
– W Warszawie powtarza się, że wojna wisi w powietrzu, czuć już nawet jej zapach – pisze niemiecki dziennik „Welt am Sonntag”. Nasi zachodni sąsiedzi mają sporo racji, bo o realnym zagrożeniu konfliktem młode pokolenie nie słyszało nigdy tak często, jak teraz. Polaków straszą dziś nie tylko narwani publicyści, ale nawet poważne media i znawcy obronności. W ciągu ostatniego roku mało komu nie przeszło przez myśli, co by było, gdyby.
REKLAMA
W naTemat już rok temu pisaliśmy, że młodzi Polacy po raz pierwszy w życiu poczuli stan zagrożenia. – Ponieważ moje pokolenie miało szczęście nie zmagać się z podobną sytuacją, często możemy wykazywać się ignorancją lub lekceważeniem zagrożenia. Obecnie szeroko dyskutuje się właśnie o tym, co może grozić Polsce ze strony Rosji. Bać się czy nie? – zastanawiała się wówczas Kasia, mieszkanka stolicy.
– W stołecznych kafejkach, restauracjach i na ulicach, coraz częściej można usłyszeć zdanie „wojna wisi w powietrzu” – pisze „Welt am Sonntag”. Niemiecka gazeta porównuje dzisiejszą sytuację naszego kraju do roku 1938, kiedy to świat bezczynnie patrzył na zajęcie Czechosłowacji przez Adolfa Hitlera. To myślenie widać też na Twitterze, gdzie coraz większą popularność zdobywa gazetowy wycinek właśnie z przedednia II wojny.
Trudno się dziwić. że Polacy zadają pytania o nasz faktyczny stan bezpieczeństwa. Zwłaszcza, że panuje szum informacyjny wokół tej sprawy i tak naprawdę trzeba sobie wybrać, komu wierzymy.
Robert z Warszawy mówi mi, że w swojej rodzinie dostrzega dwie postawy w kwestii zagrożenia ze strony Rosji. – Jeśli ktoś jest na bieżąco - nawet z bardzo niepokojącymi przecież szczegółami z frontu - lepiej radzi sobie z perspektywą wojny. Bo NATO, bo Stany, bo Putin nawet na Ukrainie nie występuje z otwartą przyłbicą. Gorzej, gdy sprawa trafia na mniej zorientowane osoby. Wtedy pojawiają się odwołania do historii i wizja atomowego grzyba nad Polską – słyszę od 34-latka.
Psycholog Tomasz Łysakowski przyznaje, że w Polsce mówi się wojnie, bo jest to temat atrakcyjny poznawczo dla ludzi. – Jeśli na jednym kanale dwie osoby szepcą do siebie czułe słówka, na drugim urzędnik załatwia sprawę petenta, a na trzecim do siebie strzelają, zatrzymamy się na tym ostatnim – mówi psycholog.
Sprzeczne sygnały
Z jednej strony, minister obrony Tomasz Siemoniak na każdym kroku uspokaja społeczeństwo, z drugiej mówi, że "bezpośrednie sąsiedztwo z Rosją jest dla Polski nie lada wyzwaniem", co zostało przez Niemców zinterpretowane jako potwierdzenie wojennych nastrojów. Ale na wyobraźnię Polaków zdecydowanie bardziej działają słowa osób, które nie owijają w bawełnę.
Z jednej strony, minister obrony Tomasz Siemoniak na każdym kroku uspokaja społeczeństwo, z drugiej mówi, że "bezpośrednie sąsiedztwo z Rosją jest dla Polski nie lada wyzwaniem", co zostało przez Niemców zinterpretowane jako potwierdzenie wojennych nastrojów. Ale na wyobraźnię Polaków zdecydowanie bardziej działają słowa osób, które nie owijają w bawełnę.
W czwartek, w programie Bogdana Rymanowskiego zabłysnął były minister obrony Romuald Szeremietiew. – Może straszę i przesadzam. Być może nie mam racji. Pomyślmy jednak, co by się stało, gdy okaże się, że nie jestem w błędzie – mówił w TVN24 i wypalił:
Były minister obrony narodowej
Rosja musi zaatakować Polskę, jeśli chce odbudować imperium, a mówi wyraźnie, że chce. Czytaj więcej
Zdaniem Szeremietiewa, rozbudowująca swoją armię Rosja patrzy na nasz kraj jak na wrzód, który należy wyciąć, aby zrealizować swoje mocarstwowe plany.
Również kandydat w wyborach prezydenckich Paweł Kukiz przekonuje, że nie tylko Rosja, ale nawet Białoruś zajmie Polskę w dwa dni. – I kontynuował: - Mamy, z tego co pamiętam, 200 generałów, 1600 pułkowników i 33 tys. szeregowych, to jest 18 szeregowych na generała czy pułkownika. Jak tu poważnie mówić o obronności czy z dumą mówić o byciu naczelnym zwierzchnikiem sił zbrojnych? – mówił na antenie Tok FM. – W służbie w Wojsku Polskim jest w tej chwili 86 generałów. Pan Paweł Kukiz nie ma pojęcia o czym mówi – skomentował na Twitterze minister obrony Tomasz Siemoniak.
