Miszmasz superbohaterów w postaci "Avengers" w Stanach Zjednoczonych pobił rekordy oglądalności. W 3 dni 200 milionów dolarów - takiego sukcesu nie odniosły ani "Avatar", ani ostatni "Harry Potter". W Polsce przygody grupy herosów będziemy mogli oglądać dopiero od piątku. Czy w naszej kulturze miks herosów przyjąłby się równie dobrze?
Historyczny rekord ustanowiony przez "Avengers" zostawił daleko w tyle wszystkie superprodukcje Hollywood, a Amerykanie oszaleli na punkcie Mścicieli. Dla porównania: ostatnia część serii "Harry Potter" zarobiła w weekend 168 milionów dolarów (tylko w USA), a "Avatar" raptem 73 miliony.
Filmy o bohaterach sprzedają się nieźle od zawsze. Prym wśród nich zawsze wiodły cztery postacie: Batman, Spiderman, Superman i IronMan. To o nich powstawały najbardziej kasowe filmy, chociaż X-meni, V z "V jak Vendetta" czy Kapitan Ameryka nie byli wiele gorsi. Łącznie produkcji o herosach powstały setki. Dopiero jednak "Avengers" zdołało wzbić się na wyżyny amerykańskiego box-office'u.
Więcej = lepiej
Amerykanie już dawno temu wiedzieli, że lepsza od historii o jednym superbohaterze może być tylko historia o kilku superbohaterach razem. Pierwszy zeszyt z komiksem "Avengers" został wydany w 1963 roku i wychodzi do dzisiaj. Ale tak jak wiele innych, na swoją filmową realizację musiał czekać aż do XXI wieku.
Wcześniej bowiem ekranizowano, wielokrotnie nawet, najpopularniejsze postacie: Supermana, Spidermana czy Batmana. Iron Man, X-Meni, Hulk i inni znaleźli swoje miejsce w kinematografii dopiero po 2000 roku. I z miejsca zdobyli równie dużą popularność, co Bruce Wayne czy Clark Kent. Grupa Mścicieli musiała czekać na swój filmowy sukces prawie 50 lat. W USA miszmasz bohaterów sprzedał się doskonale. Czy w Polsce można by nakręcić film oparty na podobnym pomyśle?
Komiksów brak
W takiej koncepcji trzeba by, od razu, zrezygnować z zaczerpnięcia bohaterów z komiksów. Powód jest prosty: mamy za mało komiksowych herosów, a ich światy w żaden sposób nie są spójne. - Fenomen polskiej kultury polega na tym, że forma komiksu prawie się nie rozwinęła, praktycznie nie istnieje - zauważa Tomasz Raczek, krytyk filmowy. Co więcej, chociaż polscy rysownicy i scenarzyści komiksowi stworzyli kilka charakterystycznych postaci: Tytus, Romek i Atomek czy Kajko i Kokosz, to są one znane raczej wśród dzisiejszych dzwudziestoparo- czy trzydziestolatków. Tak więc umieszczenie ich w jednej produkcji byłoby pomysłem kompletnie chybionym.
Co by bowiem nie mówić o "Avengers", to całość jest bardzo spójna, nawet jeśli niektórym wydaje się nielogiczna. Oczywiście, rzeczywistość komiksowa jest bardziej przemyślana niż filmowa fabuła - ale tym bardziej więc należałoby odrzucić koncepcję o pomieszaniu polskich postaci komiksowych.
Więcej sensu miałoby połączenie sił bohaterów filmowych. Tych bowiem było sporo, chociaż najczęściej byli grani przez tych samych aktorów: Bogusława Lindę, Cezarego Pazurę czy Marka Kondrata. Czy taki pomysł miałby rację bytu?
- Bohaterowie innych dyscyplin sztuki niż komiks nie podlegają mieszaniu. Ten zabieg odnosi się tylko do komiksów i przeniesienie go na inną sztukę nie miałoby sensu. Nie można przenosić pomysłów z jednej dziedziny do innej - uważa Tomasz Raczek. Odejdźmy jednak na chwilę od twardych zasad rzeczywistości i popuśćmy wodze fantazji. Jak wyglądaliby polscy Mściciele?
