
Tradycja katolicka widzi w nim przede wszystkim człowieka, który zatwierdził wyrok na Zbawicielu, z kolei dla wyznawców Koptyjskiego Kościoła Ortodoksyjnego – jest obiektem czci. Kim tak naprawdę był Poncjusz Piłat, jaką rolę odegrał w procesie Jezusa z Nazaretu i czy mógł postąpić inaczej, niż postąpił?
REKLAMA
Jest nazywany w literaturze czy filmie gubernatorem, prokuratorem, namiestnikiem, zarządcą czy sędzią. Obowiązki tego ostatniego pełnił będąc prefektem Judei – i tak brzmi pełna urzędowa nazwa zajmowanego przezeń stanowiska – w czasach, gdy po tej samej ziemi co on, stąpał Jezus z Galilei.
Zanim jednak spotkał go na swojej drodze i wypowiedział – jak chce tego tradycja – słynne "Ecce homo" ("Oto człowiek"), wskazując przed ludem Jerozolimy na pojmanego Nazarejczyka, już prawdopodobnie siedem lat przebywał na terenie, wchodzącym w skład prowincji Syria. Oczywiście, gdyby przyjąć, że Jezusa ukrzyżowano w 33 roku, a dokładniej – jak wskazują badacze – 3 kwietnia.
Prefekt na stałe mieszkał w Cezarei Nadmorskiej, czasowo urzędował też w Jerozolimie, gdzie na czas pobytu zajmował tzw. pretorium. Możliwe, że było ono zlokalizowane w jerozolimskiej twierdzy Antonia (gdzie stacjonował rzymski garnizon) bądź też w tamtejszym pałacu Heroda Wielkiego. Nie da się jednoznacznie rozstrzygnąć tej kwestii.
Pewne jest za to, że jako wysłannik cesarski, Piłat sprawował nad ludem Judei władzę sądowniczą. Przebywając, w związku ze zbliżającą się żydowską Paschą, w Jerozolimie (a w 33 roku jej początek przypadał na 14 dnia miesiąca nisan – w szabat, czyli "nasz" piątek po zmierzchu) przedstawiono mu sprawę Jezusa.
W przekazach ewangelicznych odnajdujemy informacje, że zanim nauczyciel z Galilei, który uważał się za Mesjasza, trafił przed oblicze prefekta, był sądzony bądź przesłuchiwany przez Sanhedryn, czyli wysokich dostojników religijnych z arcykapłanem Józefem Kajfaszem na czele. Jeśli do tego doszło, to zapewne późnym wieczorem lub w nocy z czwartku na piątek, po pojmaniu Jezusa w Ogrodzie Getsemani, gdzie przebywał wraz z uczniami po posiłku paschalnym. Ewangelie mówią natomiast o przesłuchaniu Jezusa przez Sanhedryn w piątek "wczesnym rankiem".
Możliwe jednak – co podkreślają współcześni badacze – że o tej porze Jezus znajdował się już u Piłata. Arcykapłanowi musiało zależeć na jak najszybszym skazaniu pojmanego, tym bardziej, że prawo żydowskie nie przewidywało kary ukrzyżowania.
Zasiadający na trybunale Piłat rozpoczął od rozpoznania sprawy. Jak wynika z przekazów ewangelicznych, prefekt skłonny był uwolnić Nazarejczyka, bo "nie znalazł w nim winy". I choć Żydzi mieli przekonywać, że oskarżony podburza lud i wzywa do nieposłuszeństwa wobec cezara (cesarza), odwodząc od płacenia podatków, prefekt niekoniecznie musiał kierować się wolą tłumu. Mógł potraktować podsądnego jako osobę, która przywłaszczyła sobie tytuł, należny tylko imperatorowi. W czasie przesłuchania – twierdzą zgodnie ewangeliści – Jezus odpowiedział bowiem Piłatowi twierdząco na pytanie, czy jest królem żydowskim.
Przywilejem prefekta była jednak możliwość dowolnej interpretacji skargi wniesionej przez Żydów. To on decydował o kwalifikacji czynów, zarzucanych oskarżonemu. Ale przedmiotem sprawy były przestępstwa wobec państwa rzymskiego, groźba zaistnienia "obrazy majestatu" - zbrodni o wielkim ciężarze gatunkowym. W jego kompetencjach nie leżało natomiast zajmowanie się obrazą żydowskich uczuć religijnych. Prawdopodobne, że za to właśnie, już wcześniej, Galilejczyk stanął przed Sanhedrynem.
Nie wiadomo jednak do końca, czy prefekt rzeczywiście – jak pisze wyłącznie ewangelista Łukasz – odesłał Nazarejczyka do przebywającego w Jerozolimie Heroda Antypasa, tetrarchy Galilei i Perei, gdy dowiedział się, skąd pochodzi Jezus. Jeśli nawet, w końcu i tak oskarżony ponownie trafił do pretorium. Faktem jest też, że został wkrótce skazany na najcięższą z kar, przewidzianą dla złoczyńców. Powolne konanie na krzyżu było karą czysto "rzymską", stosowaną chociażby w stosunku do buntowników, schwytanych po stłumieniu powstania Spartakusa (73-71 r. p.n.e.).
