
"Wprost" prowadzi śledztwo mające na celu zdemaskowanie dziennikarza, który miał molestować i wykorzystywać seksualnie swoje pracownice. Przypadkowo dziennikarze natrafili na mieszkanie zdewastowane ponoć przez Durczoka i jego 29-letnią koleżankę. Lokal wygląda jak dziupla erotomana i mimo że sprawa nie ma związku z molestowaniem w telewizji, to redaktorzy czują się zobligowani, by swoje odkrycie opisać.
REKLAMA
Sylwester Latkowski zaczyna wstępniak w najnowszym numerze "Wprost" od tłumaczenia się.
Nie interesuje nas, kto ma z kim romans, kto z kim sypia i czy przypina się do łóżka kajdankami. To są prywatne sprawy, jeśli jednak w grę wchodzą biały proszek i interwencje policji, zaczyna się inna rozmowa.
Zgadza się, jeśli dziennikarz zażywał narkotyki, to sprawą powinna zająć się policja. I jeśli opisane przez tygodnik zachowanie funkcjonariuszy, którzy nie zainteresowali się kwestią białego proszku, rzeczywiście miało miejsce, to jest to nie do przyjęcia.
Zanim jednak wypuści się artykuł, w którym jasno sugeruje się, że opisywana osoba jest łamiącym prawo narkomanem, powinno się poczekać na śledztwo policji, a nie samemu wydawać sądy. To, co robi "Wprost" jest świadomym niszczeniem człowieka, niczym więcej.
Proszek nie został zbadany. Nie wiadomo, na jakiej podstawie stwierdzono, że akurat Kamil Durczok się nim raczył, to samo odnosi się do leku Adipex, który zawiera pochodną amfetaminy. Fakt, że Kamil Durczok przebywał w tym mieszkaniu może o czymś świadczyć, ale wcale nie musi. Dziennikarze "Wprost" wydali już jednak wyrok, zanim policja w ogóle zabrała się za zbadanie sprawy.
Dzisiejsza publikacja tygodnika Sylwestra Latkowskiego w najmniejszym stopniu nie różni się od artykułu "W Sieci" na temat Anny Grodzkiej. Pod płaszczykiem wielkich idei i rzetelności dziennikarskiej stosuje się najgorsze plotkarskie praktyki. To skandaliczne pogwałcenie cudzej prywatności.
Sodoma i gomora
W ujęciu całościowym nie wygląda to dobrze. Najpierw zaangażowany artykuł opierający się na domysłach i poszlakach, potem dwie strony obficie udekorowane zdjęciami, z czego tylko na jednym widać torebki po białym proszku, a na drugim opakowanie po Adipeksie.
W ujęciu całościowym nie wygląda to dobrze. Najpierw zaangażowany artykuł opierający się na domysłach i poszlakach, potem dwie strony obficie udekorowane zdjęciami, z czego tylko na jednym widać torebki po białym proszku, a na drugim opakowanie po Adipeksie.
Reszta to prywatna korespondencja Kamila Durczoka, notatki i zalew fotografii, na których widać akcesoria z sex-shopu. W całym materiale o molestowaniu prawie się nie wspomina. O tym, że przedmioty należą do Durczoka świadczyć ma zdaniem redaktorów prywatna korespondencja dziennikarza znaleziona na miejscu oraz krawaty. Skąd wiadomo, że Durczoka? Bo w jednym z nich pokazywał się publicznie. Litości! A nawet jeśli wszystkie gadżety znalezione w mieszkaniu należą do dziennikarza "Faktów", to redakcji "Wprost" nic do tego.
Prawo do prywatności
Dlaczego redakcja "Wprost" rości sobie prawa do zaglądania Durczokowi do sypialni? Bo ten "rozmawia z najważniejszymi ludźmi w państwie. Ocenia i piętnuje dwulicowość, wydaje werdykty dotyczące innych osób, komentuje wydarzenia. Przez lata stał się autorytetem dla wielu młodych dziennikarzy. Obowiązują go nieco inne standardy niż gwiazdy rocka".