W redakcji stworzyliśmy nasze własne typy co do postaci, które można by umieścić w miksie największych twardzieli z Polski, ratujących nasz kraj przed zagładą. Na pierwszym miejscu wymieniany był zdecydowanie Bogusław Linda, w rozmaitych rolach. Najczęściej padało jednak nazwisko Maurer, czyli główny bohater filmu "Psy" Władysława Pasikowskiego. Na podium znalazł się też Jerzy Kiler, czyli Cezary Pazura z popularnej komedii. Trzecie miejsce: Grucha z "Chłopaki nie płaczą". Bo różowy sweter z gruszką mogą nosić tylko prawdziwi faceci. By grupie bojowej zapewnić odpowiednie wsparcie logistyczne, dołączamy Krzysztofa Rutkowskiego, który zagranie w filmie dopiero ma w planie, ale i tak na pewno by się zgodził na udział w produkcji.
Dalej padło kilka różnych propozycji: Porucznik Borewicz, Komisarz Halski i Lech Wałęsa (zagrany, oczywiście, przez Roberta Więckiewicza) oraz - w ramach serialowego wyjątku - Artur "Ojciec Mateusz" Żmijewski ze swoim nieśmiertelnym rowerem.
To grupa prawdziwych twardzieli, ale wymieniono również kilku karierowiczów-cwaniaków, którzy mogliby nie mniej namieszać. Nikodem Dyzma, dozorca Stanisław Anioł, zaś w wersji damskiej Henryka Krzywonos, która chociaż w żadnym filmie nie grała, to bohaterką niewątpliwie jest. W trakcie walki o wolność (naszą i Waszą) mogłaby, na przykład, nawrócić grupę galerianek, dla których na pewno też znalazłoby się w takim tworze miejsce.
Niestety, polska kinematografia nie obrodziła w bohaterów, szczególnie współczesnych, dlatego wybór mamy ograniczony. Zachęcamy do zabawy i dopisywania w komentarzach swoich typów, bo herosów broniących Ojczyzny nigdy dosyć.
Absurdalna fabuła
Oczywiście, naszym herosom należałoby wyznaczyć jakieś ważne, życiowe i niecierpiące zwłoki zadanie. Niewątpliwie byłaby to walka Naszych z Nimi. Chociaż nie wiadomo do końca, kim Oni mieliby być. Na szczęście przekrój wrogów jest szeroki: od Niemców, Rosjan, przez komunistów i Żydów, a na bogatych (złodzieje!) i europejskich politykach (winni kryzysu) kończąc.
W różnych wariantach politycznych - bo wokół takiej produkcji nie mogłoby zabraknąć narodowego podziału o każdą możliwą kwestię - można zastosować klucz partyjny. W wersji dla wyborców PiS przeciwnikiem mogłoby być zombie-ZOMO, dla Platformy - armia rozjuszonych kibiców, zaś w wariancie dla SLD może być to tylko wróg klasowy, chociaż nie do końca wiadomo, z której klasy.
Na wyposażeniu naszych odważnych obrońców obowiązkowo: polonez, kałach, szabelka i butelka wódki (na głowę). Jako motyw przewodni: intensywna walka miejska w obleganym mieście albo podróż (polonezem, oczywiście) lub ewentualnie spektakularna misja na terytorium wroga (w najbardziej spektakularnym wariancie - frontalny atak na Moskwę).
Na koniec zaś, by artystycznie zaskoczyć widza, może się okazać, że tak naprawdę wszystko było wirtualną rzeczywistością skrzywdzonego przez zbyt bogatych rodziców nastolatka.
Wracając do rzeczywistości
Oczywiście, nasz wymysł to wyłącznie zabawa i efekt poniesienia przez fantazję. W rzeczywistości taki twór pewnie nigdy by nie powstał, chociaż - nawet zdaniem Tomasza Raczka - nie należy tego wykluczać.
- Myślę, że nikt nie wpadnie na coś takiego. Chyba, że będzie to genialny i absurdalny pomysł. Bo absurd to taki polski klej, którym da się połączyć różne rzeczy - uważa krytyk.
Patrząc na niektóre polskie produkcje, wątpimy, by nikt nie był w stanie wpaść na tak karkołomny pomysł. Nie byłoby to zresztą zbyt oryginalne, bo twardzieli-oldbojów połączono już - a jakże - w USA, i to z kasowym powodzeniem. "The Expendables" to drugi film miksujący twardzieli, między innymi Sylwestra Stalone i Johna Stathama, który na pewno powalczy z "The Avengers" o pierwsze miejsce w kategorii "najbardziej spektakularna rozróba 2012 roku".
Nam zaś pozostaje czekać na polskich bohaterów akcji z prawdziwego zdarzenia, bo chwilowo na pewno cierpimy na ich deficyt. Tak samo jak filmów z tego gatunku. W międzyczasie zaś można pójść na amerykańską superprodukcję i przekonać się, czy jest taka wspaniała, czy tylko skrzywienie Amerykanów - polska premiera już w piątek 11 maja.