– Skazuję cię, zostaniesz ukrzyżowany. Liktorze (żołnierzu) wiąż mu ręce. Może być biczowany – mógł brzmieć rzeczywisty wyrok, zasądzony prawie dwa tysiąclecia temu. Taka była bowiem zwyczajowa formuła, ogłaszana w podobnych wypadkach. Następnie Piłat "umył ręce", niekoniecznie na znak zrzucenia swej odpowiedzialności za śmierć Nazarejczyka, ale możliwe, że po to, aby dokonać symbolicznego "oczyszczenia" po trudnym wyroku.
Trudnym także do zrozumienia – biorąc pod uwagę rzymską procedurę karną. W przypadku Jezusa zapadł bowiem wyrok skazujący na śmierć, choć Piłat wcale w winę oskarżonego nie wierzył. Nie zastosował się więc w pełni do czynności, przewidzianych w prawie rzymskim. Wydał wyrok, choć zapewne niewłaściwie ocenił sprawę. Nie był pewien decyzji, współczuł podsądnemu. Brakowało twardych dowodów na jego winę, a mimo to sędzia nie skorzystał z prawa do zasięgnięcia opinii prawnej.
Ewangelista Jan opisuje scenę, jakoby Żydzi wręcz szantażowali prefekta, że jeśli ten nie skaże Jezusa na śmierć, nie jest godzien nazywania się "przyjacielem cezara". Niezależnie od tego, ile w tym prawdy, faktem jest, że prefekt w końcu uległ. Co by było, gdyby jednak przeprowadził proces rzetelnie?
– Najprawdopodobniej Jezus zostałby uniewinniony i wypuszczony na wolność. (...) Być może w grę weszłoby przykładowe ukaranie, "e.g. fustigatio" (np. chłosta - red.), jako rodzaj nauczki na przyszłość. Natomiast Żydzi – jako oskarżyciele – musieliby odejść z niczym, a nawet mogliby zostać skazani za "calumnia" (umyślne wniesienie bezpodstawnej skargi karnej, oszczerstwo - red.) – pisze Paulina Święcicka-Wystrychowska w książce "Proces Jezusa w świetle prawa rzymskiego".
Wcześniej, zanim jeszcze wydał wyrok skazujący, Piłat próbował "ratować się" prawem do skorzystania z amnestii wobec jednego z więźniów. Ostatecznie uwolnił Barabasza, w starym ujęciu ukazywanego jako pospolitego rzezimieszka lub bandytę, w każdym razie, jak chce tego jedna z Ewangelii, człowieka winnego zabójstwa. W świetle nauki – raczej żydowskiego powstańca, niewykluczone, że sykariusza.
Lud Jerozolimy wybierał więc między tym, który głosił niepojęte lub niemożliwe do przyjęcia dla Żydów idee a kimś, kogo znał, kto mógł być bojownikiem antyrzymskim. Wybór był prosty. Ponadto Piłat musiał obawiać się zamieszek. A te, w czasie, gdy w Jerozolimie przebywało nawet kilkaset tysięcy ludzi, mogły okazać się tragiczne w skutkach. Zresztą już kilka razy był zmuszony reagować na tumulty, o czym zaświadczają starożytni dziejopisarze.
Raz, gdy nakazał wnieść sztandary z cesarskimi wizerunkami w granice miasta, co spotkało się z oburzeniem jego mieszkańców. Judaizm jednoznacznie bowiem zakazuje czynienia obrazów ludzi i zwierząt, by nie uczynić z nich przedmiotów bałwochwalstwa. Innym razem Żydzi żądali od Piłata usunięcia pozłacanych tarcz z pałacu Heroda, które sławiły imię cesarza. W sporze musiał interweniować sam panujący.
Gdy prefekt wziął ze skarbca świątynnego – Świątynia Jerozolimska była dla wyznawców judaizmu świętością – pieniądze na sfinansowanie budowy akweduktu, po raz kolejny sprowokowały gniew Żydów. Tym razem rzymski namiestnik musiał użyć siły. Podobnie gdy później, prawdopodobnie trzy lata po śmierci Jezusa na krzyżu, rozkazał zabić Samarytan. Został przywołany przez to do Rzymu. Opuszczając, zapewne w końcu 36 roku, bezpowrotnie Judeę nie wiedział, że zanim dotrze do stolicy Imperium, Tyberiusz umrze.
Dalsze losy Piłata nie są znane, przedstawiają je jedynie niewiarygodne legendy, powstałe zresztą długo po opisywanych wydarzeniach. Jedne mówią m.in. o nawróceniu prefekta – do dziś czci się go w Ortodoksyjnym Kościele Koptyjskim, inne – o samobójstwie, dokonanym z wyrzutów sumienia po procesie i ukrzyżowaniu Jezusa. Jak głosi tekst powtarzanego co niedziela w kościołach credo – "umęczonego pod Poncjuszem Piłatem".
