Dla większości Polaków drink jest tylko jeden: wódka. Czasem urozmaicony colą, sokiem pomarańczowym albo plasterkiem cytryny. Zaraz po nim jest nieśmiertelne mojito, czytane na tysiąc sposobów, i wyjątkowo znienawidzone przez barmanów. Mimo słabej znajomości alkoholowych wariacji, właściciele barów nie poddają się i prześcigają w wymyślnych nazwach drinków. „Ruda dziwka”, „Żelazna kurtyna” czy „Mózg małpy”. To tylko kilka z nich. Alkoholowa wyobraźnia nie zna granic.
Dawniej wszystko było prostsze. Nie było soków, cytrusów i syropów. Tylko czysty alkohol. Potem powoli pojawiały się napoje, a wraz z nimi pierwsze „drinkowe” odkrycia Polaków. W latach 90. tych oszaleliśmy na punkcie żubrówki z sokiem jabłkowym i whiskey z colą. Później było co raz trudniej. Wraz z otwieraniem granic, pojawiły się w naszych barach egzotyczne smaki. Piliśmy malibu z mlekiem i campari z sokiem pomarańczowy. A potem nastało mojito, które króluje do dziś, jak Polska długa i szeroka. Barmani silą się na jego kolejne wariacje, ale klienci są nieprzejednani. Rum z limonką, cukrem trzcinowym, miętą i wodą gazowaną, podbił nasze serca. Pijemy go więc pod każdą nazwą i za każdą cenę. Choć to najbardziej popularny drink, to na szczęście nie jedyny. Wraz z nastaniem wiosny i poczuciem pierwszych, wakacyjnych wyskoków, redakcja naTemat postanowiła zajrzeć do barów w całej Polsce i zobaczyć, co piją Polacy.
Odpowiedź jest prosta. Piją wódkę, piwo i od czasu do czasu wino. Nas jednak nie interesują proste rozwiązania, standardowe drinki i nudne koktajle. Przejrzeliśmy więc całą karty drinków w całej Polsce w poszukiwaniu oryginalnych nazw, ciekawych połączeń i szalonych mikstur. Kreatywność barmanów nie zna granic. Najczęstszym drinkiem, jaki udało się nam ustrzelić jest „zemsta”. W zależności od prywatnych upodobań, można mścić się na sąsiedzie, szefie albo znienawidzonym kliencie. Mamy więc zemsty we wszelkiej postaci, klasyczną „zemstę barmana”, środowiskową „zemstę kustosza” , dwuznaczną „zemstę dziwki” a nawet pewną anglojęzyczną wariację w postaci „adios motherfucker”, która też jest swego rodzaju zemstą. Jeśli nawet nie na osobie, to na żołądku, bo drink jest miksem wszystkich resztek z baru.
Jeśli jednak nie zemsta, to pokusa. Barmani to mistrzowie puszczania oczka. Szczególnie do męskiego grona. "Sex on the beach" to nuda, już dawno nie wywołuje rumieńca. Ale już taka „ruda dziwka” albo „gdzie jest moja lampucera?” to co innego. Takie drinki zdecydowanie przyciągają wzrok i mogą wywołać zamieszanie przy barze. Tak samo zresztą jak bardziej popularny „cocksucking cowboy” i jego lepsza wersja „slippery nipple”. Co gorsza erotyczne drinki, wymagają często erotycznej oprawy, na szczęście nie jest ona obowiązkowa.
Nazwy drinków często też opisują doznania, jakich można się spodziewać po ich wypiciu. Zemsty z założenia mszczą się na żołądku, „siekiera w plecy” czyli szampan z wódką, nie jest lepszy. Efektów dodatkowych można też się spodziewać po „zgonie w porcie” i „sprutych kalesonach”. Nie zawsze jednak musi być obrzydliwie. Alkohol budzi czasem i miłe wspomnienia, tak jak drink „lato w mieście”, który w Warszawie jest już legendą, albo poznański „zapach kobiety”, który jest aksamitny, łagodny i uwodzicielski.
W końcu smak i wygląd mają największy wpływ na wybór drinkowego imienia. „Wschód słońca w Hajnówku” po prostu wygląda jak topiące się w alkoholu słońce, „Tymbark” smakuje jak popularny napój, tyle, że z alkoholem, a „Chrząszcz brzmi w trzcinie” składa się w dużej mierze z cukru trzcinowego. Czasem na nazwę wpływ ma też miejsce. We wrocławskiej Mleczarni klienci popijają „tumskie malinki” i „mleczne sompolno”, w warszawskim Powiększeniu zaprzyjaźniony „Plan b”, a w poznańskim Dragonie, po prostu swojski „dragon”.
Nazwy bywają szalone, trudne do zapamiętania, albo też po prostu mylące. Niestety rzadko właścicieli knajp stać na dziką wyobraźnię. Najczęstszym oryginalnym drinkiem jest "drink barmański", albo po prostu drink o nazwie miejsca, w którym jest zrobiony. Szkoda, bo nawet mojito smakuje lepiej jeśli jest " ambitną dziennikarką po godzinach", albo chociażby "zmorą korektorki". Może uda się i takie kiedyś znaleźć?