Straszenie pomogło wygrać?
Niestety, straszenie Polaków to zjawisko ponadpartyjne, co jeszcze przed wyborami do Parlamentu Europejskiego udowodnił ówczesny premier Donald Tusk. Szef rządu stwierdził wówczas, że te wybory nie są o tym, czy nasze szkoły są dobrze przygotowane na 1 września dla sześciolatków. – Te wybory być może są o tym, czy dzieci 1 września w ogóle pójdą do szkoły – mówił były premier. Straszenie opłaciło się. Platforma wybory wygrała, a jej szef został Przewodniczącym Rady Europejskiej.
Niestety, straszenie Polaków to zjawisko ponadpartyjne, co jeszcze przed wyborami do Parlamentu Europejskiego udowodnił ówczesny premier Donald Tusk. Szef rządu stwierdził wówczas, że te wybory nie są o tym, czy nasze szkoły są dobrze przygotowane na 1 września dla sześciolatków. – Te wybory być może są o tym, czy dzieci 1 września w ogóle pójdą do szkoły – mówił były premier. Straszenie opłaciło się. Platforma wybory wygrała, a jej szef został Przewodniczącym Rady Europejskiej.
Swoją cegiełkę do budowania niepokoju dołożył także prezydent Bronisław Komorowski, który w jednym z wywiadów powiedział, iż trzeba w każdym domu wzmacniać tę ścianę, która może być zagrożona. – Za ścianą wschodnią dzieją się rzeczy niebezpieczne – mówił. Bronisław Komorowski stwierdził także, że Polska jest krajem relatywnie bezpiecznym", ale to bezpieczeństwo musi być cały czas wzmacniane.
Tomasz Łysakowski uważa za zupełnie naturalne rozważania na temat wojny w rozmowach między Polakami. – Jak prezydent mówi, że bezpieczeństwo jest relatywnie duże, to znaczy że jest małe – mówi psycholog.
W czasie dzisiejszej konferencji Bronisław Komorowski mówił, że Polakom należy się poczucie bezpieczeństwa, a straszenie jest dramatycznym błędem. Intencje prezydenta są jasne, ale odmieniane przez wszystkie przypadki słowa: wojna, zagrożenie czy obrona muszą działać na wyobraźnię i emocje Polaków.
Wejdą, czy nie wejdą?
Niepokojące i co gorsza sprzeczne sygnały płyną przede wszystkim ze Wschodu. Ostatni szczyt w Mińsku pokazał, że Rosjanie jedno mówią, a drugie robią. Jeszcze pod koniec stycznia szef komisji spraw zagranicznych Dumy Państwowej Aleksiej Puszkow zapewniał, że Rosja nie wybiera się na żadną wojnę. – To zachodni politycy, w tym polscy, straszą swoich obywateli konfliktem zbrojnym z Rosją – stwierdził w telewizji TVC.
Niepokojące i co gorsza sprzeczne sygnały płyną przede wszystkim ze Wschodu. Ostatni szczyt w Mińsku pokazał, że Rosjanie jedno mówią, a drugie robią. Jeszcze pod koniec stycznia szef komisji spraw zagranicznych Dumy Państwowej Aleksiej Puszkow zapewniał, że Rosja nie wybiera się na żadną wojnę. – To zachodni politycy, w tym polscy, straszą swoich obywateli konfliktem zbrojnym z Rosją – stwierdził w telewizji TVC.
Dwa tygodnie później, kanał 5 rosyjskiej telewizji wyemitował materiał, który przedstawił wizję dotarcia Rosjan do Berlina... przez Polskę. - Do polskiej stolicy jest tylko 1300 km. Czołg dotrze tam w 24 godziny. W międzyczasie dotrą tam spadochroniarze, którzy zdążą zrobić próbę, będą mieli czas na zrobienie obiadu i wyprasowanie mundurów - mówił dziennikarz rosyjskiej telewizji.
Tomasz Łysakowski zauważa, że politycy robią dobrą minę do złej gry. – Z jednej strony wojna nie napędzi im głosów, z drugiej trzeba coś mówić, a lepiej jest wypowiadać się o wojnie, niż tłumaczyć ze zbyt wysokich podatków – zauważa psycholog.
Niemcy mają rację - w Warszawie pachnie wojną, i z racji naszej dramatycznej historii, zdecydowanie bardziej niż w innych częściach Europy. Dzięki mediom i politykom, nasze głowy są dziś pełne sprzecznych sygnałów i większość z nas nie wie, czy faktycznie powinniśmy czuć jakiekolwiek zagrożenie, czy nie. Miejmy nadzieję, że chociaż nasze służby odpowiedzialne za bezpieczeństwo są w stanie określić, czy Polacy powinni czuć się zaniepokojeni.
