Nawet jeśli zarzuty wobec Durczoka okażą się wyssane z palca, publikacje "Wprost" mogą okazać się dla jego kariery zabójcze.
Nawet jeśli zarzuty wobec Durczoka okażą się wyssane z palca, publikacje "Wprost" mogą okazać się dla jego kariery zabójcze. Fot. "Newsweek"

– Pod jednym względem obecna batalia na pewno będzie trudniejsza. Tym razem nie wszystkich ma po swojej stronie. Wtedy miliony kibicowały mu, by wrócił na wizję. Teraz oprócz tych, którzy wciąż go lubią, jest wielu takich, którzy życzą sobie, by zniknął z niej na zawsze – piszą w najnowszym numerze „Newsweeka” Małgorzata Święchowicz i Rafał Gębura.

REKLAMA
Chodzi o skandal, jaki po publikacjach „Wprost” wybuchł wokół redaktora naczelnego „Faktów” TVN Kamila Durczoka. Tygodnik oskarżył dziennikarza o molestowanie seksualne podwładnych. Współpracownicy Durczoka – jak całe środowisko dziennikarskie – są w tej sprawie podzieleni. Część zarzutom nie zaprzecza, inni nie chcą ich komentować, jeszcze inni nie wierzą w ich prawdziwość.
"NEWSWEEK"

Ci, którzy żyją z tego, że opowiadają o faktach, na temat tego faktu wolą milczeć. Reporter „Faktów” Paweł Płuska: – Nie będę się wypowiadał, absolutnie… Dziękuje bardzo, pozdrawia.

Katarzyna Kolenda-Zaleska: – Niestety, ja się w tej sprawie nie wypowiadam, przepraszam…

Pogodynka Omenaa Mensah, która kilka dni wcześniej powiedziała, że oczywiście „jak wszyscy” wie, kogo dotyczą zarzuty molestowania, czym rozpętała burzę – teraz też docenia walory dyskrecji. Przez swoją menedżerkę odpowiada, że nie będzie zabierała głosu.

Klaudia Carlos nic nie powie, bo Durczok nigdy nie był jej szefem. I tak odmowa za odmową.

Żona dziennikarza nazwała publikacje "publicznym linczem". Sam Durczok również wszystkiemu zaprzecza: – Nigdy nie byłem molestującym szefem. Czym innym jest molestujący, a czym innym wymagający szef. Ja jestem cholerykiem, czasem wybucham w pracy, co jest normalne, ale nigdy by mi do głowy nie przyszło, by powiązać takie relacje z molestowaniem – mówił niedawno w rozmowie z TOK FM.
Prawnicy, którzy przyglądają się sprawie, zaznaczają, że materiały opublikowane przez „Wprost” budzą sporo zastrzeżeń. Chodzi m.in. o zdjęcia przedmiotów znalezionych w jednym z mieszkań na Mokotowie. Znalazł się wśród nich m.in. talerz z resztkami białego proszku, obok kartka zwinięta w rulon, szklana fifka, dmuchane lale z sex-shopu, pornografia. Durczok nie jest ani właścicielem lokalu ani go nie wynajmuje, a odwiedził je niemal miesiąc przed publikacją. Twierdzi, że był u znajomej.
– Cała sprawa wydaje się szemrana – zauważa na łamach „Newsweeka” prof. Marian Filar, karnista z UMK w Toruniu. – Prawo nie pozwala swobodnie dysponować rzeczami należącymi do innych. Wejście osób postronnych do mieszkania, które było wynajmowane, jest naruszeniem miru domowego. Nie usprawiedliwia tego ani to, że znaleziono tam narkotyki, ani to, że wcześniej w tym mieszkaniu przebywała osoba publicznie znana.
Jednak, jak zaznacza „Newsweek”, nawet jeśli zarzuty wobec Durczoka okażą się wyssane z palca, może się okazać, że jego medialna kariera jest skończona. – (…) chociaż tekstem we „Wprost” zyskał przychylność części środowiska, które uznało, że jest wrednie kopany, to może to spowodować druzgocące skutki dla jego kariery. Jak unicestwić w głowach widzów ewentualne i prawdopodobne skojarzenia dziennikarza z seksualnymi gadżetami? – piszą Święchowicz i Gębura.
Źródło: "Newsweek"