Czasem za zaginięciem kryje się zwykła ucieczka.
Czasem za zaginięciem kryje się zwykła ucieczka. Fot. Viktor Gladkov / Shutterstock.com

– Uciekłem przed długami. Zakładałem, że bliscy szybko przestaną mnie szukać, no i jakoś beze mnie przeżyją – słyszę od mężczyzny, który przed kilka lat figurował w rejestrze osób zaginionych. – Niepotrzebnie wydaliśmy na poszukiwania ponad 20 tys. zł, organizowaliśmy przeczesywanie okolic. Cztery razy byłam oglądać zwłoki, które pasowały do rysopisu – opowiada córka innej do niedawna zaginionej kobiety, która po roku podrzuciła jedynie list informujący o jej nowym życiu i miłości...

REKLAMA
Z roku na rok w Polsce zwiększa się liczba zgłoszeń o osobach zaginionych. Od czterech lat przybywa takich spraw o ok. 2 tys. rocznie. W roku ubiegłym padł zatrważający rekord, pogrążone w strachu i rozpaczy rodziny zgłosiły na policję aż 20 845 zgłoszeń o zaginionych bliskich. Na szczęście większość takich spraw kończy się prędzej czy później odnalezieniem. Policja podkreśla, że większość zaginionych zostaje odnaleziona w ciągu pierwszych 14 dni poszukiwań, a organizacje zajmujące się tymi najtrudniejszymi przypadkami, jak Fundacja ITAKA, notują ok. 70-proc. skuteczność w odnajdywaniu żywych.
Zaginieni niezaginieni
Nie jest jednak tak, że wszystkie pozostałe przypadki dotyczą najgorszego. Przynajmniej nie dla samych zaginionych. Nie wszyscy znikają bez śladu przez wypadek, chorobę czy stając się ofiarą porwania, handlu ludźmi lub morderstwa. W przekonaniu niektórych, to po prostu jedyne wyjście z trudnej sytuacji takiej, jak zadłużenie lub odnalezienie nowej miłości.
Pierwszy przypadek to historia Tadeusza, który do dziś nie może wybaczyć sobie tego, ile nerwów przysporzył rodzinie. Jednocześnie wciąż przekonuje, że zniknięcie na kilka lat było dla niego najlepszym sposobem na wyrwanie się ze spirali długów. – Nic już nie jest takie samo po powrocie, moja ucieczka i ukrywane długi to dla żony i dzieci argument na każdą sprzeczkę. Tylko, że ja przecież w te problemy wpadłem starając się zapewnić pieniądze dla nich. Zniknąłem też dlatego, by nic im nie groziło – słyszę od 58-latka.
Tadeusz
figurował jako zaginiony prawie 3 lata

Długo dobrze zarabiałem, więc wszystko typu raty i kredyty szło na mnie bezpośrednio. Jak były słabsze okresy z płynnością w firmie, to nie chciałem ich martwić i tak zacząłem te kredyty poganiać pożyczkami. Rodzina miała spokój, ale ja co dnia kładłem się z pytaniem co skonsolidować, komu podpisać weksel, kto mi w ogóle jeszcze nie odmówi. No i się zapożyczyłem "na mieście" wreszcie. Na tyle, by pospłacać to, o co instytucje mogłyby ścigać bliskich i zniknąć. Bo przecież, gdyby po swoje przyszły te typy, to rodzina od razu poszłaby na policję i nic by nie zdziałali. A okazało się, że jak zaginąłem, to do nich nawet nie zapukali.

