Dziś we Francji obchodzono rocznicę zakończenia II wojny światowej. Oficjalne uroczystości razem poprowadzili Nicolas Sarkozy i Francois Hollande. Chociaż były prezydent miał nietęgą minę, to wszystko zrobił z klasą. "Bardzo eleganckie zachowanie" - ocenia Sarkozy'ego posłanka Joanna Kluzik-Rostkowska. Niestety, na takie zachowanie naszych dwóch największy liderów politycznych nie mamy co liczyć. Donald Tusk i Jarosław Kaczyński na pewno nie zdobędą się na wspólny występ.
8 maja to dzień zakończenia II wojny światowej w Europie. Z tej okazji we Francji, w Paryżu odbywają się uroczystości państwowe. Tam święto było okazją do tego, by pokazać Francuzom, że politycy - chociaż podzieleni - razem reprezentują kraj. - To przydatne i pomocne, że dla kraju potrafimy wystąpić razem - skomentował później na konferencji prasowej to wydarzenie Francois Hollande.
- Sarkozy zachował się bardzo elegancko i z klasą. W demokracji takie zachowania wydają się oczywiste, ale niestety, obserwując bardziej rozwinięte demokracje możemy im tylko zazdrościć - zauważa Joanna Kluzik-Rostkowska z PO. Według niej, takie zachowania to "zdany egzamin z demokracji". - Są momenty, kiedy na użytek polityki wewnętrznej, ale i zewnętrznej, powinno się wykonać taki gest - uważa Kluzik-Rostkowska.
U nas w pojednanie liderów największych partii: Jarosława Kaczyńskiego i Donalda Tuska nikt już chyba nie wierzy. Czy jednak możliwy byłby chociaż taki okazyjny gest?
Z pożytkiem dla obywateli
- To bardzo potrzebne Polsce - uważa Kluzik-Rostkowska. Co ciekawe, z drugiej strony nie ma takiej potrzeby. Jolanta Szczypińska z PiS uważa, że ważniejsza jest katastrofa smoleńska i ideowe poglądy obu partii.
- To oczywiste, że takie święta powinny być obchodzone razem. Kultura polityczna mówi, że tak powinno się stać, ale w Polsce jej brakuje - dodaje dr Ewa Pietrzyk-Zieniewicz, politolog. Joanna Kluzik-Rostkowska dopowiada, że na chwilę obecną taka opcja jest niemożliwa.
Dlaczego jesteśmy skazani na wieczne podziały i nie możemy wziąć przykładu z francuskich polityków?
PiS-owi nie na rękę?
Według Joanny Kluzik-Rostkowskiej, głównym celem Jarosława Kaczyńskiego jest "pomszczenie brata". - A ponieważ w percepcji lidera PiS to premier jest moralnie odpowiedzialny za katastrofę, to wątpię, by stać było Kaczyńskiego na taki gest. Poza tym, eskalacja konfliktów po prostu służy PiS politycznie - ocenia parlamentarzystka.
Opinia Jolanty Szczypińskiej z Prawa i Sprawiedliwości zdaje się potwierdzać tę teorię.
- Nie porównywałabym obu sytuacji politycznych. Między Donaldem Tuskiem i Jarosławem Kaczyńskim stoi wielka przeszkoda w postaci tego, że premier i rząd nie dążą do wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej. To będzie zawsze między nimi stało - wskazuje Szczypińska. - Dopóki jest ten problem, nie będzie żadnych gestów - dodaje posłanka.
Taka postawa Prawa i Sprawiedliwości budzi wątpliwości u politolożki Ewy Pietrzyk-Zieniewicz.
- PiS, ponieważ stawia sprawę tak jak posłanka Szczypińska, zamyka sobie drogę do koalicji i zgody - ocenia dr Pietrzyk-Zieniewicz. - Donald Tusk do pewnego momentu chyba chciał tego pojednania. Ale od dwóch lat mamy do czynienia z festiwalem obelg, w którym PiS zdecydowanie przoduje. Trudno, w takiej sytuacji, oczekiwać od drugiej strony, by była wyrozumiała - ocenia politolożka.
