
Jedną z pierwszych informacji o pilocie Andreasie Lubitzu, który rozbił samolot z 150 osobami na pokładzie, była ta o jego depresji i leczeniu psychiatrycznym. "Szaleniec za sterami" – głosiły potem niektóre nagłówki. Ale czy nie za szybko osądzono, że to choroba psychiczna była przyczyna tragedii w Alpach? Odzywają się głosy, że w sprawie Lubitza pochopnie zrobiliśmy z chorych na depresję potencjalnych zabójców.
Od kilku dni w mediach trwają spekulacje na temat motywacji i stanu psychicznego niemieckiego pilota, który umyślnie roztrzaskał samolot o skały. Jedno jest pewne – nigdy nie dowiemy się, co działo się w jego głowie podczas feralnego lotu, ani co tak naprawdę sprawiło, że postanowił zabić siebie i wszystkich pasażerów. Niewiedza sprawia zaś, że każdy szczegół z życia prywatnego Lubitza zyskuje szczególną uwagę i jest wnikliwie analizowany.
Taki sposób opisywania sprawcy katastrofy może budzić zastrzeżenia. I budzi. Na Twitterze pierwsi oburzyli się sami chorzy na depresję. Czują się krzywdzeni m.in. pytaniami o to, jak to się stało, że człowiek chory na depresję usiadł za sterami samolotu. Kpiąco dopytują, czy w takim razie mogą np. prowadzić samochód, skoro depresja stanowi takie zagrożenie dla otoczenia. "Może powinniśmy skompletować listę zawodów, których osoby z depresją nie mogą uprawiać?" – piszą.
Jeśli chcemy zmieniać nastawienie opinii publicznej do tematu zdrowia psychicznego, musimy stale myśleć o tym, jak prezentujemy potencjalnie stygmatyzujące informacje. Gdy chodzi o katastrofę samolotu linii Germanwings, zawiedliśmy.
Gdzie jest granica, która oddziela stygmatyzację chorych psychicznie od uzasadnionych dywagacji o motywacjach pilota? Po komentarzach w dyskusji, którą wywołały artykuły o Lubitzu, widać, że ledwo można ją dostrzec. Przede wszystkim wrażliwość w temacie chorób i zaburzeń psychicznych nie oznacza, że w przypadkach takich jak ten powinniśmy zamykać usta i nie mówić o ewentualnych zaburzeniach sprawcy katastrofy.
W żadnym wypadku osoba chora psychicznie nie powinna być dyskryminowana, natomiast powinna być dobrze monitorowana, jeśli chodzi o przebieg leczenia. Jeśli na podstawie jednego przypadku powiemy, że osoby chore czy z zaburzeniami nie powinny być pilotami, to wszyscy przestaną się leczyć. Kluczowy jest przebieg choroby. To sprawa indywidualna. Taki przypadek jak teraz jest chyba jedyny w dziejach lotnictwa.
Napisz do autora: michal.gasior@natemat.pl
