Projekt pomnika świateł na Krakowskim Przedmieściu, który miałby upamiętnić ofiary katastrofy smoleńskiej, budzi zastrzeżenia, bo... przypomina pomysły NSDAP z przedwojennych Niemiec - tak przynajmniej twierdzi prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz. Cóż, fakt, że zwolennicy Hitlera odwoływali się do symboliki światła, nie czyni z niego - tzn. ze światła - symbolu nazizmu.
Minęło pięć lat od tragedii Tupolewa, społeczeństwo kłóci się o pomnik upamiętniający wszystkie 96 ofiar, a włodarze stolicy, zamiast łagodzić spory, dolewają oliwy do ognia. Nie dziwi fakt, że Gronkiewicz-Waltz broni lokalizacji Pomnika Smoleńskiego przy Placu Piłsudskiego - tę bowiem przegłosowała ostatnia przecież stołeczna rada miasta. Ale już porównania do nazistowskiej symboliki, której rozpowszechnianie w Polsce jest prawnie zakazane, to objaw albo ignorancji, albo braku wyczucia smaku.
– Pomnik światła to pomysł podobny do tego, co było na wiecach NSDAP. To pomnik z 1937 roku, w Norymberdze był wtedy zjazd NSDAP – mówiła we wczorajszych "Faktach po faktach" prezydent Warszawy. Wielu, którzy to tłumaczenie słyszało, nie wierzyło...
Na tym jednak nie koniec. Gronkiewicz-Waltz przyszła do studia dobrze przygotowana, a na poparcie swej tezy pokazała... zdjęcia. Widzowie mieli okazję porównać projekt Pomnika Smoleńskiego z nazistowskim pomnikiem z lat 30. Ewentualne podobieństwo? Poza samym światłem, nie dostrzegam.
Już samo mówienie o projekcie upamiętnienia ofiar katastrofy w kontekście partyjnych zjazdów nazistów, na których tłumy Niemców wielbiło, ba, mdlało na widok Adolfa Hitlera, jest dość... słabe. Niesie bowiem ryzyko pójścia dalej - i tak np. można równie dobrze uznać, że skoro potencjalny pomnik na Krakowskim Przedmieściu propagowałby nazizm, to w ogóle nie powinniśmy o nim mówić - dla własnego dobra. Chyba, że chcemy się narazić organom ścigania.
Niezależnie od tego, sądząc po zaprezentowanej w programie TVN24 fotografii, Gronkiewicz-Waltz chodziło o tzw. Lichtdom, czyli "Katedrę Światła" w Norymberdze. Bawarskie miasto było miejscem zjazdów już od 1927 roku.
Tę monumentalną instalację świetlną zaprojektował naczelny reżimowy architekt Albert Speer - człowiek, który zbudował później dyktatorowi w Berlinie Kancelarię Rzeszy. Był też autorem tzw. Planu Germania, zakładającego przebudowę niemieckiej stolicy. Całkowicie wprzęgnął architekturę w ryzy totalitarnego systemu - miała sławić wodza, być surowa i zarazem monumentalna. Zaświadczała o germańskiej potędze.
Taka też była "Katedra Światła", zlokalizowana w kompleksie architektonicznym, przed którym odbywały cię cykliczne partyjne zjazdy NSDAP. Z centralną trybuną dla oficjeli i mównicą, z której przemawiał do ludu wódz. Tę monumentalną część wzniesiono na stadionie, nosiła nazwę Zeppelinfeld. Typowa architektura dla mas.
Budowlę wieńczyła swastyka wpisana w okrąg, naokoło - mnóstwo flag i sztandarów. Największe wrażenie obiekt robił jednak po zapadnięciu zmroku - wtedy, bezpośrednio za gmachem, z reflektorów przeciwlotniczych wypuszczano w niebo snopy światła, uruchamiając całość instalacji. Ku uciesze tłumów, w hołdzie tysiącletniej Rzeszy.
Tak świętowali przed laty naziści; fotografie z Niemieckiego Archiwum Federalnego przedstawiają m.in. uroczystości NSDAP z wykorzystaniem świateł z roku 1936. W tym samym roku podobnych środków użyto w czasie ceremonii zakończenia Olimpiady w Berlinie. Kiedy indziej, także przy sportowych okazjach, rozświetlano okolicę nie tylko reflektorami, ale i pochodniami. Jak we Wrocławiu, czyli Breslau, w 1938 roku.
Tyle fakty. Nie wiadomo jednak do końca, dlaczego Gronkiewicz-Waltz widzi niebezpieczeństwo w warszawskim pomniku. Po pierwsze, żadnych nazistowskich symboli w nich brak - nikt o zdrowych zmysłach by się o to nie "postarał". "Nazistowskie" - w przekonaniu prezydent stolicy - są najwyraźniej same... światła. Dość wspomnieć, że o wiele mniej spektakularne niż w przypadku świetlnej katedry sprzed wojny.
Ciekawe co na słowa prezydent stolicy powiedzieliby Islandczycy i Amerykanie. Ci pierwsi mają Imagine Peace Tower, która za pomocą reflektorów upamiętnia Johna Lennona; drudzy honorują za pomocą światła ofiary tragedii z 11 września 2001 roku.
Mało tego. Gdy w 2013 roku Warszawa, rządzona przez nikogo innego jak Gronkiewicz-Waltz, organizowała oficjalne obchody 70. rocznicy powstania w getcie żydowskim, powrócono do symboli światła. Tak, właśnie dwoma reflektorami uczczono ofiary beznadziejnej walki o godność z niemieckim okupantem. Nikt wtedy nie protestował, bo sam pomysł był po prostu oryginalny. Z pewnością wzorowany na instalacji "świetlnych wież" z nowojorskiej Strefy Zero.
Ale warszawski pomysł sprzed dwóch lat miał w sobie jeszcze coś. Dziś Pomnik Smoleński dzieli, tamta inicjatywa - łączyła. Scalała pamięć o dwóch wydarzeniach-symbolach, które kształtują zbiorową tożsamość, i to nie tylko mieszkańców stolicy. Snopy światła złączyły się gdzieś w chmurach, łącząc dwa miejsca - Muzeum Historii Żydów Polskich i Muzeum Powstania Warszawskiego.
– Umieszczenie reflektorów przed dwoma muzeami przypomina, że Warszawa to miasto dwóch powstań. Chcemy, by pamięć o nich łączyła i budowała wspólną tożsamość warszawiaków – tłumaczyło wtedy Muzeum Powstania. Dziś w świetle dopatrujemy się zakazanej symboliki. Absurd.
Być może jednak w Warszawie mielibyśmy pomnik świateł - z prawdziwego zdarzenia, bo nazistowski. I to jeszcze w czasie wojny... Gdyby Niemcy zrealizowali swój plan całkowitej przebudowy polskiej stolicy z 1940 roku, który przewidywał z uczynienie niej prowincjonalnego, całkowicie niemieckiego miasta. Plan ten - nazywany Planem Pabsta - na szczęście nie doczekał się realizacji.
A przewidywał m.in. wysadzenie Zamku Królewskiego, w miejsce którego planowano zbudować Halę Kongresową NSDAP. Miała zniknąć też Kolumna Zygmunta III Wazy - zamiast niej byłaby statua Germanii. Do tego plac masowych zgromadzeń, gdzie czczono by führera w otoczeniu nazistowskich symboli. Kto wie, czy nie znalazłoby się w nim miejsce na... pomnik świateł.
Na szczęście Hitler przegrał wojnę, historia potoczyła się dalej, żyjemy w kraju, którego sercem jest wolna Warszawa. Duchy nazizmu jednak ciągle straszą.