Nawet niepodległość dzieli
Jolanta Szczypińska, zapytana, czy Jarosław Kaczyński nie mógłby wykonać małego gestu nawet w tak doniosły dzień jak Święto Niepodległości, wyciąga kolejne argumenty. - Pojęcia niepodległości są inne dla Tuska i Kaczyńskiego - przypomina posłanka PiS. Według niej, partia Kaczyńskiego chce "zachować jak najwięcej suwerenności". - A rząd tej suwerenności się wyzbywa - ocenia parlamentarzystka.
Pomijając już kwestie światopoglądowe, Szczypińska wskazuje jeszcze jeden argument przeciwko takim gestom dobrej woli, a mianowicie - ich niską wiarygodność. - Nawet gdyby Donald Tusk wykonał jakiś ruch w stronę Jarosława Kaczyńskiego, to byłoby to tylko zagranie PR-owe - komentuje posłanka.
Problem braku klasy...
Niestety, to przekłada się na całą "klasę" polityczną. - Brak nam kultury politycznej. Bez niej trudno mówić o takich gestach, brakuje u nas dobrych obyczajów. W polskiej polityce zawziętość w udowadnianiu swoich racji jest nadrzędna wobec pewnej symboliki i wartości - dowodzi Józef Oleksy, były premier.
Jego zdaniem, jest to jednak szersza kwestia, bo obóz rządzący nie dba o polityczną jedność.
- Kiedyś na wszystkie uroczystości państwowe zapraszano byłych premierów i prezydentów. Dziś wszyscy świętują w swoich gronach, zamknięci w swoich siedzibach, a osób zasłużonych w polityce już się nie zaprasza. To dowodzi, że polityka prowadzona przez konkretne obozy ma na celu tylko realizację ich partykularnych interesów - twierdzi Oleksy.
- U nas emocje wciąż biorą górę nad rozsądkiem, a że są coraz silniejsze, to sytuacja polityczna się destabilizuje. Chociaż ustrój demokratyczny właśnie powinien wszystko stabilizować - wskazuje dodatkowo dr Pietrzyk-Zieniewicz.
Tylko nieliczni politycy w naszym kraju są w stanie wykrzesać z siebie tyle kultury i klasy, co Sarkozy i Hollande. Według Joanny Kluzik-Rostkowskiej, taką osobą jest Jan Vincent Rostowski. Posłanka w rozmowie z nami przywołuje anegdotkę o ministrze finansów. - Kiedy byłam jeszcze w PiS-ie, to on był w ogóle poza tymi napięciami partyjnymi.
Normalnie ze mną rozmawiał, opowiadał o różnych rzeczach. Wywoływał tym konsternację - opowiada posłanka PO. Z jej relacji wynika, że minister najpierw potrafił krzyczeć na opozycję z mównicy, a potem… rzucić się Kluzik-Rostkowskiej na szyję w barze sejmowym. A to wywoływało jeszcze większe zmieszanie innych polityków.
- Tłumaczyłam mu, że przecież my tu mamy niemalże wojnę domową, ale on był ponad to - wspomina Kluzik-Rostkowska. Posłanka, jak sama mówi, dopiero potem zrozumiała, że zachowanie Rostowskiego to po prostu "polityczna dojrzałość", w której zawiera się "zdolność oddzielenia prywaty od interesu politycznego".
I problem starej gwardii
Młody wiek demokracji i niewykreowanie odpowiednich postaw to jednak tylko składowa tego, jak wygląda nasza polityka. Drugim, nie mniej ważnym elementem, jest problem samych polityków.
- Za dużo u nas animozji personalnych, żeby miało być normalnie - przekonuje dr Pietrzyk-Zieniewicz. Politolożka podkreśla, że dotyczy to nie tylko sporu PO-PiS, ale również lewicy.
- Dopóki będzie rządzić stara kadra, to nie ma szans na poprawę, chociaż młodzi też tego nie gwarantują - ocenia Ewa Pietrzyk-Zieniewicz i przywołuje tu przykład Adama Hofmana, który "praktycznie jest rzecznikiem prezesa". Niestety, starsi ludzie mają niesamowitą zdolność do zarażania młodych swoim sposobem myślenia - i w polityce już widać to zjawisko.