Jak wspomina Tadeusz, jego plan zakładał wówczas wyjazd do pracy za granicę, zarobienie na spłatę z nawiązką jego pożyczkodawców "z miasta" i powrót. – Zakładałem, że szybko przestaną mnie szukać, no i jakoś beze mnie przeżyją. Starsza córka akurat znalazła dobrą pracę wtedy, żona też miała zlecenia, a w domowej skrytce trochę jeszcze zostawiłem pieniędzy. Chciałem wrócić po roku i przeprosić. Niestety po tym okresie miałem ledwo połowę tego, co potrzebowałem – stwierdza mój rozmówca.
A co z rodziną?
Dopiero wówczas zrozumiał też prawdopodobnie największy problem z jego planem zaginięcia. – Siedziałem gapiąc się po pracy z piwem w ręku polską telewizję, aż tu nagle w jakimś programie interwencyjnym zobaczyłem moją zapłakaną córkę, która opowiadała, że mnie wszędzie szukają. Potem rozmawiali z żoną, która była tak samo nerwowa. Myślałem, że oszaleję – wyznaje
Wtedy nie mógł jednak jeszcze szybko wrócić do domu. – Napisałem im tylko z kawiarenki internetowej maila, że żyję i wrócę i żeby wycofały te wszystkie zgłoszenia. Zacząłem pracować w zasadzie na dwie zmiany, z tą myślą, jak oni to przeżywają. Wreszcie uzbierałem prawie tyle, ile potrzebowałem. Jak wracałem, to najbardziej bałem się, że teraz policja zacznie mnie ścigać, a powinienem tego, jak mocno dostanę w pysk od żony - tłumaczy Tadeusz.
Ochoty na podobną reakcję na ponowne spotkanie matki nie ukrywa też 24-letnia Weronika, za którą ponad roczny maraton po szpitalach, noclegowniach i komisariatach, oraz fortuna wydana z ojcem na usługi detektywistyczne. – Przez ten czas wydaliśmy na poszukiwania ponad 20 tys. zł, wielokrotnie organizowaliśmy z rodziną i przyjaciółmi przeczesywanie okolic bliższych i dalszych. Cztery razy byłam oglądać zwłoki, które pasowały do rysopisu – wylicza rozgoryczona.
Na łatwiznę...
Bo to uczucie zastąpiło strach i smutek, gdy kilka miesięcy temu w skrzynce pocztowej Weronika znalazła list od zaginionej matki, w którym ta wyjaśniła, iż nagłe zniknięcie bez śladu to był dla niej najlepszy sposób na to, by dać szansę nowej miłości. Tego samego dnia zrozpaczona rodzina otrzymała też telefon od odpowiedzialnego za ich sprawę funkcjonariusza, który tylko potwierdził, że ich bliska poinformowała, iż dalsze jej poszukiwanie nie jest konieczne, a z dawną rodziną nie zamierza się kontaktować.
Weronika
przez ponad rok poszukiwała matki

Obszernym tej jej list trudno nazwać. Napisała w nim głównie tyle, że "nie wiedziała, jak spojrzeć w oczy "nam i jej przyjaciołom. Że wstyd jej zdrady i porzucenia, ale "nowa miłość daje jej nowe życie". Dopiero od policjanta, z którym rozmawiała wyciągnęłam więcej. Okazało się, że przez ten cały czas była w Rosji, skąd pochodzi jej nowy facet. Na zakończenie tego całego cyrku z jej zaginięciem zdecydowała się chyba tylko dlatego, że wpadli tu na wakacje...

– Z pewnością zaginięcia, za którymi kryją się po prostu ucieczki nie są tylko polskim problemem – komentuje w rozmowie z naTemat Dick Peeters. Holenderski terapeuta zwraca uwagę, że na Zachodzie tego typu zjawiska obserwowane były szczególnie w okresie, gdy w Europę najmocniej uderzał globalny kryzys. – Wtedy właśnie zaczęto wskazywać, że we wielu przypadkach wszelkie poszlaki wskazują, iż do zaginięcia doszło ze względu na zadłużenie lub problemu rodzinne wynikające z utraty pracy. W pewnych niewyjaśnionych sprawach należało się spodziewać najgorszego, ale w części brane pod uwagę są na przykład ucieczki do Stanów Zjednoczonych, gdzie Europejczykowi naprawdę łatwo się zaszyć – stwierdza.
Każde pożegnanie lepsze od żadnego
Ekspert stanowczo jednak odradza powielanie takich scenariuszy nawet w najtrudniejszych sytuacjach. – Łatwo zracjonalizować sobie taką ucieczkę od różnego rodzaju problemów jako najlepsze wyjście nie tylko dla tej osoby, która chce zniknąć. W rzeczywistości ucieczka nigdy nie jest dobrym wyjściem. W długach, problemach z pracą, czy w uzależnieniu lepiej udać się po odpowiednią profesjonalną pomoc. Jeśli zniknięcie miałoby natomiast dać szansę na nowy związek, zawsze można uniknąć starcia z dotychczasowym partnerem zostawiając list, czy wysyłając wiadomość. I to nie jest najbardziej odpowiedzialny sposób, ale przynajmniej nie naraża dotychczasowej rodziny i przyjaciół na wielką traumę, którą zawsze jest życie z myślą o zaginionym – radzi Peeters.

Napisz do autora: jakub.noch@natemat.pl