z innymi kandydatami.
Prezydent Bronisław Komorowski unika debaty z innymi kandydatami. Fot. S.Kamiński/AG

Kandydaci na stanowisko prezydenta wzywają do debaty przed I turą wyborów. Bronisław Komorowski konsekwentnie mówi „NIE”, a konkurentom odpowiada, że dyskutować mogą, ale... między sobą. Bagatelizowanie debaty? Nie tędy droga. Kandydaci mają prawo jej oczekiwać, podobnie jak sami wyborcy.

REKLAMA
Doświadczony prezydent ma większe szanse
Bronisław Komorowski uznaje, że nie musi brać udziału w debacie, ponieważ jego poglądy wszystkim są już znane. Ma rację, bowiem po pięciu latach pełnienia funkcji Polacy zdołali dotychczasowy sposób sprawowania prezydentury poznać dokładnie, a perspektywy zmian – słuchając dotychczasowych wystąpień – także nie ma.
– To pozostali stanowią dla wyborców pewną niewiadomą, więc pozostali powinni ze sobą dyskutować – dodaje. W debacie jednak nie chodzi TYLKO o prezentację własnej oferty politycznej, gdyż od tego jest kampania. Dyskusja to interakcja i zestawienie własnych poglądów z propozycjami konkurencji. Dzieje się „tu i teraz”, i wymaga natychmiastowej reakcji.
Skoro Bronisław Komorowski prezydencką materię zna już od podszewki, tym bardziej do debaty powinien się stawić. Doskonale wie, co takiego – zgodnie z porządkiem konstytucyjnym – może zdziałać, a do czego nie ma żadnych uprawnień. Dzięki temu, łatwo może punktować swych konkurentów, którym niejednokrotnie urząd prezydencki wyraźnie myli się ze stanowiskiem Prezesa Rady Ministrów.
Prezydent Komorowski – tradycjonalista
Główny kontrargument prezydenta ws. debaty jest prosty. Przekonuje, że wcześniej urzędujący w podobnych dyskusjach przed I turą udziału nie brali, więc on także tradycji naruszać nie zamierza. Ponownie ma rację. O reelekcję po '89 ubiegało się dwóch kandydatów: Lech Wałęsa w 1995 (bez powodzenia) oraz Aleksander Kwaśniewski w 2000 roku (z powodzeniem) i faktycznie debat wyborczych przed pierwszym starciem wówczas nie było.
logo
Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
Obecnie opozycja chętnie przypomina Bronisławowi Komorowskiemu dyskusję sprzed pięciu lat, w której udział wziął – nawet przed I turą. Wtedy jednak Komorowski ubiegał się – podobnie jak inni – o swoją pierwszą kadencję, więc owej „tradycji” nie naruszył. Złośliwi mogą wprawdzie wypunktować, że choć wybraną demokratycznie głową państwa wówczas nie był, obowiązki Prezydenta RP pełnił (po katastrofie smoleńskiej, jako marszałek Sejmu). Zatem powoływanie się na tradycję najmocniejszym argumentem nie jest.
Joanna Trzaska-Wieczorek

Wezwania, by prezydent Bronisław Komorowski wziął udział w debacie przed I turą wyborów prezydenckich to fałszywa troska o Polskę i szczególna nadaktywność (…) Taka fałszywa troska niektórych polityków, którzy dzisiaj obudzili się i chcą włączyć się do debaty i działań, które trwają, to produkt z krótkim terminem przydatności do spożycia, który skończy się wraz z datą wyborów. Czytaj więcej

Nadaktywność wyborcza nie jest zła
Troska, jaką deklarują inni kandydaci i którą punktuje Kancelaria na pewno jest troską bardziej o swój interes, niż o Polskę. Jednak zarówno to, jak i owa „szczególna nadaktywność” nie powinna budzić zdziwienia. W ogniu kampanii i w walce o głosy każdy liczący się kandydat (może poza dr Ogórek) robi wszystko, aby być w centrum uwagi. Zatem prezydent Komorowski, zamiast nadaktywność krytykować, powinien wykazać się tym samym. Nie tylko w wymiarze stricte prezydenckim, w ramach wykonywania swych obowiązków, ale także w wymiarze wyborczy.
Do wyborów nie można podchodzić tak, jak gdyby wygrana w nich była „pewniakiem”, nawet jeśli wskazują na to wszystkie sondaże. Wybory to najważniejszy dzień w demokracji, a debata kandydatów to często najbardziej oczekiwane wydarzenie w kampanii, które wyborcom się zwyczajnie należy. Zwłaszcza w przypadku wyborów prezydenckich, gdzie głosujemy bezpośrednio na osobę, a nie na partie. Dyskusja to doskonała możliwość zestawienia racji i argumentów, którymi jesteśmy tygodniowo bombardowani.
„Debata o debacie” ma miejsce przed każdymi wyborami. Raz wątpliwości budzi forma jej prowadzenia, innym razem miejsce, w którym się odbywa. Powody do kłótni i spięć nietrudno znaleźć.
W tym roku kontrowersje wokół wspólnego spotkania pojawiły się wyjątkowo szybko, bo tak też Bronisław Komorowski zadeklarował, że dyskusji nie będzie na pewno. Jeśli zaś będzie – bez jego udziału. Zestawienie on jeden vs. Oni wszyscy – nie przyniesie nic dobrego. Cieszący się obecne wysokim poparciem prezydent może przez debatę raczej stracić, niż zyskać, choć póki piłka w grze, wszystko jest możliwe, dlatego należy podjąć wyzwanie.