Dlaczego redakcja "Wprost" rości sobie prawa do zaglądania Durczokowi do sypialni? Bo ten "rozmawia z najważniejszymi ludźmi w państwie. Ocenia i piętnuje dwulicowość, wydaje werdykty dotyczące innych osób, komentuje wydarzenia. Przez lata stał się autorytetem dla wielu młodych dziennikarzy. Obowiązują go nieco inne standardy niż gwiazdy rocka".
A niby dlaczego? Owszem, tak jak gwieździe rocka raczej wybacza się, że pije alkohol na scenie, o tyle szefowi Faktów raczej nie wypada na antenie pić whisky, palić papierosów, pojawiać się w stanie wskazującym na spożycie. To, co Kamil Durczok robi poza anteną jest jego prywatną sprawą, o ile nie krzywdzi przy tym innych ludzi.
Czy gwiazda rocka, która ma ułożone życie rodzinne i przed snem pije mleko z miodem, jest skandaliczna, bo tworzy niespójny obraz celebryty? A czy w związku z tym dziennikarz, który ma rozbuchane libido i lubi bawić się gadżetami erotycznymi jest nieetyczny?
Ktoś, kto decyduje się na pracę w mediach nie zobowiązuje się do celibatu, seksu w pozycji misjonarskiej przy zgaszonym świetle i pod kołdrą. Nie podpisuje klauzuli, że w życiu nie obejrzy filmu pornograficznego ani nie użyje kulek analnych. Koniec. Kropka.
Jak dla mnie Kamil Durczok, czy każdy inny dziennikarz, może mieć w mieszkaniu wyposażenie gabinetu ginekologicznego i sex-shopu razem wzięte, całego redtube'a ściągniętego na pendrive'ach i kolekcję butów na obcasie bardziej pokaźną niż sama Celine Dion. Jeśli kobieta, z którą prawdopodobnie spotykał się w mieszkaniu na Mokotowie, wyrażała zgodę na tego typu praktyki, to absolutnie nic mi do tego.
Niesmak pojawia się, gdy na antenie gromi innych za tego typu zachowania, a sam przedstawia się jako świętszego od papieża. Z tego co mi wiadomo, Durczok nigdy nie wygłaszał żadnych deklaracji tego typu.
Grey dobry tylko na ekranie
To dość zabawne, że materiał "Wprost" ukazał się dokładnie w momencie, kiedy na ekranach króluje łzawe softporno "50 twarzy Greya". Główny bohater też jest szanowanym panem w garniturze, który zarządza dużym zespołem. Jednak prywatnie lubi bawić się w sado-maso, a w swoim domu urządził czerwony pokój do bolesnych zabaw.
To dość zabawne, że materiał "Wprost" ukazał się dokładnie w momencie, kiedy na ekranach króluje łzawe softporno "50 twarzy Greya". Główny bohater też jest szanowanym panem w garniturze, który zarządza dużym zespołem. Jednak prywatnie lubi bawić się w sado-maso, a w swoim domu urządził czerwony pokój do bolesnych zabaw.
Taka kreacja w popkulturze porusza serca kobiet. Czy Grey jest żałosny? Nieetyczny? Czy komukolwiek przyszło do głowy, że jako szef potężnej firmy nie ma prawa do reżyserowania swojego życia, także seksualnego, jak mu się to podoba?
Okazuje się jednak, że akceptujemy to tylko w filmie. W rzeczywistości takie podejrzenie jest raczej kompromitujące.
I właśnie o to chodziło redaktorom "Wprostu".
Jedno ze zdjęć zamieszczonych w gazecie przedstawia dwóch redaktorów gazety, którzy oglądają zepsuty sprzęt elektroniczny w mieszkaniu na Mokotowie. Nie wyglądają jak dziennikarze śledczy, tylko sępy nad padliną.
